barbie barbie
2492
BLOG

Między "Lalką" i "Ziemią obiecaną"

barbie barbie Polityka Obserwuj notkę 78

W jakim kierunku zmierza Polska?

Jest to zasadnicze pytanie, które co światlejsi Polacy stawiali już dawno. Świetnym przykładem mogą być powieści „Lalka” oraz „Ziemia obiecana”, których oczywiście nikt dziś nie czyta – a szkoda, ponieważ zarówno Prus, jak i Reymont byli świetnymi obserwatorami otaczającej ich rzeczywistości. Wbrew pozorom zarówno „Lalka”, jak i „Ziemia obiecana” to nie szkolne ramotki, bo uważna ich lektura pozwala znaleźć mnóstwo odniesień do współczesności.

Obie książki sporo uwagi poświęcają zderzeniu się różnych mentalności. Środowisko Wokulskiego nie jest w stanie porozumieć się ze środowiskiem Izabelli podobnie, jak Karol Borowiecki nie potrafi porozumieć się ze środowiskiem reprezentowany przez dworek w Kurowie, własnym ojcem oraz Anką.

Zarówno Karol Borowiecki, jak i Stanisław Wokulski ponoszą porażkę. Podobne porażki są bardzo podobne do obecnej sytuacji Polski. Próby rozwoju polskiego przemysłu symbolizowane przez Karola Borowieckiego podobnie, jak w „Ziemi obiecanej” zostaje zduszone w zarodku dzięki machinacjom fabrykantów i bankierów – zaś sam Borowiecki zostaje po prostu „kupiony”, zaś jego fabryka nigdy nie zostanie odbudowana po pożarze.

Podobno pierwowzorem postaci Karola Borowieckiego był polski chemik – Jan Śniechowski – wynalazca i twórca Zakładów Chemicznych „Boruta” w Zgierzu, które przetrwały do 1999 roku, lecz nie oparły się procesom prywatyzacyjnym i naciskowi konkurencji oraz organizacji „ekologicznych”, które wymusiły na dyrekcji zakładów natychmiastową budowę wielkiej oczyszczalni ścieków. Inwestycja ta stała się przysłowiowym „gwoździem do trumny” zakładów „Boruta”.

Podobnie jak „Bitwę o przemysł” przegrywa Karol Borowiecki, również „Bitwę o handel” przegrywa również Stanisław Wokulski. Sprzedaje swój dobrze prosperujący sklep, który przynosił znaczne dochody wbrew początkowo kolportowanym przez konkurencję oraz kasandrycznym opiniom o rychłym bankructwie oraz wszystkie swe aktywa Szlangbaumom i po prostu znika...

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak zwany „okres transformacji” ma bardzo wiele wspólnego z okresem „Fin de Siecle” w Polsce będącej wówczas pod zaborami. Spontaniczna chęć dołączenia do będącej już w pełnym rozkwicie rewolucji przemysłowej (warto pamiętać, że łączna długość linii metra w Londynie wynosiła w 1900 ponad 300 km!) zaowocowała wręcz wybuchem inicjatywy społeczeństwa. Podobnie, jak Karol Borowiecki miał swój pierwowzór, tak i postać wynalazcy Juliana Ochockiego Prus oparł o biografię Juliana Ochorowicza – dziś zapomnianego polskiego naukowca – psychologa lecz również pioniera telewizji. Apogeum tego entuzjazmu oraz pędu do nauki stała się kariera Marii Skłodowskiej-Curie, która spoczywa w paryskim Panteonie.

Każdy okres zmian w Polsce rozpoczynany zazwyczaj tak zwanymi „wydarzeniami” skutkował wybuchem inicjatywy społeczeństwa. Co prawda projektowanie polskiego samochodu dla ludu - „Syrenki” rozpoczęto w roku śmierci Stalina (1953), lecz produkcję rozpoczęto w 1957 r., w tym samym roku pojawił się też „Mikrus”, w 1956 przekształcono fabrykę zapałek w Zakłady Mechniczne „Błonie” i rozpoczęto (choć z problemami) przygotowania do produkcji zegarków „Alfa Błonie”, w Warszawie ruszyła produkcja aparatów fotograficznych – początkowo „Start”, a później „Fenix” - to tylko wybrane przykłady potwierdzające potencjał i chęć rozwoju polskiego przemysłu rynkowego. Rozpoczęto nadawanie programu telewizyjnego, jak grzyby po deszczu powstały regionalne ośrodki telewizyjne. Warto zwrócić uwagę, że podobnie, jak w okresie zwanym „Fin de Siecle” wybuch inicjatywy następował bezpośrednio przed wydarzeniami politycznymi – po prostu „coś wisiało już w powietrzu”.

Warto się zastanowić którym miejscu byliśmy w połowie lat pięćdziesiątych? Przykładem może być samochód BMW Isetta, który był mniej zaawansowany technicznie niż nasz „Mikrus”. Europa powoli podnosiła się ze zniszczeń wojennych – w Wielkiej Brytanii likwidowano właśnie kartki żywnościowe. Gdy umierał Stalin dystans technologiczny pomiędzy Europą Zachodnią, a Polską nie był wcale tak wielki, jak prezentują to dzisiejsi propagandziści. I to pomimo wymuszonej przez ZSRR polskiej odmowie skorzystania z planu Marshalla.

Niestety entuzjazm połowy lat pięćdziesiątych szybko zgasł. Zaczął się dawać we znaki brak wsparcia, które otrzymała Europa Zachodnia i nastąpiły czasy siermiężnej gomułkowszczyzny oraz „realnego socjalizmu”, ślepych kuchni itp. O tym, że następuje ich zmierzch i zbliża się kolejny skok świadczyło wdrożenie w 1967 r. licencji polskiego Fiata 125p. Wraz z wydarzeniami 1970 r. oraz zmianą I Sekretarza nadchodziła epoka „przyspieszonego rozwoju”. Tym razem dystans do Europy zachodniej był już na tyle spory (stagnacja epoki „gomułkowskiej” zrobiła swoje), że postanowiono dokonać skoku technologicznego zakupując wiele licencji. Popularny samochód („Maluch” 126p), autobus (Berliet), wiele rozwiązań dla przemysłu elektronicznego (UNITRA) itp. rzeczywiście początkowo zadziałały jako impuls rozwojowy. Powstawały nowe drogi (słynna „gierkówka”), linie kolejowe np. Centralna Magistrala Kolejowa CMK do dnia dzisiejszego jedyna linia kolejowa w Polsce zaprojektowana dla prędkości 250 km/h z możliwością zwiększenia jej do 300 km/h. To właśnie na tej linii są prowadzone obecnie testy „Pendolino” Znów wszystko wydawało się zmierzać we właściwym kierunku, jednak wkrótce zaczęły dawać o sobie błędy z zarządzaniu, bezwładność infrastruktury terenowej, stosowanie nomenklatury oraz co tu dużo mówić tak zwane „kombinowanie” i pospolite złodziejstwo. Kredyty zaczęły się kończyć, część technologii była dla Polski niedostępna (COCOM) i tak doszliśmy do kolejnego, tym razem bardzo zasadniczego przełomu w 1980 r. Miał on jednak nieco inny charakter, to już temat na zupełnie inne opowiadanie – lecz szybko został brutalnie zduszony. „Odrodzona” Solidarność z roku 1989 r. licząca 1,5 mln członków nie była już tym samym, co dziesięciomilionowa organizacja z 1980 r. W miarę upływu czasu (do 2010) straciła zresztą ponad połowę członków i dziś należy do niej znacznie mniej niż milion osób. Największe znaczenie po stanie wojennym uzyskali tak zwani „doradcy” i osoby z nimi związane, które w sposób naturalny dążyły do kompromisu ze starymi ośrodkami władzy (słynna „gruba kreska”) oraz uzyskania jak największych wpływów (i apanaży) dla siebie. Nie było więc (bo i nie mogło być) takiego oddolnego wzrostu entuzjazmu i chęci do budowy „nowej lepszej Polski” jak poprzednio. Zastąpił go „entuzjazm sterowany odgórnie”. Znakomitym przykładem może być historia „bitwy o handel”. Polscy kupcy zaczęli ją od rozkładanych łóżek i „szczęk”, targowisk i małych sklepików. Część z nich zaczęła rosnąć w siłę – lecz wkrótce ogromna, wspierana polityką Państwa Polskiego siła zagranicznych organizacji handlowych zaczęła zmiatać ich z rynku – kto tylko mógł szedł więc w ślady Wokulskiego. Wiele polskich, rodzących się sieci handlowych przeszło pod kontrolę zagraniczną. Tak samo stało się z sektorem finansowym (Banki). Polacy zostali zepchnięci do roli najemnej siły roboczej – wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Podobnie stało się w przemyśle. Główne gałęzie przemysłu zostały „sprywatyzowane”. Te, którym nie udało się pozyskać inwestora zagranicznego, co gwarantowało korzystanie z rozlicznych ulg i ułatwień padły – reszta znalazła się w obcych rękach. A to oznacza oczywiście wyprowadzanie zysków z działalności z Polski. Polski inżynier z konstruktora stał się pracownikiem nadzorującym procesy produkcyjne realizowane według technologii przywiezionej przez nowego właściciela zakładu. Znów – chlubne wyjątki potwierdzają regułę – ale o pozycji, jaką uzyskał (zresztą dzięki ożenkowi) Karol Borowiecki mogą tylko pomarzyć.

Rezultaty są opłakane – zachodnie koncerny wygrywają przetargi oraz uzyskują intratne zamówienia, zgarniają lwią część zysków (przy znikomej „wartości dodatkowej”), zaś realizują je głównie polscy podwykonawcy. Dobrze jeżeli uzyskają zapłatę za swoją pracę. Polskie firmy nie mogą więc promować skutecznie własnej marki, nie uzyskują referencji – ich szanse na wzrost są więc niewielkie. Znów – wiem, że są chlubne wyjątki, ale one z kolei w większości „siedzą w kieszeni” zagranicznych banków, które sterują „w odpowiedni sposób” akcją kredytową. Przykładem może być pewna wytwórnia makaronów. Naiwne jest przekonanie, że „kapitał nie ma twarzy” - przekonali się o tym pracownicy pewnej fabryki samochodów. Co jednak najważniejsze, Polska uzyskuje tylko doraźne korzyści – głównie w postaci tworzenia miejsc pracy. To oczywiście ważne, ale takie przykłady jak ostatnio firmy Mastercook, gdzie z dnia na dzień z powodu bankructwa właściciela 1300 osób znalazło się na przymusowych urlopach – o ile szybko nie znajdzie się nowy (oby nie „katarski”) inwestor to środki do życia będzie musiało zabezpieczyć im oczywiście państwo polskie. A polskie fabryki Mastercook miały bardzo dobre wyniki – jednak właściciel firma Fagor musiała przecież finansować swe zadłużenie wynoszące ponad miliard Euro! Absolutnym kuriozum jest pozostawienie polskich użytkowników sprzętu Mastercook bez obsługi gwarancyjnej i serwisowej! Tak wygląda polska rzeczywistość prywatyzacyjna. Jeszcze bardziej niebezpieczny jest coraz popularniejszy „outsourcing” finansowy – jego pracownicy mogą wylądować „na bruku” właściwie z dnia na dzień, bo firma przeniesie usługi np. do Albanii. Nie pierwszy to przypadek. We współczesnej Polsce z dnia na dzień może zniknąć linia lotnicza, montownia samochodów itp. Liberałowie powiedzą - cóż „niewidzialna ręka rynku”. Ale to jest po prostu nieprawda. To nie polski wolny rynek zadecydował o plajcie przedsięwzięcia – lecz decyzje (często „szemrane”) globalnych korporacji lub nacisku rządów także państw Unii Europejskiej, która podobno tak dba o piętnowanie protekcjonizmu (jednak według znanych reguł opracowanych przez Kalego).

Wielu Polaków zdecydowało się na opuszczenie swojej Ojczyzny. Podjęli decyzję o opuszczeniu kręgu swoich krewnych i znajomych, całkowitej zmiany środowiska, wejścia w nowy krąg kulturowy i asymilacji albo zamknięcia się w dość zamkniętym otoczeniu emigracyjnym. Większość z nich tego nie żałuje – albowiem wyborem dla wielu jest praca w Polsce mniej niż 5 zł za godzinę oraz (co gorsza) wysłuchiwanie bezczelnych wypowiedzi różnych „niedorzeczników rządowych”, że w Polsce np. benzyna jest tańsza niż przeciętna w Unii Europejskiej. Jeśli zaś coś się nie spodoba – to „wypad”, inni czekają. A więc wyjeżdżają „za chlebem”, ale także w poszukiwaniu godnego traktowania oraz po prostu jakiejkolwiek nadziei.

Wysłuchiwanie bzdur oraz witanie się słowami „Jak dobrze” oraz żegnanie „Dobrze jak” (znów nieoceniony wizjoner St.Lem) przestaje już wystarczać. Nie wiem, czy jest jeszcze szansa obudzenia inicjatywy Polaków, ale jestem pewien, że jeśli to się nie stanie, to pomimo tromtadrackich patriotycznych pohukiwań nic się nie zmieni i Polska będzie coraz bardziej staczać się w kierunku wyzyskiwanej bez skrupułów przez tak zwany „zachód” kolonii. Nie potrzeba do tego stacjonowania w Polsce obcych wojsk – to już nie są czasy RWPG. Dziś realizuje się to przez uzależnienie gospodarcze. Pomagają w tym oczywiście różni „pożyteczni idioci” - organizacje ekologiczne, wolnościowe itp., którzy w ogóle nie zastanawiają się nad konsekwencjami proponowanych przez siebie rozwiązań oraz źródłami, które je finansują.

Niedługo zaczną się kończyć fundusze europejskie, darmowe kursy, lipne projekty oraz kasa na różne „kapitały ludzkie” lub „strategie spójności”. Polityków to w ogóle nie interesuje – oni już zaczęli walczyć o synekury w Brukseli (oczywiście za godziwą pensję w Euro). Za Gierka szukaliśmy 20 mld dolarów – ile kasy będzie trzeba szukać jutro?

Obawiam się, że Polska będzie miała dwie drogi rozwoju – ożenić się z Madą Muller, albo dogadać się z Suzinem. To i tak lepiej, niż oddać wszystko w ręce Szlangbaumów.

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (78)

Inne tematy w dziale Polityka