Bazyli1969 Bazyli1969
3600
BLOG

Trochę o Nagrodzie Nobla, trochę o Tokarczuk i trochę o gustach

Bazyli1969 Bazyli1969 Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 203

Falsyfikat tym się różni od oryginału, że wygląda bardziej prawdziwie
E.S. Bloch

image

Gdy w grudniu 1896 roku Alfred Bernhard Nobel odchodził z tego świata pozostawił po sobie testament zawierający jego ostatnią wolę. Nie poświęcił w nim prawie wcale miejsca na sprawy stricte osobiste, lecz skupił się rozdysponowaniu swej fortuny: "Ja niżej podpisany, Alfred Nobel, oświadczam niniejszym, po długiej rozwadze, iż moja ostatnia wola odnośnie majątku, jest następująca. Wszystkie pozostałe po mnie, możliwe do zrealizowania aktywa, mają być rozdysponowane w sposób następujący: kapitał zostanie przez egzekutorów ulokowany bezpiecznie w papierach, tworzących fundusz, którego procenty każdego roku mają być rozdzielone w formie nagród tym, którzy w roku poprzedzającym przynieśli ludzkości największe korzyści…". Od tego czasu wielu wybitnych ludzi skorzystało z dobrodziejstwa szwedzkiego przemysłowca; w tym kilkoro naszych rodaków. Wśród nich znalazła się także Olga Tokarczuk, która według wielu zasłużyła na Nobla. Czy jednak Nobel zasłużył na Tokarczuk? To pytanie ważne, ale zacznę od czegoś innego.

Dawno, dawno temu podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich wśród nagradzanych konkurencji znajdowały m.in.: poezja, epika, rzeźba, malarstwo, architektura i muzyka. Medale za osiągnięcia w tych dziedzinach przyznano aż siedem razy (1912-1948). W końcu jednak uznano, że brutalne zmagania sportowe średnio korespondują z dziełami sztuki i z pełną elegancją podziękowano tytanom intelektu, zachęcając  ich do szukania szans na sławę poza rozemocjonowanymi stadionami. Trochę szkoda, bo nasi rodacy zaznaczyli dość mocno swoją obecność w tejże rywalizacji, zdobywając osiem medali, w tym trzy koloru złotego. Wiem, wiem… Mimo to śmiem twierdzić, że była to racjonalna decyzja. W przypadku równie nobilitującego wyróżnienia co medal olimpijski, czyli Nagrody Nobla, tej racjonalności zabrakło. Wciąż obok nagród dla fizyków, medyków, chemików, fizjologów oraz ekonomistów przyznawane są laury literatom. O nagrodzie pokojowej szkoda wspominać, bo już od czasu nagrodzenia Międzyrządowego Zespół ds. Zmian Klimatu (2007), a potem Baraka Obamy (2009), to jedynie wysokiej klasy pajacing.

Wracając do noblowskiego trofeum z dziedziny literatury zaznaczę, że podobnie jak w przypadku  zmagań olimpijskich uważam, iż nakładanie wawrzynów przez Akademię Szwedzką na głowy pisarzy i poetów niekoniecznie winno odbywać się pod marką „Nobel”. Co prawda sam fundator zalecił aby trafiał on na skronie osoby, która „stworzy najbardziej wyróżniające się dzieło w kierunku idealistycznym” (a więc niematerialnym), ale umieszczanie w jednym zbiorze dzieł tak trudnych do oceny z powodu braku ostrych kryteriów wraz z pracami zdatnymi do naukowej weryfikacji nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Wszak kolegium Akademii Szwedzkiej przyznaje corocznie kilkadziesiąt wyróżnień oraz stypendiów i stworzenie przezeń jakiejś osobnej super-hiper nagrody nie byłoby zapewne problemem. Czemu tak się nie dzieje?

Odpowiedź jest całkiem prosta. Literacka Nagroda Nobla stała się swoistego rodzaju politycznym instrumentem. Jednakże w przeciwieństwie do równie upolitycznionej „nagrody pokojowej”, nie posiada charakteru parasola ochronnego, rozkładanego przez społeczność międzynarodową nad konkretnym dysydentem, lecz jest medialnym katalizatorem stosowanym do przyspieszania  procesów społecznych i świadomościowych. O jakich procesach myślę? To żadna tajemnica. Wystarczy przejrzeć listę laureatów z ostatnich dwóch dekad. Kogóż tam nie ma?! Elfride Jelinek, Doris Lessing, J.M.G. Le Clézio, Alice Munro, Mario Vargas Llosa, Swietłana Aleksijewicz… Wspólną cechą wymienionych jest (cytuję!) „wyrywanie się poza granice człowieczeństwa”, „zgłębianie zmysłowych ekstaz”, „obalanie przedwiecznych mitów”, „poszukiwanie płciowej tożsamości”, „szczerbienie zmurszałych murów obyczajowości” itd. itp. Widać doskonale, że opisywanie spraw uniwersalnych i zgłębianie natury człowieka bez kontekstów politycznych wyszło z mody. W moim przekonaniu tę opinię potwierdza obdarzenie noblowskim laurem Olgi Tokarczuk.

Jedyną książką Tokarczuk, z którą zderzyłem się w swoim życiu były „Księgi Jakubowe”. Otrzymałem ją w prezencie kilka lat temu. Przyznać muszę, że o ile pamięć mnie nie myli, to prócz „Czarnych dziur historii Rosji” (matko i córko!),  praca O. Tokarczuk była jedyną, do której podchodziłem dwa razy. Nie dlatego, że mnie wciągnęła po czubek głowy, ale z tej przyczyny, iż po przeczytaniu kilkudziesięciu stron znużyła mnie na amen. Wspomnę, że wpadały mi w ręce pozycje najdziwniejsze. „Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów” oraz „Sztuka pierdzenia” to tylko przykłady, lecz z harcerskim zacięciem docierałem z reguły za pierwszą próbą do ostatniej stronicy. W przypadku „Ksiąg Jakubowych” – wymiękłem. Dopiero wieść o wyróżnieniu autorki pozwoliła zebrać mi siły i ponownie zająć się lekturą wspomnianej pracy.

W swoim werdykcie dotyczącym przyznania „Nobla” p. Oldze, kolegium oświadczyło, że mieszkanka Polski otrzymuje go za „za wyobraźnię narracyjną, która z encyklopedyczną pasją reprezentuje przekraczanie granic jako formę życia”. Nie przeczę, że aby popełnić kilkusetstronicową księgę, jako żywo przypominającą zbiór wyciągniętych z niepamięci hagad, trzeba mieć niezwykłą wyobraźnię. Gdyby ktoś, kiedyś  i gdzieś przyznawał nagrody za wysiłek fizyczny wkładany w tworzenie literatury, to Tokarczuk powinna znaleźć się na pudle. Przynajmniej krajowym. Czy jednak to powinno wystarczać do tak wielkiego wyróżnienia jak „Nobel”? Jeśli uwzględnimy oryginalne i natchnione dzieła noblistów sprzed lat kilkudziesięciu czy nawet wieku, to z czystym sercem możemy stwierdzić, że – nie! Onegdaj nie zdobywały nabywców nawet wielce kosztowne podróbki. Pantha rei i obecnie nie trzeba być geniuszem pióra. Wystarczy grono wpływowych przyjaciół, dość sprawny warsztat i zabranie się za nośną tematykę. Może to być  feminizm, gender, ekshibicjonizm, patriarchat lub… wszelkiego rodzaju mniejszości. I tą drogą podreptała p. Olga. W sumie należy jej  pogratulować wyczucia epoki.

Powiedzenie, iż o gustach się nie dyskutuje, uznaję za jedno z najdurniejszych pod słońcem. Nie tylko z tej przyczyny, że skoro ludzie debatują o stanie własnych jelit grubych, przyprawianiu bigosu, deficytach budżetowych i technikach seksualnych, to tzw. kwestia gustu pod żadnym pozorem nie ma prawa być tematem tabu. Za znacząco ważniejsze, a przy tym niezwykle groźne,  uważam jednak to, iż stosowanie wspomnianego zaklęcia uniemożliwia bezwzględnie potrzebne oddzielanie ziarna od plew. Bo z tego właśnie powodu przysłowiowa „chińszczyzna” nie tylko wdziera się do naszych domów, ale zyskuje status szlachecki oraz wżera się w serca i umysły.



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura