W mediach związanych z III RP co rusz pojawiają się zarzuty polityków totalnej opozycji, jakoby PiS realizował ukryty przed wszystkimi, nawet przed swoimi wyborcami, zamiar pożegnania się – na wzór brytyjski – z Unią Europejską. Politycy PiS zdecydowanie zaprzeczają, zaś społeczeństwo polskie osiągnęło jeden z najwyższych, jeśli nie najwyższy, wskaźnik zadowolenia z przystąpienia do UE. O co więc chodzi? Czy PiS rzeczywiście coś kombinuje w tej sprawie? A może to kolejna akcja „straszenia PiS-em” w wykonaniu totalnej opozycji albo jeszcze coś innego?
Przed 1 maja 2004 roku w Polsce było całkiem sporo środowisk przeciwnych integracji europejskiej, ale ostatecznie znalazło się więcej zwolenników. W społeczeństwie krążyły i fakty, i mity, dotyczące potencjalnych korzyści oraz zagrożeń i strat. Dodatkowym problemem, którego nikt nie był w stanie dokładnie przewidzieć i opisać, była i jest postępująca ewolucja polityczna i gospodarcza UE. W którą stronę rzeczona transformacja pójdzie (związek państw bądź superpaństwo) i czy to dla nas dobrze, czy źle?
Moim zdaniem przez 14 lat w Polsce przybyło zwolenników Unii Europejskiej w obecnym kształcie, ale i przeciwników dziś też jest niemało. Czy jest w tym coś złego? Moim zdaniem taka sytuacja jest bardzo zdrowa, wręcz wymarzona i szkoda, że np. polska totalna opozycja nie jest w stanie postępować podobnie. Przeciwnicy UE punktują bowiem słabości instytucji europejskich, postępujący biurokratyzm, sobiepaństwo niektórych polityków i urzędników brukselskich, błędne, a czasami wręcz bzdurne decyzje, interpretacje przepisów wykraczające poza traktaty, narzucanie innym państwom swojej woli przez Niemcy i Francję etc. etc. Czy i na ile takie zarzuty są uzasadnione, może być i jest przedmiotem różnorodnych dyskusji.
Pora wrócić do tytułowego pytania. Moim zdaniem ani rządzący, ani totalna opozycja, ani większość społeczeństwa nie chce Polexitu, a już na pewno nie w tej chwili. Natomiast cała akcja ma swój początek i swoje miejsce w okolicach Brukseli. Europejska lewica próbuje bowiem zrealizować swój ideologiczny soft-totalitaryzm. Nie da się tego osiągnąć na gruncie luźnego związku państw członkowskich. W mojej ocenie tylko scentralizowane zarządzanie kontynentem może zadowolić lewicowych ideologów i podporządkowanych im eurokratów. Czy jest to realne? Nie bardzo. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by na przykład Polaków, którzy są wyjątkowo przywiązani do wolności i wręcz nienawidzą u siebie obcego nadzoru, udało się kiedykolwiek przekonać do takiego rozwiązania. Stąd na salonach brukselskich testowane są sondażowe pomysły „unii dwóch prędkości”, innych praw dla „rdzenia unii” itp. Indoktrynacja polskiego społeczeństwa w kierunku zmiany myślenia musiałaby jednak trwać bez przerwy co najmniej 100 lat i to przy założeniu, że przez cały czas rządy w Polsce sprawowałaby jakaś forma „Unii Wolności”, kontrolująca wszystkie ważniejsze media. I tu właśnie pojawia się zasadnicza różnica. PO czy .N może podjąć się takiej roli w każdej chwili, natomiast PiS moim zdaniem nie. Stąd różne Verhofstadty rękoma różnych Schetynów usiłują wcisnąć PiS-owi rzeczony Polexit w brzuch na zasadzie samospełniającego się życzenia. Na razie bezskutecznie.