Kasta samochodziarzy to ludzie, których nie do końca rozumiem. Niewątpliwie zawód ten wymaga specyficznych predyspozycji. Nie bez powodu to właśnie w tej dziedzinie przetrwało wyrażenie, że samochód nie oddaje się do komisu, ani do handlarza, a "do Żyda". Sami pracownicy branży także utrzymują specyficzny język, o którym niedawno nawet była wieczorna audycja "Zapraszamy do Trójki". Wszystkich "bon motów" branżowych nie zapamiętałem, tylko te, z którymi sam się spotkałem. Np. na pytanie ile samochód pali, odpowiedź: "Tyle co wszystkie". A na pytanie czy bierze olej, odpowiedź brzmi "A co, ma dawać?". Ale naprawdę ciekawie zaczyna się, gdy spotka się mechanika ideowca, kochającego bez reszty swoją pracę.
W moim dwunastoletnim VOLVO wysiadło wspomaganie kierownicy. Niestety, kompletnie nie znam się na samochodach i z góry założyłem, że sam nic nie poradzę. Zalożenie było przedwczesne i niesuszne, ale nie uprzedzajmy faktów. Po dwóch tygodniach zmęczony siłowaniem się z kierownicą (małżonka w ogóle zrezygnowała w tym czasie z jazdy) zadzwoniłem do warsztatu. Tam najprawdopodobniej mieli wszystkie terminy na parę tygodni zaklepane, bo zamiast cokolwiek poradzić, albo chociaż umówić się na zbadanie co jest nie tak, od razu mnie spławili przekierowując do specjalisty od wspomagania i sprzętów pokrewnych.
Warsztat znajdował się na Tarchominie. Rafał Ziemkiewicz pisał, że życie w Polsce to jest jak pływanie w kisielu. Powiedzenie to w odniesieniu do jazdy po Warszawie jest mocno nieadekwatne. Jest to raczej jak jazda na rowerze w sypkim i suchym piachu. Co chwilę człowiek grzęźnie i musi mozolnie się wygrzebywać. Najpierw stałem jakąś godzinę przed rondem koło basenu "Polonez", na drodze na Most Grota. Rozpoczęto tam budowę kolejnych pasów jezdni i chyba, po dwudziestoletniej przerwie, znów ruszy budowa estakady nad obecnym rondem.
Potem skręciłem nie w ten zakręt i zwiedziłem, chcąc nie chcąc, spory obszar północnej, prawobrzeżnej Warszawy. Wreszcie dojechałem pod wskazany adres. Zatrzymałem samochód na ulicy i ruszyłem na podwórko. Najpierw nikt nie dawał znaków życia i dopiero kiedy już dzwoniłem pod numer telefonu wywieszony na drzwiach, pojawił się mechanik - jegomość już w jesieni życia, ale czerstwy; siwy, lecz postawny, ubrany schludnie, zupełnie nie jak pracownik warsztatu, z nieco smutną miną. Za młodu wzrostem sięgał Romana Giertycha. Zagaiłem rozmowę - "dzwoniłem parę dni temu, coś nie tak ze wspomaganiem, miałem zajechać i Pan miał ocenić co jest nie tak". - "No to zajeżdżaj Pan tu pod drzwi!", padła odpowiedź. Po krótkich oględzinach mechanik wciąż zaglądając pod maskę wyznał: "Panie, kto tak robi samochody? Przecież tu nic nie widać. Takie są te Volva!". Skwapliwie przytaknąłem - "Tak, Panie, jak mi mechanik robił zawór pompy wtryku, to osłonę diaksem ciął!" - podsumowałem anegdotycznie. Nie skomentował.
Po dalszych oględzinach oświadczył: "Ja tu nic nie widzę, żeby było nie tak, pasek jest cały i trzyma się...". Spytałem: "Czyli co, coś z elektryką?" Na to Pan Mechanik zareagował niespodziewanie gwałtownie: "Jaka elektryka, jaka elektryka? Co Pan gadasz? Kto Panu takich bzdur nagadał? Panie, jak ja słyszę co tym ludziom mechanicy gadają, to głowa mała!" Oświadczyłem, że ja się na tym nie znam, tylko pytam. Ale to go nie zadowoliło: "Panie, do szkoły Pan chodziłeś? Fizykę Pan miałeś? Tu nic z elektryką nic nie ma! Wszystko hydraulicznie! Patrz Pan, tu jest zbiornik na olej, tu są przekładnie, jak Pan ruszasz kierownicą, to Pana siła jest zwiększa na przez dźwignię, a tu jest pompa co z powrotem przepompowuje olej!". W takim razie spytałem, czy może płyn wykapał, bo ostatnio na przeglądzie zwracali mi uwagę, że coś kapie, ale nie umieli mi powiedzieć, czy to olej silnikowy, czy paliwo... Nie dał mi dokończyć: "Panie, tu nie ma żadnego płynu, tu jest olej! A w ogóle co to (kurwa) za mechanicy, co paliwa od oleju nie odróżniają? Gdzieś Pan z tym był? Panie, co za głupoty, ja tego słuchać nie mogę! Przecież to inaczej wygląda, inaczej pachnie, jak mechanik może nie odróżnić! Choć Pan do środka, bo zimno." Warsztat był uporządkowany, narzędzia leżały jak żołnierze na musztrze, komplet śrubokrętów sterczał z umyślnie podziurawionej deski. Majster chciał kontynuować tyradę, ale w tym momencie zadzwonił telefon. "Tak? A u kogo Pan to robił? Co, u K. ? Panie... Panie..." - rozmówca nie od razu dał mu dojść do słowa - "Panie, powiedz mu Pan, żeby on wziął ten swój młotek i się w łeb nim pierdolnął! Panie, co za głupot Panu na opowiadał! ... Tak... Tak... W oleju nie w płynie... Panie, jakie (kurwa) opiłki w oleju? On ma od dwóch lat tej wanience te same opiłki i każdemu je pokazuje! No pomyśl Pan logicznie: wspomaganie działało jak Pan do niego jechałeś? Działało! I co? W dwa dni stania na podwórku nagle się zepsuło? Rozwalił Panu! On, Panie, na dwie przekładnie co robi, jedna mu wychodzi! Tak... niech on weźmie ten młotek i się w łeb pierdolnie... Panie, nie jesteś Pan pierwszy, od niego to do mnie co parę tygodni ktoś trafia. Panie, nie słuchaj go Pan, weź Pan go zabij na miejscu, każdy sąd Pana uniewinni! No, do widzenia!". Starałem się nie śmiać. A co jeśli majster się zdenerwuje, weźmie młotem i pierdolnie mnie w łeb licząc, że każdy sąd go uniewinni? Ochłonął, spojrzał na mnie i podjął: "Panie , w tym Pana samochodzie, to nic nie widać, i sam Pan żeś sobie taki wybrał! Więc zrobimy tak: pojedziesz Pan na ulicę obok, tam jest warsztat, to trzeba zobaczyć na podnośniku, a ja mam tu tylko kanał (takie te Volvo samochody...), powiesz im Pan, że ode mnie, że ja prosiłem. niech zobaczą skąd wycieka olej. Jak z pompy, to niech wymontują, jak z wężyka, to oni jużPanu powiedzą. I sam Pan żeś sobie taki samochód wybrał!"
Zastosowałem się do jego polecenie. Mechanicy w sąsiednim zakładzie popatrzyli na siebie dziwnie, kiedy im wyjaśniłem od kogo przyjechałem, ale jeden zajrzał pod maskę i powiedział: "Wie Pan, ja tu nic nie widzę na wężyku, tylko na zbiorniku, koło korka. Zrób Pan tak: nalej Pan płynu i jeśli będzie uchodziło, to zobacz Pan skąd kapie". Więc ostatecznie, "kazał Pan, zrobił sam", sam kupiłem oleju (nie płynu) i nalałem. Wspomaganie zaczęło działać. I tak na poradę, którą mogli mi udzielić przez telefon, straciłem pół dnia. Potem jeszcze jechałem do pracy przez most Śląsko- Dąbrowski i na własnej skórze przekonałem się, że dzięki likwidacji jednego pasa z tego mostu, nawet przed południem nie można normalnie dostać się na drugą stronę Wisły. Ale nie żałuję straconego czasu! Poznałem faceta, który uzupełnił pierwszą dziesiątkę znanych mi oszołomów, to to przecież coś!
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości