Odpoczywaliśmy w Sianożętach. Sprawdziłem, że przed wojną wieś ta nazywała się Kazeberg, czyli Kozia Górka. Faktycznie, teren wokół wznosi się w kierunku morza, a opada w kierunku lądu. W obie strony, czy pojedzie się do Kołobrzegu, czy do Ustronia Morskiego, trzeba pokonywać różnice wysokości. Sianożęty mogę z czystym sumieniem polecić tym, którzy oczekują nad morzem odrobiny spokoju, których hałas, tłumy i nieustanna dyskoteka odrzucają. Oczywiście nie jest to miejsce wolne od takich rozrywek (czy w ogóle istnieje takie miejsce nad Bałtykiem?), ale jest tu jakoś spokojniej i familijniej. Miejsce bardzo dobre dla dzieci z uwagi na niewielki ruch samochodowy. Droga się tu kończy i nie ma ruchu tranzytowego.
Położenie miejscowości jest bardzo dobre - we wszystkie strony prowadzą ścieżki rowerowe. Wzdłuż Bałtyku ścieżka biegnie prosto do Kołobrzegu i w drugą stronę do Ustronia i ponoć jeszcze dalej. Można też odjechać od morza w głąb lasu, albo pozwiedzać okoliczne wioski. Pewną atrakcją jest tzw. "Skansen chleba" który ze skansenem wprawdzie nie ma wiele wspólnego, ale za to można tak kupić dobry chleb lokalnej produkcji, oraz zjeść potrawy w rodzaju żurku lub gulaszu w chlebku. Inna kulinarna atrakcja to sklep firmowy firmy Superfish w pobliskiej Kukinii. Można tam nabyć po obniżonych cenach przetworzone ryby, w rodzaju "Śledzi po chłopsku" czy inne takie. Szczególnie polecany przez bywałych specjał, to tatar z łososia. Rzeczywiście pierwsza klasa. Inne polecane danie, to "Przysmak gajowego" (śledzie z grzybami). Ech, wszędzie się wciśnie ta polityka...
Do Ustronia Morskiego było pieszo jakieś 30 min marszu, a więc rzut mokrą czapką. Można tam było obejrzeć różne dodatkowe atrakcje w postaci tzw. festiwalu indyjskiego, czyli objazdowej cepelii Hare Kriszna. Oczywiście dla małżonek to był raj, bo mogły naprzebierać w taniej biżuterii i ciuchach. Jedzonko od Harego tradycyjnie było zaskakujące w smaku, ale smaczne na swój sposób.

Napis na przedwojennym pensjonacie w Ustroniu Morskim.

Fragment tej samej kamienicy.
Ciekawym zabytkiem Sianożęt jest ciągnące się wzdłuż plaży w kierunku Kołobrzegu posowieckie lotnisko. Używali go jeszcze Niemcy. Po Ruskich pozostało kilkadziesiąt bunkrów na samoloty, pozostałości ogrodzenia wokół, oraz pasy startowe, użytkowane po części przez lokalny aeroklub, po części przez lokalnych miłośników palenia gumy.

Jeden z posowieckich bunkrów na lotnisku w Bagiczu.
W odległym o niecałe 10 km Kołobrzegu byłem ostatnio jako dziecko, jeszcze w latach 80. Sporo się zmieniło od tamtej pory - wówczas nie było jeszcze "starówki". Jestem po wrażeniem tego, jak zagospodarowano teren wokół rynku. Zbudowano oczywiście nowoczesne domy, ale ustawiono je tak, by tworzyły "staromiejski" układ ulic, z bramami, wąskimi uliczkami, mnóstwem lokali handlowych i gastronomicznych, udekorowane na budownictwo szachulcowe. Co istotne, kiedy stoi się między tymi "staromiejskimi" budynkami, nie widać prawie wcale bloków...

Latarnia morska w Kołobrzegu.

Zabudowa wokół rynku.
Nad morzem, w kierunku Sianożęt i dawnego terenu wojsk radzieckich, rozwija się dzielnica uzdrowiskowo - hotelowa. Tam budowane są apartamentowce, ale - nawet to jakoś pasuje. Przyznaję to, choć nie jestem zwolennikiem budowania bloków nad morzem.
Odwiedziliśmy lokalne muzeum. Sala w podziemiach poświęcona historii miasta wypełniona znaleziskami archeologicznymi. Wszak Kołobrzeg ma ponad tysiąc lat. Najpierw poświadczony był w kronice Thietmara jako "Salsa Kolbergiensis" - co ostatnio prof. Leciejewicz próbuje tłumaczyć jako "Solec" albo "Sól nad morzem". Potem Kołobrzeg znany jest z kroniki Galla, jako punkt docelowy wypraw Bolesława Krzywoustego. Tędy także biegła trasa misji św. Ottona z Bambergu. Jest więc co pokazywać z najdawniejszej przeszłości miasta.
Na parterze wystawa dotycząca uzdrowiskowej przeszłości Kołobrzegu - stroje kąpielowe i różne gadżety dotyczące medycyny i solanek. Na górze zaś nieco ściśnięta wystawa IPN na temat Sowietów w Polsce.

Piętnastowiecznestalle kapituły w kołobrzeskiej konkatedrze.

Malowidła na jednej z kolumn w konkatedrze.

Krzywe kolumny w konkatedrze. Na zdjęciu tego nie widać, ale na żywo można od patrzenia dostać choroby morskiej ;-)
Wystawa ta była ciekawa, ale akurat w Kołobrzegu spodziewał bym się innej. Zamiast ogólnej wystawy o sowieckiej dominacji nad Polską, wolał bym w takim miejscu zobaczyć wystawę o pobycie sowieckiej armii w Polsce. Przecież tuż za miedzą jest lotnisko w Bagiczu, w niedalekim Białogardzie stacjonowała ponoć nawet broń nuklearna. Myślę, że to byłby temat do prezentacji w Kołobrzegu. Dobrze korespondował by z wystawą Muzeum Oręża Polskiego. Jest to z kolei bardzo ciekawa wystawa dla miłośnika militariów: broni wszelkiej, białej czy strzeleckiej można tam naoglądać się po dziurki w nosie. Moją uwagę przykuł egzemplarz karabinu "UR", który mógł okazać się polską, przeciwpancerną Wunderwaffe we wrześniu 1939, gdyby go nasze dowództwo potrafiło użyć...
Na koniec: bardzo fajną atrakcją Kołobrzegu jest militarny hipermarket na pobliskim poligonie. W sporym baraku można zaopatrzyć się w kamuflaże bardzo wielu armii, w najróżniejsze wojskowe gadżety, także milicyjne (biała klasyczna pała po 19 PLN, tarcza bojowa MO po 90 PLN, plecak kostka - niegdyś nieodzowny gadżet, w dobrym stanie, ale pomazany - po 5 PLN). Mnóstwo najróżniejszego wojskowego śmiecia, aż trudno wyliczyć. Kupiłem sobie bluzę armii szwajcarskiej, choć małżonce wydała się za pstrokata ;-) Można też było kupić prawdziwy karabin - zepsuty oczywiście, ale prawdziwy. Najciekawszą atrakcją była plenerowa wystawa sprzętu ciężkiego : armat, haubic, SKOT-ów, amfibii, był nawet milicyjny wóz z armatką wodną. Wszystko na sprzedaż! Był nawet czołg T-55. Dla chętnych przejażdżka po poligonie, czołgiem 60 PLN, amfibią po 15. Przyjechałem tam tylko rzucić okiem, a spędziłem ze dwie godziny. Jeszcze z ciekawostek - był do kupienia strój snajpera, taki, że jak człowiek ubierze, to jakby mu trawa z d... wyrastała. Gdyby ktoś chciał się zaczaić w krzakach z wiatrówką na teściową, to jak znalazł.


Pojazdy z poligonu pod Kołobrzegiem.
Kołobrzeg sprawia wrażenie, że rzeczywiście mógłby stać się na nowo "Perłą Bałtyku", jak nazywano Seebad Kolberg przed Pierwszą Wojną Światową. Pobliskie lotnisko prosi się, żeby je zmodernizować i przystosować do ruchu pasażerskiego. Jest dobry dojazd kolejowy, jest linia kolejowa wzdłuż wybrzeża. Są też ścieżki rowerowe. Sa połączenia morskie, w tym na pobliski Bornholm. Brakuje dobrego dojazdu samochodowego i to chyba największa pięta achillesowa Kołobrzegu i całego polskiego wybrzeża. A przecież i tak jest tam naprawdę kupa Niemców - i dobrze. Niech zostawiają pieniądze. Są też niemieckie sieci handlowe - i drugie dobrze, po pracują w nich Polacy. Nie widziałem natomiast żadnego Niemca robiącego w małym biznesie, cały mały handel plażowo - bazarowy trzymają Polacy. I też dobrze. Ciekawi mnie tylko jak to wygląda w Rajchu - czy tam Niemcy zajmują się drobnym handlem czy też wyręczają ich w tym Polacy i inni przyjezdni? Niestety, nie znam nikogo spośród swoich znajomych, kto by pojechał na urlop do Niemiec. A przecież tyle jest tam do obejrzenia: Uznam, Rugia, Dars, Rostok, Lubeka, Greifswald, Strzałów... Widocznie za drogo jak na polską kieszeń. Ja jednak na pewno kiedyś się wybiorę.
Wracając do Kołobrzegu - jest tu potencjał, pytanie, czy da się go w obecnym systemie prawnym wykorzystać? Z dobrymi drogami, z inwestycjami w nadmorskie apartamentowce (już są), z portem jachtowym, z rozwiniętym zapleczem uzdrowiskowym i marką najstarszego bałtyckiego uzdrowiska, mógłby naprawdę stać się bałtyckim kurortem numer jeden. Acha, tylko jeden warunek: wokół rynku należy wyburzyć te ohydne pozostałości komuny, jak na przykład barakowo-betonowy dom handlowy naprzeciwko katedry.
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości