Jak donosi Rzeczpospolita: nie da się szybko założyć firmy we własnym domu, mimo planowanych przez rząd na koniec miesiąca ułatwień. Powodem jest prawo, które wymaga, aby firma była zakładana w miejscu do tego przewidzianym w planie zaghospodarowania przestrzennego, albo tam, gdzie wyrazi na to zgodę samorządu. Czytelniku, czy nie czujesz się zaskoczony, że nie może prowadzić biznesu we własnym domu bez zgody "uprawnionego organu administracji"? Decyzja taka jest wydawana w 30 dni. O absurdalności tego rozwiązania nie muszę chyba przekonywać, tym bardziej, że działalność gospodarcza toczy się często zupełnie gdzie indziej, a w domu jest tylko siedzibą firmy. Ale nawet gdy pracuje się w domu - co komu do tego, że u siebie w domu mam salon masarzu, albo salon kosmetyczny, albo piszę oprogramowanie, a nawet, że naprawiam w garażu samochody? Przecież nie założę w domu fabryki opon, ani kopalni węgla kamiennego.
Wychodzi tu absurd podejścia prewencyjnego do ewentualnych szkód społecznych. Prawo ma, jak rozumiem, chronić mnie i moich sąsiadów przed działalnością, która mogła by im przeszkadzać. To fajnie, ale przecież można by raczej oczekiwać, że ktoś komu naprawdę przeszkadza moja działalność, zwyczajnie poda mnie do sądu. A ja - licząc się z tym - będę wykonywał tak swoją działalność, aby nikomu nie przeszkadzać. Przy obecnym rozwiązaniu szkoda społeczna nastepuje zawsze - człowiek musi wypełnić ileś papierów, stracić ileś czasu, zająć pracę uluś urzędnikom po to, by móc coś zrobić ze swoim domem. A w 95% przypadków jest to tylko czcza formalność. A przecież wystarczyło by oświadczenie, że pracuje się w domu i ujszczenie odpowiedniego podatku samorządowi z tytułu użytkowania domu w celach komercyjnych.
Nie wiem, czy jest to innowacja ostatnich lat, czy też po prostu praktyka codzienna pozwala urzędnikom na nieegzekwowanie tego przepisu? Pamiętam kiedy zakłądałem firmę. Tzn. ficjalnie była to firma mojej żony. Wówczasnie była jeszcze moja żoną oficjalną, a tylko "honoris causa", na dodatek nie był u nas zameldowana. W związku z tym musieliśmy jej fikcyjnie wynająć czy też użyczyć powierzchnię na użytek firmy. Na piśmie. Wtedy ona mogła się wykazać przed urzędem, że dysponuje prawem do lokalu. Nikt wtedy nie zapytał, czy powierzchnia jest ujęta w jakimś dokumencie jako przeznaczona do działalności gospodarczej - a nie był. Za to urzędnicy poinformowali nas, że w domu działalność może prowadzić bezproblemu właściciel. Albo prawo było wówczas bardziej liberalne, albo urzędnicy machneli ręką, albo w ogóle sami nie mogli się za bardzo w tym wszystkim połapać. Pytanie tylko - po co komu taka fikcja?
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka