Kac to rzecz straszna. Niby człowiek wie nie od dziś, czym to się je, że należy pić umiarkowanie, nie mieszać, przegryzać, to i tak w końcu nadchodzi dzień, kiedy poprzednie złe doświadczenia idą w niepamięć. I ulegają odświeżeniu.
Kac ma dwa wymiary, fizyczny i psychiczny. Opisu dolegliwości fizycznych, w całej ich obrzydliwej organiczności nie ma co przytaczać. Psychiczne zaś mogą być wielorakiego rodzaju. Może być to świadomość popełnienia w pijanym widzie szeregu towarzyskich gaf. Swoich tak się wstydzę, że wolę ich nie przytaczać. Za to śmiało powiem co zrobił kiedyś mój św. pamięci Tato. Otóż oświadczył pewnej Pani, że jej to może podać nie rękę, tylko - wiadomo co. Nie nogę. Jako okoliczność łagodzącą mogę wymienić tylko fakt, że jego wypowiedź wyrażała communis opinio wszystkich akurat zgromadzonych. Niemniej i tak mam to przed oczami jako przykład nie do naśladowania. W ogóle najbardziej wstyd słów skierowanych do płci pięknej.
Są też inne rodzaje psychicznych tortur. Człowiek budzi się i - no nic nie pamięta. No ni cholery - jak się znalazł w domu, co przeskrobał i z kim, jak i z kim do domu wrócił. A tu proszę, garnitur brudny, nogawka rozdarta, człowiek budzi się na wersalce, a żona do sypialni nie chce wpuścić.A telefon rozbrzmiewa esesmanami od nowo poznanych koleżanek, którym naopowiadało się wcześniej różnych bajek. I jak tu wybrnąć?
Jeszcze gorzej jest jak człowiek pamięta i jeśli narozrabia przy szanownej małżonce. Np. znany mi przypadek: pewien świeżej daty ojciec zaprosił gości na spóźnione pępkowe, dla uczczenia narodzin córki. Zabawa była przednia, wszyscy się rozochocili, gospodarz najbardziej. W tańcu zrobiło mu się gorąco. Więc zdjął koszulkę. Ale mu było mało: pląsając zrzucił buty i skarpetki. Ale mu było mało - zdjął też szorty (było lato). Ale to też mu było mało. Zdjął na koniec, ku przerażeniu swojej małżnoki, ostatnią możliwą część garderoby, wypinając na dodatek koniec pleców w stronę gości. W tym momencie już żona dopadła go i zaciągnęła w ustronne miejsce, celem opieprzenia i wytrzeźwienia.
Na kac psychiczny nie ma łatwego lekarstwa. O ile na doznania fizyczne ponoć są różne sposoby (choć ja głównie korzystam z długiego snu i przeczekania), o tyle na rany których nie widać, i na zatrucie tego, czego nie da się dotknąć, w internecie porad znacznie mniej. Moja rada na takie okazje - walić prosto z mostu. Obiecało się jakiejś cizi małżeństwo? Od razu wyjaśnić, że się było zalanym i nie ma sie takiego zamiaru i najlepiej nie kontynuować znajomości. Numer skasować, na telefony i esemesy nie odpowiadać. Żonie kupić bukiet kwiatów. Dało się w mordę szefowi? Zadzwonić, przeprosić. Nawet, jeśli mu się należało. Rowiązać napiętrzone problemy najprostszą metodą węzła gordyjskiego. Gorzej tylko, jesli się utraciło prawo jazdy... Tutaj pocieszenie jest jedno - zawsze mogło być jeszcze gorzej. Mam kolegę, kŧóry nie pije. Jeśli w Wołominie ktoś nie pije, to oznacza, że to AA, albo świadek Jehowy. Kolega nigdy nic o tym nie mówił, ale to raczej przypadek AA i to po wypadku samochodowym. Może być naprawdę bardzo źle.
Dziś na szczęście to tylko reminiscencje dawnych wydarzeń. Spiłem się raczej kulturalnie, bez ekscesów. Nadmierne spożycie wynikło z odwiedzin sąsiada, z którym dzielę wspólne pasje. Kolega nie tylko jest archeologiem wczesnodziejowym, na dodatek uprawia winogrona i robi własny trunek. Próbowaliśmy więc wzajemnie swoich wyrobów, gawędząc o peregrynacjach z wykrywaczem metali i nie tylko. Sąsiad jest moim rówieśnikiem. Nie wiem na czym to polega, ale mam z nim wspólny język, chociaż nie zawsze byliśmy na dobrej stopie, jak to sąsiedzi. Widocznie wspólny rok urodzenia, te same komiksy czytane w dzieciństwie, te same seriale, te same zespoły - to jednak powoduje, że powstaje jakiś pokoleniowy, wspólny kod kulturowy, odkrywany dopiero przy kontakcie z rówieśnikiem.