Henryk Guzik ps. "Wacław" kompania osłonowa sztabu VII Obwodu "Obroża"
Atak na "Jajczarnię" ul. Hoża 51
W dniu 1 sierpnia z przygodami i w ostatniej chwili dotarłem do miejsca wypadowego przy ul. Hożej 41. Na dole już byli nasi pod dowództwem "Sylwestra". Kazali mi zabrać broń i biec za nimi. Skakaliśmy od bramy do bramy po stronie parzystej ulicy Hożej.
Będąc chyba o jedną bramę przed "Jajczarnią" spostrzegłem Niemca, biegnącego w kierunku ul. Emilii Plater. Strzeliłem do niego. Przewrócił się na twarz. Oddałem kilka strzałów w kierunku Frontleitstelle, skąd do nas strzelano. Zobaczyłem grupę żandarmów na skrzyżowaniu Emilii Plater i Hożej. Zmierzyłem się do jednego z nich. Po moim strzale padł na plecy.
Wokół słychać już było narastającą strzelaninę. Po "zaliczeniu" dwóch Niemców podbiegłem bliżej "Jajczarni" tuż pod słup okrągły, metalowy, o średnicy ok. 1,5 m, gdyż w bramie byłem zbyt widoczny dla strzelających z bunkra od strony Frontleitstelle Niemców. Leżąc na chodniku tuż za okrąglakiem ok. 5 m od bramy "Jajczarni", mierzyłem w stronę bunkra.
W pewnej chwili "Sylwester", stojąc w bramie prawie naprzeciw mojego stanowiska, wydał mi komendę, abym wskoczył przez okno od strony ulicy, do biura "Jajczarni". Wyjąłem "filipinkę" i rzuciłem ją we wskazane okno, zajmując pozycję za słupem. Granat wpadł do biura i tam wybuchł. Siła wybuchu wyrzuciła szyby z okna w moją stronę. Wskoczyłem do biura przez okno,które było na wysokości ok. 1,5 do 2 m., nieco przy tym kalecząc palce u rąk odłamkami szkła. Znalazłem się w dużym pokoju biurowym, z którego biegł jakiś długi korytarz. Na skutek wybuchu opadły znad okien papierowe zasłony. Światło dochodziło między uchylonymi krzywo zasłonami i z "mojego" okna, przez które wskakiwałem. Postanowiłem zaslonić drzwi od korytarza,gdyż stamtąd mogłem być ewentualnie atakowany. Podbiegłem wzdłuż szaf i zastawiłem drzwi na korytarz szfą z aktami. Następnie postanowiłem wyjrzeć na podwórze "Jajczarni". W tym celu ostrożnie odchyliłem nieco zasłonę z czarnego papieru w pierwszym oknie od strony bramy i wyjrzałem przez szparę na portiernię. Nagle ktoś do mnie strzelił właśnie z okna portierni. Zobaczyłem jakąś sylwetkę tuż za oknem, w odległości około sześciu, może ośmiu metrów ode mnie. Instynktownie strzeliłem spod ramienia do tego cienia.Usłyszałem jęki i słowa: "O jej!o jej!". Zdrętwiałem myśląc, że to Polak. Usiadłem na podłodze pod oknem i zacząłem wycierać krwawiące palce żółtą watą do tamowania krwi z nosa, której spory kłębek nosiłem w kieszeni. Do pokoju biurowego, w którym przebywałem, wskoczyli przez okno "Sylwester" oraz kilku naszych chłopców. Jeden z nich miał schmeisera. "Sylwester" uspokoił moje obawy twierdząc, że to jęczy zraniony przeze mnie Niemiec z wartowni. Następnie polecił otworzyć bramę wjazdową na teren "Jajczarni". Zgłosiłem się na ochotnika. Poprosiłem kolegę z peemem o oddanie kilku strzałów z okna, z którego dotychczas strzelałem, w tym czasie, gdy ja będę skakał przez drugie okno. Poprosiłem również o zamianę mego karabinu na broń krótką, wygodniejszą podczas skoku z okna. Dano mi pistolet belgijski FN. Przy akompaniamencie krótkiej serii z PM, oddanej przez kolegę, wyskoczyłem na podwórze wjazdowe pomiędzy portiernią a budynkiem biurowym. Upragnionym celem było otwarcie bramy. Pobiegłem do niej, złapałem za metalową kulę przeciwwagi na antabie bramy. Zawiesiłem się na niej i odciągnąłem ją o 90 stopni. Następnie pociągnąłem do siebie ustępującą połowę bramy. Gdyby w tym momencie ktoś do mnie strzelił, to ręce zaplecione na tej kuli ściągnęłyby antabę i brama byłaby i tak otwarta. Zakryty połową bramy spojrzałem w stronę podwórza. Z uchylonej bramy magazynu jakieś ręce machały do mnie, ludzie ostrzegali mnie przed obsługą wartowni krzycząc "tam Niemcy!" Machnąłem do nich ręką, po czym podbiegłem do otwartych drzwi portierni. Sposobem chyba "indiańskim" zajrzałem przez drzwi do wewnątrz trzymając głowę tuż nad ziemią. Naprzeciw mojej głowy tuż przy drzwiach była twarz jęczącego Niemca. Niemiec ten na mój widok pokazał dwa palce i wyjęczał "Zwei Kinder" prosząc o litość. Opuściłem broń. Myślałem, że Niemcy rzucą za chwilę granaty w moją stronę.
Ponieważ nikt mnie nie atakował - wyjąłem spod rannego w brzuch wartownika jego karabin. Gdy pokazałem tę nową broń mym kolegom, którzy obserwowali mnie z okien biura - wydali okrzyk radości.W bramie parzystego numeru naprzeciwko "Jajczarni" stali obcy mi ludzie, chyba przechodnie, których Powstanie zastało na tej ulicy.
Cdn.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości