Rozum przed wyborami prezydenckimi oczywiście mówił: żaden z kandydatów nie nadaje się na prezydenta. Każdy z osobna i wszyscy razem przedstawiają równie dramatyczny co żałosny obraz nędzy i rozpaczy nijak nieprzystający ani do aspiracji ambitnego 40-milionowego narodu ani choćby i do własnych sprzedawanych metodami wypracowanymi przy sprzedaży proszków do prania wizerunków. Ostatecznie zagłosowałem na Jarosława Kaczyńskiego, kandydata ideologicznie bardzo ode mnie odległego ale, którego wybór załatwiałby przynajmniej kilka istotnych dla mnie kwestii, których listę opisywałem już wielokrotnie.
Trudno mi było jednak ukryć i przed sobą i przed innymi pewne emocje, które, choć w wyborach politycznych staram się nimi nie kierować oczywiście mają swój na owe wybory wpływ. I tym razem muszę powiedzieć, że jakoś tam dałem się nabrać na wizerunek męża stanu, który w obliczu wielkiej tragedii jaka go spotkała stanął silny przed narodem gotów podjąć najwyższe wyzwania. Wizerunek człowieka, który wzniósł się ponad niewyobrażalne emocje. Człowieka, który potrafi łapać za mordę ale po to by uformować z niej twarz i przeciwstawić tą twarz mordzie PO, która objawiła swoją naturę podczas kampanii.
Okazało się to ułudą. Po ludzku P. Jarosława rozumiem, śmierć najbliższych wywołuje, co zrozumiałe, dramatyczne emocje. A jednak jako wyborca czuję się oszukany. Choć moze sam jestem sobie winien.

Inne tematy w dziale Polityka