Notka stara, odrobinę podretuszowana.
By ręka Boska broniła reagować na prowokacje czy złośliwości:
Dla Ildefonsa to był dzień jak codzień.
- Gdzie jest k*wa obiad? – przywitał od drzwi radośnie swoja żonę.
- Już, już kochanie, zaraz nalewam, nie denerwuj się – powiedziała zahukana kobiecina.
- Co jest, k*wa, nalewa się, jak wraca do domu, pan i władca, obiad ma stać na stole, a nie żadne mi tu wykręty ty brudna łachudro.
- Dobrze kochanie, zapamiętam.
- Pozwól, że ci przedstawię Zenobio, to moi przyjaciele: Marysia i Volpierdziel. Siadajcie moi drodzy, moja stara zaraz przyszykuje coś do jedzenia.
Goście usiedli za stołem. Karty zostały rozdane, wódka polała się po staroświeckich musztardówkach, była meduza i tradycyjna lorneta… oraz ogórki. Tak, ogórki też były.
Cóż, kiedy ryby grały tylko na niby, a rak byle jak. Szybko zabrakło alkoholu oraz pieniędzy i kosztowności pod zastaw, towarzystwo zaczęło się tarmosić. Że nie było lepszej ofiary na podorędziu, wszystko skupiło się na pani Zenobii.
- I co się k*wa tak patrzysz – przyjaźnie zagadnęła Marysia.
- I co z tą k*wą rozmawiasz, przecież widzisz, że nie rozumie – dorzucił luzacko Volpierdziel.
Pani Zenobia nie wytrzymała. Chwyciła za patelnię i zaczęła obijać towarzystwo po mordach czerwonych.
- Co, bohatera?! My za Polskę walczymy timi rencami! – Rzuciła cieniutko Marysia.
- Przestań, nie rozmawiaj z niom. To esbek. Bohaterów biją. Uciekamy. Rzucił odważnie Volpierdziel.
Ildefons bohatersko siedział pod stołem.
Jaki morał? Żartować i pić można tylko z dorosłymi na umyśle ludźmi.
Ps.
Wszelkie podobieństwo z faktami i osobami przypadkowe albo nie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości