Tracąca władzę PO wpadła na pomysł wprowadzenia „bezpiecznika” i postanowiła w tym celu wykorzystać Trybunał Konstytucyjny.Wybór nowych sędziów jeszcze przez Sejm, w którym koalicja PO/PSL dysponowała większością miał jej zapewnić możliwość stosowania obstrukcji wobec posunięć nowej władzy, a przynajmniej opóźniania ich wprowadzania w życie.
Po utracie stanowiska Prezydenta RP oraz większości parlamentarnej PO usiłowała przynajmniej zachować swą dominującą pozycję w tym ważnym organie III władzy, tym bardziej, że PiS nigdy nie ukrywał, że zamierza wprowadzić zmiany w mediach publicznych, zaś łaska mediów prywatnych może „na pstrym koniu mamony jeździć”, a więc utrzymanie dominującej pozycji w obozie IV władzy stało się co najmniej wątpliwe.
Politycy PiS rozszyfrowali ten manewr(co wcale nie było takie trudne) i najpierw Prezydent zastosował obstrukcję odwlekając przyjęcie ślubowania od nowo wybranych sędziów, a następnie już nowy Sejm zadecydował o anulowaniu ich wyboru.
Tyle fakty, które znają już wszyscy.
A jednak po długim wieczorze sejmowym, podczas którego były członek PZPR i odznaczany prokurator systemu władzy PRL został wyznaczony do pełnienia roli posła sprawozdawcy (czyżby reaktywacja „grubej kreski”? ;) ), zaś młodzi posłowie „Nowoczesnej” próbowali seryjnie zadawanymi „pytaniami” opóźnić obrady poszedłem sporo po północy spać z niesmakiem. Spowodował to (choć zapewne nieświadomie) Pan Kornel Morawiecki swą nagrodzoną oklaskami i dziś szeroko cytowaną wypowiedzią, której nie mogę pozostawić bez komentarza.
Wypowiedź niewątpliwie piękna, jak dla mnie nawiązująca pośrednio do słynnych słów „My, Naród...” jest jedna pewne „ale”:
Polska Konstytucja stanowi, że „posłowie są przedstawicielami narodu”. Posłów na Sejm RP nie wiążą instrukcje wyborców. Tyle teoria. A praktykę zobaczyliśmy wczoraj obserwując pracę Sejmu oraz wyniki głosowań. Spora część „przedstawicieli narodu” demonstracyjnie opuściła salę obrad, zaś druga (przeważająca) część karnie głosowała w myśl poleceń „biur politycznych” swej partii. Sprowadzając rzecz do absurdu prawie wszyscy posłowie zmarnowali swój czas – wystarczyłoby bowiem (podobnie jak na zebraniu akcjonariuszy) aby przywódcy partyjni podnieśli kartki z liczbą posiadanych mandatów i wynik głosowania byłby taki sam. Tak było w większości ważnych głosowań w Sejmie poprzedniej, VII kadencji i taka sama sytuacja powtórzyła się już na początku VIII kadencji.
Zaryzykuję nawet twierdzenie, że bardziej optymalne decyzje w sytuacji obecnego podziału można by wypracować w bezpośrednich rozmowach pomiędzy kilkoma przywódcami wiodących partii politycznych, zaś sam akt głosowania nadal pozostałby formalnością, której rezultat określałaby jedynie liczba posiadanych w dyspozycji partii politycznych „szabel”.
Nie ulega wątpliwości, że stanowione przez władzę ustawodawczą prawo powinno służyć narodowi. Jednak naród nie jest jednolity i ludzie oraz ich grupy (formalne i nieformalne) mogą mieć (i zazwyczaj mają) różne interesy. Zadaniem organów demokracji przedstawicielskiej jest wypracowanie takich praw, które będą mogły być zaakceptowane przez znaczącą większość narodu i równocześnie zabezpieczą uzasadnione interesy mniejszości (które zawsze będą istnieć). Niestety w Polsce przyjęła się praktyka „zwycięzca bierze wszystko” nie oglądając się na racje innych. Poseł Stefan Niesiołowski powiedział kiedyś: „wygrajcie sobie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!”. I stało się...
Pan Kornel Morawiecki ma rację: prawa powinny być uchwalane w interesie Narodu. Ale to wymaga dyskusji, konsultacji i „ucierania” stanowisk różnych jego grup. A jak na razie tego nie widać...