Upał okropny. Tienszańskie słoneczko chyba uparło się wytopić z nas ostatnie krople potu. Jesteśmy na wysokości 2000 metrów, co znaczy, że nasza gwiazda operuje tutaj bardzo silnie. Coraz ciężej pedałować, szczególnie, że skończył się asfalt. Postanawiamy skręcić do pobliskiej kirgiskiej wioski, o ciekawej nazwie Kurtka, gdzie małe, często koślawe, gliniane domki schowane są wśród topoli. Wioska otoczona jest bezkresnymi stepami, poniżej rzeka Naryn (Sarydaria) – największa rzeka górskiego Kirgistanu, jeszcze dalej ze wszystkich stron ogromną dolinę otaczają spalone słońcem góry. Zatrzymujemy nasze rowery koło nędznego sklepiku, gdzie mydło i powidło, kupujemy arbuza i chowamy się w cieniu. Nasze Panie rowerzystki w różnokolorowych, obcisłych kombinezonach, w kaskach na głowie i czarnych okularach na nosie. Mają powyżej 30, a nawet około 50. Żyją intensywnie: cały rok harują ciężko w korporacji, aby dwa razy w roku wyrwać się na jakąś egzotyczną wyprawę rowerową. Na małżeństwo, dzieci i rodzinę w takiej sytuacji czasu i sił nie ma. Zresztą się nie pytałem: powodów do staropanieństwa czy też jak to się dziś mówi „bycia singielką” może być mnóstwo. Każdy wypadek jest indywidualny i trudno podciągnąć wszystkich pod jeden mianownik.
Kilka metrów od nas w polu z motyką pracuje młoda Kirgizka. Nie ma jeszcze 30 lat. Długa suknia do ziemi, na głowie chustka szczelnie zasłania włosy. Nie zwraca na nas, ani na nasze Panie rowerzystki, uwagi. Pracuje dosłownie w pocie czoła, bo potrzebuje wyżywić swoje dzieci: troje z nich czepia się jej ubrania. Jest w ciąży. Sensem jej życia jest małżeństwo, rodzina, dzieci. Słowa ‘wakacje’ pewnie nie zna. Życie jej nie jest łatwe: ciężka fizyczna praca, najprostsze warunki życia, gdzie czysta woda i elektryczność są szczytem marzeń. Ale bez wątpienia jest to życie spełnione, pełne szczęścia i wielu codziennych radości. Ciekawe co myśli o naszych singielkach rowerzystach, w obcisłych szortach i kolorowych kaskach? Czy im zazdrości czy na odwrót współczuje, tego że są samotne, bez męża i dzieci? Pewnie jesteśmy dla niej Marsjanami, którzy na chwilę wylądowali koło jej pola. Życie tworzy kontrasty i paradoksy, które sam człowiek by nie wymyślił. Dookoła czarne chmury i burza, która obchodzi nas bokiem. Korpobabki siadają na rowery i ja razem z nimi. Zostawiamy młodą Kirgizkę z dziećmi w polu i ruszamy pylną drogą w góry.
Pedałuję i myślę jak dziwny jest ten świat! Jak trudno mi wytłumaczyć muzułmanom w Kirgistanie, dlaczego Europejki nie wychodzą za mąż i nie rodzą dzieci? Brak mi słów i jestem bezsilny. Kiedy miejscowi pytają się o korpobabki na rowerach czy mają mężów i ile dzieci - nic mądrego wymyślić nie mogę. Każdy człowiek jest wolny. Robi ze swoim życiem to, co uważa za właściwe. W Europie priorytetem jest życie dla siebie, pochłanianie wrażeń, doznań, emocji. Szczęście jest w braniu z życia jak najwięcej. W Kirgistanie sensem życia jest oddawanie siebie innym, przede wszystkim najbliższym, rodzinie i dzieciom. Więcej szczęście jest w dawaniu niż w braniu - te słowa Jezusa lepiej wypełniają kirgiscy muzułmanie niż hedonistyczni Europejczycy. Podejmując lub nie podejmując najważniejsze życiowe decyzje, wcielamy w życie podstawowe zasady, które uznajemy często nieświadomie za nasze główne drogowskazy. Nie można osądzać zaocznie. Życie jest niezwykle skomplikowane i człowiekowi może się noga pośliznąć: ktoś mógł, ktoś nie mógł wyjść za mąż. Ktoś znalazł, a ktoś nie znalazł swoją życiową partnerkę. Każdy jest kowalem swojego losu, a cywilizacja to zbiór naszych indywidualnych decyzji. Proste porównanie demografii Europy i krajów takich jak Kirgistan nie pozostawia jednak wątpliwości, że dzieje się u nas coś dziwnego. Czy to się komuś podoba czy nie, to największym bogactwem narodu są dzieci. Można się nad taką tezą zżymać, ale samo życie wykazuje prawdę tych słów. Gdzie nie ma dzieci tam wszystko się kończy.
Wracam do Polski. Nie ma przypadków: spotykam Dietera i Barbarę – katolickie małżeństwo z Austrii. Mają 11 dzieci, a Barbara jest w ciąży. Dla swoich austriackich sąsiadów są pewnie większymi Marsjanami niż moje korpobabki dla Kirgizki z motyką. Aż dziw, że Socialamt nie zabrał im dzieci – przecież ich rodzina to przykładowa patologia! Oczywiście jeśli to by była rodzina muzułmańska, to austriackiemu urzędnikowi aż by się oczy zaświeciły na możliwość wypłacenia kolejnego zasiłku. Dieter mówi, że jak w swoim miasteczku wychodzi na ulicę to nie wie, czy jest w Kairze czy Maroku? W tym roku w jego parafii nie było ani jednego dziecka do pierwszej komunii, bo w miejscowej szkole publicznej w II klasie nie było ani jednego katolika! Socjologia jest bezwzględna: biała rasa w Europie wymiera, a wraz z nią europejska cywilizacja. Za 25 lat połowa mieszkańców Francji do 25 roku życia to będą muzułmanie. Europejczycy popełniają harakiri w uśmiechem na ustach. Co dalej będzie z nami? Co będzie z dziećmi Dietera i Barbary? Co z chrześcijaństwem w Europie? Czy ktoś od nas, białych podejmie pałeczkę, czy też z naszych wież kościelnych muezin będzie wzywał 5 razie dziennie na modlitwę: Nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem!