Bazyli1969 Bazyli1969
347
BLOG

Nasz odwieczny dylemat w nowej odsłonie: Polen czy Polin?

Bazyli1969 Bazyli1969 Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Każdy z nas ma to, co sobie wybierze.

A. Berkova

image

Nie wiadomo kto pierwszy powiedział, że historia lubi się powtarzać. To zresztą mało ważne, bo chociaż w zmiennym anturażu, ale naprawdę lubi. Mamy na to mnóstwo przykładów. I nie trzeba ich szukać w krainach dalekich oraz czasach odległych. Ot, weźmy schyłek XVIII stulecia i ziemie słabnącej Rzeczypospolitej…

W owym czasie świadomość potrzeby naprawy państwa Obojga Narodów zakiełkowała w wielu umysłach. Problem w tym, iż warstwy kierownicze upatrywały szansy na podniesienie się z kolan tylko i wyłącznie we współpracy z mocarstwami ościennymi. Właściwie nikt (a dokładniej prawie nikt) nie planował odbudowania potęgi Rzeczypospolitej siłami własnymi. Stąd też jedni („Familia” Czartoryskich i Poniatowskich) szukali pomocy na dworze moskiewskim, a drudzy („Stronnictwo  Patriotyczne” – głównie Potoccy) czynili umizgi wobec Berlina. Obu głównym stronnictwom przyświecały szczytne cele; przynajmniej formalnie. W pakietach reform znalazły się zmiany społeczne, skarbowe, militarne i gospodarcze. Ci marzyli o wypchnięciu z kraju wojsk rosyjskich, a tamci o nie wpuszczeniu nad Wisłę armii pruskiej.

Rozedrganie polityczne umiejętnie wykorzystywali sąsiedzi. A to z zapewnieniem o wielkiej miłości względem Rzeczypospolitej wyskakiwał poseł carski, a to w obecności posłów odczytywano list od króla Prus, który gotów był uchylić nieba nadwiślańskim sojusznikom. Mamiono naiwnych, składano obietnice dobrodusznym, a szczwanym wypłacano jurgielt. W efekcie co nieco nieroztropnym uzdrawiaczom udało się przeprowadzić i zrealizować, ale sprzyjająca koniunktura rychło się skończyła. Zarówno Rosja jak i Prusy miały żywotny interes w podtrzymywaniu niewypowiedzianej wojny domowej nad Wisłą, Niemnem i Dnieprem, gdyż czerpały z tego spore profity. Stan ten trwałby zapewne jeszcze długo, lecz  widoczne opamiętanie znacznej części polskiego narodu politycznego i podjęcie przezeń działań na pograniczu prawa w celu przepchnięcia realnych zmian, było dla ościennych potęg sygnałem ostrzegawczym. A nuż olbrzym Rzeczypospolitej obudzi się z letargu? Co wtedy? Z tej przyczyny tak Prusy, jak i Rosja, pilnie pogasiły liczne ogniska konfliktów i  z całą mocą zajęły się rozbiorem ziem swego sąsiada. Władcy Berlina uznali, że w obliczu wydarzeń rewolucyjnych za Renem należy jak najszybciej zagarnąć na wschodzie najtłustsze kąski. A było o co walczyć, gdyż z samych ceł pobieranych na Wiśle od polskich kupców zbożowych przychody dla Berlina przynosiły niemal  tyle pieniędzy iloma dysponował cały budżet polskiego króla. Nie do pogardzenia były też inne i całkiem liczne zyski. Choćby tysiące rekrutów, których bez ceregieli oddawano pod władzę bezlitosnych pruskich kaprali. Z kolei Moskale uznali, że utrzymanie pod butem całej Rzeczypospolitej jest zadaniem karkołomnym i zwiastującym mnóstwo kłopotów. Dlatego lepiej zadowolić się mniejszym, ale bardzo smacznym kąskiem. W efekcie rok 1793 przyniósł drugi rozbiór, a reformatorzy zostali przez swych protektorów wystrychnięci na dudka. O tym co nastąpiło później nie trzeba przypominać…

Gdy wzbogacony doświadczeniem czasów minionych spoglądam na dzień dzisiejszy odnajduję bijące w oczy paralele. Prócz całego ich morza dostrzegam właściwie tylko jedną różnicę. Otóż, ponad dwa wieki temu oba ugrupowania, spierające się o przyszłość własnego kraju, planowały powrót do okresu chwały Rzeczypospolitej. Rozumiały tę „chwałę” odmiennie i – jak czas pokazał – dążyły do tego nieudolnie, żeby nie powiedzieć po amatorsku. Zasadniczo miały jednak na celu odzyskanie niezależności, a także rozwój kraju. We współczesnej Polsce o taki zamysł można podejrzewać tylko jedną z najsilniejszych formacji stających w szranki do nadchodzących wyborów prezydenckich. Czy to jednak wystarczająca kwalifikacja? Czy daje to jej reprezentantom prawo do wznoszenia hasła: kto nie z nami, ten przeciw nam? Jestem przekonany, że nie. Dlaczego?

Jedną z największych przywar dręczących rodzaj ludzki jest niewielka zdolność do uczenia się na błędach. Szczególnie tych z zakresu polityki. Szkoda, bo nasza historia pełna jest lekcji, które gdyby zostały odrobione zaoszczędziłby Polakom mnóstwa rozczarowań, nieszczęść i strat. Jako takie doświadczenie  postrzegam wydarzenia poprzedzające II rozbiór Rzeczypospolitej. Idę o zakład, że także wtedy kierownicy polskiej polityki byli przekonani, że ich trud zakończy się sukcesem. Byli tego tak pewni, iż obiecali Prusakom oddanie Gdańska i Torunia, a Rosjanom wystawienie licznego korpusu wojskowego do walk z Turcją oraz udział w podatkach zbieranych od obywateli Rzeczypospolitej, w zamian za wsparcie. Co więcej, przyrzeczenia  dane Berlinowi i Moskwie ukrywali przed ogółem! Mimo tak szczodrej i przy tym haniebnej oferty, zagraniczni kooperanci złamali ustalenia i postąpili zgodnie z… własnym interesem. Zupełnie bez sentymentów.

Zdaję sobie sprawę z faktu, że nasza Rzeczpospolita wciąż jest krajem na dorobku. Niezbyt zamożnym, posiadającym umiarkowanie sprawne siły zbrojne, silnie podzielonym i nieodmiennie zagrożonym przez swoich sąsiadów. Krótko mówiąc nie jest Szwajcarią ani Wielką Brytanią. Sytuacja ta powoduje, że jako pierwszorzędny cel dla narodu polskiego jawi się systematyczne wzmacnianie sił własnych i – co smutne, ale prawdziwe – znalezienie odpowiedniego sojusznika, gotowego osłonić nas przed naporem najbardziej agresywnych sił zewnętrznych. Według niektórych ten drugi warunek został wypełniony. Widzę to inaczej. Nie idzie mi jednak o samego sojusznika, gdyż de facto trudno o lepszego, lecz o… cenę, którą za ten sojusz przyjdzie nam zapłacić.

Odmiennie niż większość  komentatorów nie kpię z pojawiających się tu i ówdzie przestróg. Nie lekceważę sygnałów dochodzących z różnych stron. Biorę na poważnie zawartość oficjalnych dokumentów. Nie ignoruję faktów. Dzięki temu zdaję sobie sprawę z tego, że w cieniu zaciętej rywalizacji o fotel prezydencki, ukryły się wpływowe środowiska z wielkimi aspiracjami i jeszcze większymi interesami do załatwienia. W końcu prawie czterdziestomilionowy rynek zbytu, miliony hektarów żyznej ziemi, lasów i wód oraz doskonałe miejsce do prowadzenia zmagań o światową hegemonię, to nie w kij dmuchał. Wiedzą o tym możni tego świata i nie zamierzają stać z założonymi rękoma gdy ogłoszono licytację o takie zasoby. Czy jednak zdajemy sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji wspomnianego przetargu?

Jeśli na tę chwilę nie mamy innego wyjścia i dla zdobycia czasu niezbędnego do faktycznego powstania z kolan musimy zapłacić, to targujmy się namiętnie, na chłodno i skutecznie. Koniecznie z zachowaniem godności i szacunku dla samych siebie. Bo przecież dawny dylemat o nazwie: Prusy czy Rosja?, przybierający dziś postać: Polen czy Polin?, nie musi być klątwą wiszącą nad głowami Polaków po wieki wieków.



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka