Za każdym razem, kiedy kończę kolejny tomik opowiadań o Jakubie Wędrowyczu, obiecuję sobie, że więcej tego chłamu do ręki nie wezmę. No i gdiześ tak po roku mi przechodzi i jednak kupuję. Także tym razem, kiedy wyszła kolejna książka Pilipiuka "Homo bimbrownikus", skusiłem się. I zastanawiam się właściwie, dlaczego?
Nie jest to dobra literatura. Autor tworzy opowiadania bardzo niedbale. Akcja znajduje rozwiązanie zanim na dobre rozwinie się, samo zakończenie też bywa zwyczajnie głupkowate. Opowiadania bronią się specyficznym dowcipem, pomysłami i przede wszystkim głównym bohaterem - bimbrownikiem. Niestety, atuty te nie są dobrze wykorzystane.
Ale nic to, i tak przeczytam. Z ciekawostek: Jakub Wędrowycz w najnowszym tomie postanawia pozabijać niedźwiedzie z "przystanu koło zoo" na Pradze (w Warszawie), ponieważ w jednego z nich ma się wcielić prehistoryczne bóstwo. W tym celu ściął rosnącą w pobliżu topolę i poniej sforsował fosę. Ponieważ dziś akurat przechodziłem w tym miejscu, to mi się skojarzyło;-) Wszystko się zgadza, tylko topole są przycięte trochę i nie wiem, czy by ich starczyło, żeby wejść do "miśków".
To mi przypomina anegdotę. Mój kolega ze studiów był bardzo rozrywkowym facetem. Pił, palił, narkotyzował się, był satanistą i interesował się magią i jeszcze machał mieczem w jakimś bractwie rycerskim (idealny materiał na bohatera jednego z opowiadań o Wędrowyczu). Poza tym, że miał trochę nierówno pod sufitem, to był bardzo fajny facet, do rany przyłóż. Przyjaźnił się na studiach z jednym kolesiem na wózku i razem chodzili kopcić (tzn. on chodził, a drugi kolega dojeżdżał). Noszonym codziennie pentagramem zapracował sobie na ksywkę "Chudy Satan" - w odróżnieniu od drugiego kolegi z pentagramem, który był zdecydowanie bardziej przy kości. Jego strój, składający się z czarnych, skórzanych spodni i skórzanej kurtki upewniał, że nie ma się do czynienia z klerykiem.
Chudy Satan wracał kiedyś z imprezy na Pradze. Warszawy nie znał, był z Poznania. Na Pragę dostał się mostem Gdańskim, a powrót wyszedł mu Śląsko-Dąbrowskim. Sam dokładnie nie pamiętał jakie specyfiki tej nocy zażywał, ale na piwku i marysi się na pewno nie skończyło. Raczej wóda i LSD. Kolega wracał więc nie będąc do końca przekonanym, co jest jawą, a co snem. W tym stanie dojechał na rzeczony przystanek naprzeciw katedry św. Floriana, gdzie przechadzają się sympatyczne futrzaki. Kolega spojrzał nieprzytomnym wzrokiem za przystanek - a tu widzi niedźwiedzia. Ba, żeby jednego, trzy, przechadzają sie jak gdyby nigdy nic. A ludzie nie reagują. Nikt nie ucieka, nie krzyczy, w ogóle jakby nie zauważa, że coś nie tak. W tym momencie Chudy Satan zwątpił w swoje zdrowe zmysły i obiecał sobie przystopować z chemią na jakiś czas.
Ciekawe, że podobny syndrom zobojętnienia opisał Pilipiuk w jednym z opowiadań. Główni bohaterowie dostali się na teren wybiegu niedźwiedzi przebrani za klauny. Kiedy zobaczyli zbliżający się partol policji, zaczęli udawać, że koło niedźwiedzi robią przedstawienie. Policjanci nawet na nich nie spojrzeli i poszli dalej. Coś mi mówi, że w rzeczystości sprawa mogła by właśnie tak wyglądać !
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości