Jakieś fatum chyba, że tytuł ciągle aktualny, choć tyle wieków minęło. Oczywiście nie mam zamiaru pisać obszernego wielotomowego traktatu - kto by to dziś przeczytał?! Ale też nie mam jakichś iluzji, że mógłbym to zrobić. Chciałbym po prostu podzielić się myślami na temat tematu.
Mamy sytuację społeczeństwa wyraźnie podzielonego manipulacjami stron konfliktu politycznego. I nie widzimy sposobu, żeby ten stan rzeczy naprawić. W wyniku wyborów wygrywa raz jedna strona, raz druga, czyli połowa rodaków ma wrażenia życia w opresyjnym państwie, które nie realizuje ich oczekiwań. Jedni drugim usiłują narzucić swój punkt widzenia i oczywiście obie strony mają swoje niepodważalne i oczywiste dla siebie racje. Jedni i drudzy uważają się za lepszych od drugiej połowy, bo to i tamto! I licytacja tych racji, które są prawdziwymi racjami nie ma żadnego sensu, bo obie strony są sumiennie okopane na swoich stanowiskach .
Czy trzeba coś z tym zrobić? Czy może tak być powinno? A może powinniśmy jednak jakoś spróbować się dogadać - ustalić niesporne minimum stanowiące rację stanu i pozwolić każdemu żyć i realizować swój styl życia, osiągać swoje cele w sposób jaki uważa za słuszny? Jak to można osiągnąć?
Nasza konstytucja jest ułomna - przewiduje dwa ośrodki władzy wykonawczej. Jeżeli i prezydent i premier są z jednego obozu politycznego, to nie stwarza wielu problemów. Gdy prezydent i premier reprezentują rządzącą koalicję i opozycję powstaje sytuacja zakleszczenia - blokująca możliwość wprowadzenia zmian w prawie, często bardzo oczekiwanych przez jedną ze stron. Prezydent oprócz roli reprezentacyjnej ma praktycznie tylko możliwość blokowania działania działania rządu, gdy ten nie ma większości w Sejmie mogącej odrzucić jego veto. Inicjatywa ustawodawcza prezydenta jest w takiej sytuacji absolutnie iluzoryczna, bo nie mając większości w Sejmie nie ma po co wnosić do procedowania żadnych ustaw. W takim przypadku prezydent jest po prostu niepotrzebny, bo i tak nie może działać - może tylko blokować. Blokować ku radości jednych, a ze stratą dla pozostałych.
Konstytucję trzeba po prostu zmienić, ale tak by wszyscy byli zadowoleni. Wszystkich nie można zadowolić? Jasne! Ktoś musi ustąpić! Ale to wcale nie oznacza, że musi rezygnować ze swoich idei i wartości. Jeżeli nie możemy żyć zgodnie razem to możemy żyć zgodnie obok siebie. Możemy realizować wspólne cele pomimo różniących nas przekonań i światopoglądów.
Szczęśliwe podziały polityczne mają swoje odbicie na mapie Polski. Możemy zatem spróbować decentralizacji państwa i przekazania całej masy uprawnień władzy w dół do samorządów terytorialnych, a wraz z nimi pieniędzy z podatków, które z danego terytorium zostały pozyskane. Czas zlikwidować spółki skarbu państwa i przekazać ich aktywa i dochody województwom. Niech każdy rządzi się tak jak chce! A rolę centralnego państwa ograniczmy prawie do klasycznych funkcji "stróża nocnego", czyli głównie bezpieczeństwa zewnętrznego i szeroko pojętego wewnętrznego. Rolą państwa powinno być nie tyle zarządzanie, co uzgadnianie wspólnych norm pozwalających utrzymać jednolitą infrastrukturę energetyczną, telekomunikacyjną, transportową, militarną. Praktyczna federalizacja państwa spowoduje, że nie będzie ono postrzegane jako zewnętrzne tylko pozwoli utożsamić się z nim każdemu obywatelowi.
Dzisiaj mamy kompletny chaos, z którego nikt nie jest zadowolony. A możemy to zmienić pozwalając rządzić wybranym przez nas przedstawicielom, rządzić zgodnie z wolą wyborców. Dlaczego progresywne społeczeństwo ma rządzić prawicowymi konserwatystami i narzucać im swoją wolę i idee? Dlaczego socjalistyczni populiści mają rządzić obywatelami widzącymi postęp w rozwiązaniach neoliberalnych? Czy państwo musi być omnipotetne i opresyjne wobec połowy społeczeństwa w wyniku wyborów, o których wyniku decyduje jednocyfrowa różnica procentowa?
Mamy 16 województw i wybrane w nich władze reprezentujące, poprzez różne siły polityczne, obywateli i ich poglądy. Gdyby zarządy województw, albo ich związków miały rzeczywistą władzę to każdy mógłby żyć z przekonaniem, że jego władze reprezentują rzeczywistą większość obywateli. Mamy władze wybrane na poziomie gminy, które nie mają żadnego wpływu na władzę państwową, a tworząc nowe struktury można by utworzyć ich senaty, w których zasiadaliby właśnie wybrani przez nas prezydenci, burmistrzowie, wójtowie, które mogły by kontrolować władze wyższego szczebla.
Po prostu musimy się dogadać, bo inaczej utkwimy w marazmie i niemocy z państwem, które nie tylko nie ma mocy sprawczej, ale jest targane permanentnym wewnętrznym sporem. Przestańmy ze sobą walczyć i zacznijmy współpracować. Przestańmy się przezywać i wzajemnie obrażać - to nie jest nikomu potrzebne, oprócz partyjnych kacyków chcących zrobić z nas ciemny lud i marionetki do głosowania, pozwalające utrzymać im władzę i lukratywne posadki.
Powstała niedawno inicjatywa promująca takie rozwiązania https://nowaumowa.pl/ Przeglądajac zawartość tego serwisu stwierdziłem, że ludzi myślących podobnie wcale nie brakuje.
Wszystko to jeszcze mgliste i niedookreślone, a diabeł tkwi w szczegółach. Może trzeba się nimi zająć?
zbanowali mnie:
Grzegorz Gozdawa - chyba mu słoma z papci wylazła. Rafał Broda - za bolesną prawdę o stanie jego umysłu Krzysztof Osiejuk - za odmienną percepcję Jarosław Warzecha - sam nie wie, pewnie się naraziłem :) Aleksander Ścios - kto go dziś pamięta to wie. Tomasz Sakiewicz - naprawdę nie wiem dlaczego... KaNo - aby uniknąć trudnych pytań?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka