Ostatnie rozstrzygnięcia wyborcze postawiły Platformę pzred koniecznoscią realizacji programu. Co prawda sekwencja zbliżających się kolejnych wyborów oraz abdykacja największej partii opozycyjnej tą presję osłabiają wydaje mi się jednak, że jej ze szczętem nie zerują a i ja osobiscie postaram się i dorzucę swoją cegiełkę żeby presja była przynajmniej jakoś odczuwalna.
Na front walki o przekonanie nas o tym, że rząd ma zamiar coś zrobić wysłano ministra Boniego. I tenże Boni wzywając nas do dyskusji o podniesieniu podatków wzywa nas w istocie do odpowiedzi na pytanie czy wolimy oberwać w łeb czy w zęby. Otóż ministrze Boni, my wogóle nie życzymy sobie po niczym obrywać. I choć rozumiemy zagrożenie dławiącego nas deficytu to uważamy (przynajmniej ja, wybaczcie, ze piszę w liczbie mnogiej, tak mi jakoś bardziej do koncepcji pasuje:)), że dochodów państwa z podatków podnosić nie wolno i na to nie pozwalamy.
Za to za słuszne i właściwe uważamy obniżenie wydatków. Np. reformę emerytur i likwidację gargantuicznego, obleśnie złotego w swojej klamkowatości, bezczelnego w pałacowatości i obrzydliwie przerośniętego tłuszczem z lenistwa ZUSu. Albo zwolnienie połowy urzędników, waszej politycznej rentierno-klientelnej armii. Albo likwidację takich bzdur jak becikowe (ludzie nie boją się rodzić dzieci kiedy jest wzrost gospodarczy a nie wtedy kiedy im dacie 1000zł, bo 1000zł Szanowne Panie i Szlachetni Panowie przy skali wydatków jakie trzeba ponieść po narodzinach dziecka to sobie możecie w dupę wsadzić i tak po drodze z naszych kieszeni do urzędniczych okienek więcej przeżerają biurwy). Itd...itp...
I zacznijcie od siebie darmozjady. Taką dyskusję jestem gotów prowadzić.

Inne tematy w dziale Polityka