Tadeusz Zejdler ps. "Miły" batalion "Iwo" 2 kompania
W obozie jenieckim Sandbostel
Z warszawskich barykad trafiliśmy do Stalagu Xb w Sandbostel, 18 km od Bremy. Umieszczono nas w pustym baraku. do spania ułożyliśmy się bezpośrednio na deskach brudnej podłogi, ciasno jeden przy drugim, żeby się wzajemnie ogrzać, przykryliśmy się własnymi płaszczami. W oknach nie było szyb, a przecież był październik, w nocy temperatura niska, z zimna nie mogliśmy zasnąć. Rano zbuntowaliśmy się. Co to za traktowanie, przecież to obóz jeniecki, a nie koncentracyjny! Dostaliśmy materiały i narzędzia - sami zbudowalismy prycze, wstawili szyby. Już można było jakoś wytrzymać, ale warunki były nadal bardzo trudne - nie było opału, brakowało jedzenia. W ciągu dnia otrzymywaliśmy bochenek chleba na sześciu mężczyzn i na obiad zupę z brukwi lub kapusty. Chłodno i głodno i do domu daleko... My powstańcy ze Śródmieścia i Mokotowa, byliśmy odrutowani, nie mogliśmy się stykać z innymi jeńcami. Jak zadżumieni...
Po jakimś czasie zniesiono izolację, zaczęliśmy poruszać się swobodnie po obozie. Oprócz Polaków z 1939 roku (którzy osuszali bagna i budowali ten obóz) byli tu jeńcy różnych narodowości: Francuzi, Słowacy, Rosjanie, internowani Włosi. Tysiące jeńców. Ja miałem numer 222828. Jeńcy poszczególnych narodowości mieli swoich mężów zaufania, którzy byli ich przedstawicielami. Na terenie obozu było też kilka odrutowanych baraków kobiecych, do których nie wolno było się zbliżać. Tam przebywały dziewczęta z Powstania. Również nie wolno nam było kontaktować się z jeńcami radzieckimi.
Jeńcy wykonywali różne prace dla obozu na jego terenie oraz poza terenem. Wyjście poza obóz stanowiło czasem okazję do zdobycia żywności - niekiedy przynosiło się w kieszeniach kartofle ukradzione z kopców lub cebulę pozostawioną chyba celowo przez bauerów.
Wysłaliśmy do rodzin pierwsze listy obozowe i przekazy na paczki na specjalnych drukach. Listy były cenzurowane... Rozpoczęło się oczekiwanie na wiadomości o najbliższych wypędzonych z domów i z miasta.
Wielu jeńców chorowało. Chorych odsyłano do szpitala położonego o parę kilometrów od obozu. W szpitalu spaliśmy na pietrowych pryczach na słomie, ja jako ciężko chory - na dolnej pryczy. Wysoka gorączka trawiła słabe organizmy wygłodzonych więźniów. Wielu chorych umierało. Blisko szpitala znajdował się cmentarz i tam byli chowani - daleko od ojczyzny i od bliskich... Przeszedłem tyfus, szkarlatynę i żółtaczkę. Przeżyłem tylko dlatego, że miałem bardzo silne, zdrowe serce. Ważyłem 38 kg...
W szpitalnym baraku poznałem Andrzeja Modrzewskiego, powstańca ze Śródmieścia Południowego. Przypadliśmy sobie do serca. Toczyliśmy długie Polaków rozmowy na różne tematy, ale przede wszystkim o Powstaniu. On mi opowiadał o walkach batalionu "Bełt", którego żolnierzem był od początku powstania. Batalion ten miał wyjątkowo ważne zadanie, bowiem ochraniał jedyne przejście przez Aleje Jerozolimskie (barykadę - przekop) łączące Śródmieście Południowe z Północnym. Potem Antoś przeszedł do oddziału specjalnego mjr "Sarny". Mieli kwatery na Kruczej, a więc blisko naszych stanowisk. Walczył najpierw w Alejach Jerozolimskich na odcinku od Marszałkowskiej do Brackiej, a potem brał udział w dwukrotnym zdobywaniu budynku Szkoły Powszechnej im. M.Reja mieszczącej się tuż pod Muzeum Narodowym, obsadzonym przez Niemców. Ja mu opowiadałem o walkach mojego batalionu "Iwo". W niewoli, na szpitalnych pryczach, powtórnie przeżywaliśmy sześćdziesiąt trzy dni wolności...
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka