Beret w akcji Beret w akcji
603
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 50

Beret w akcji Beret w akcji Polityka Obserwuj notkę 7

Tragiczny październik

Samotna została stolica wśród zgliszcz,

Bomby, pociski ją zryły.

W wędrówkę tułaczą musieliśmy iść,

Na straży zostały mogiły.

Zbigniew Piasecki kpr. "Czekolada" bat. "Miłosz" komp. "Bradl"

Oddział por. "Bradla", do którego zostałem skierowany, wkrótce rozrósł się do kompanii. W kompanii tej walczyłem w plutonie por. "Pieprza" i por. "Kruka" do kapitulacji. Podczas akcji w rejonie Sejmu zostałem lekko ranny.

Przed ogłoszeniem kapitulacji por. "Dołęga", były adiutant mjr. "Hubala", zorganizował grupę ochotników, którzy nie chcieli iść do niewoli, a pragnęli dalej walczyć w partyzantce. Mając do wyboru broń całego batalionu wybraliśmy najlepszą, zaopatrując się również w dużą ilość amunicji i granaty. Wg relacji por. "Dołęgi" mieliśmy dołączyć do utworzonego większego oddziału ochotników i zbrojnie przebijać się z okrążonej Warszawy do Gór Świętokrzyskich lub innych obszarów leśnych.

Z naszego plutonu zgłosiło się 5 osób: por. "Dołęga", pchor. "Dewajtis", sierżant "Dziadosz", strzelec "Ula" i ja.

Ulokowano nas w szpitalu przy ul. Złotej - była tam bezpieczna "melina". Cały Korpus Warszawski wyszedł z miasta i był kierowany do obozów jenieckich , a nasza "piątka" czekała na wiadomość, czy jest możliwość przebicia się poza Warszawę.

Kontrwywiad stwierdził, że nie mamy żadnych szans przebicia się, ponieważ dookoła Warszawy istnieje duże zmasowanie wojska niemieckiego o dużej sile ognia.

Ta sytuacja zmusiła nas do podjęcia decyzji - opuszczamy Warszawę z ludnością cywilną.

W drodze do Pruszkowa pchor. "Dewajtis" i ja skorzystaliśmy z nieuwagi eskorty, zeskoczyliśmy w zarośla rosnące na obrzeżach szosy. Ucieczka pozostałej "trójki", która szła w oddaleniu od naszej "dwójki", również się udała.

Doszliśmy do zabudowania położonego z dala od wioski zmieniając kilkakrotnie pozycję - czołgając się lub idąc wpół schylonym. Dopisało nam szczęście, gdyż trafiliśmy do d-cy placówki AK, który nas bardzo mile przyjął. Oficer ten, znając doskonale swój obszar działania, skierował nas do Gołąbek, gdzie ukrywali się na "melinie" dwaj koledzy z naszej kompanii - Smith Lawrence - Londyńczyk i Ouley Max - Australijczyk, uciekinierzy z obozu jenieckiego koło Poznania.

Była to miła niespodzianka - zdecydowaliśmy razem ruszyć w dalszą niebezpieczną drogę.

Po odpoczynku przydzielono nam przewodników, którzy mieli nas prowadzić etapami do rejonu Gór Świętokrzyskich, gdzie jeszcze trwały walki oddziałów partyzanckich.

W drodze do pierwszej osady, odległej około 30 km od Warszawy, odwiedziłem kolegę - harcerza - byłego partyzanta z lasów kabackich, zamieszkałego w Szczakach - Złotokłosie. Dalszą drogę odbywałem samotnie, a w ślad za mną podążali koledzy ze Szczak - Wojciech Szczepański i dwóch braci Grzeszczaków. Po przejsciu kilkudziesięciu kilometrów - dwaj bracia zostali złapani.

W pobliżu Wólki Plebańskiej natknąłem się na patrol Mongołów w mundurach niemieckich. Zostałem zatrzymany i przekazany oficerowi Wehrmachtu.

Pod eskortą zostałem przeprowadzony do domku wiejskiego. Tam przebywałem do następnego dnia w asyście wartownika. W południe wszedł do izby ten sam podoficer, rozkazał wyprowadzić mnie na podwórze, wskazał wartownikowi ręką, w jakim kierunku ma się udać. Przed nami był gęsty las i przebiegały tory kolejowe, przy których stała budka dróżnika, a na placyku po przeciwnej stronie przy drabiniastym wozie ucztowało 10-ciu pijanych żołnierzy o wyglądzie Mongołów.

Mój opiekun wszedł do budki strażnika i kazał mi zaczekać. W tym czasie nadjechał pociąg towarowy o zwolnionym biegu. Wagony mnie zasłoniły, byłem niewidoczny od strony pijanych żołnierzy; bez dłuższego zastanawiania się wskoczyłem do breku wagonowego (dziś nurtuje mnie pytanie: czy strażnik świadomie czy niechcący umożliwił mi ucieczkę?).

W niedługim czasie dojechałem do Skarżyska. Ku memu zdziwieniu na peronie zobaczyłem kolegę Wojtka Szczepańskiego. Razem udaliśmy się do miejscowości Łączna (około 16 km), gdzie oczekiwano nas od kilku dni. Punkt kontaktowy był u kierowniczki poczty, pani Jankowskiej. W domu pani Jankowskiej zostaliśmy serdecznie przyjęci i nakarmieni. Na drugi dzień siostra p. Jankowskiej, łączniczka "Zofia", przeprowadziła nas do ustalonej placówki AK we wsi Kraino w Górach Świętokrzyskich, blisko Łysicy, w obszarze działań por. "Barabasza" ( z 4 pp Legionów). Odebrał nas por. "Gutek" i przekazał na kwaterę do gospodarzy. Był 25 października 1944 r. - dotarłem do partyzantów! Włączę się do walki z Niemcami.

Nad ranem usłyszeliśmy ujadanie psów i hałaśliwe głosy - to wojsko i żandarmi otaczali wieś i przeprowadzali obławę na mężczyzn potrzebnych do przymusowej pracy na rzecz zwycięstwa III Rzeszy. Znalazłem się wśród złapanych. Wszystkich schwytanych spędzono na plac przed kościołem, potem zaladowano do wagonów kolejki i ... transport ruszył w nieznane...*

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka