Brun Brun
1069
BLOG

Wakacje w Helu

Brun Brun Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Wakacje w Helu.

Plaża z piaskiem parzącym w stopy, niebieska woda zrolowana w przybojowej fali i nad głową równie niebieskie niebo poprzetykane nagromadzeniem białych chmur w szybkim tempie wraz z wiatrem przemieszczających się w kierunku na na południe, z odchyleniem na wschód. To właśnie odchylenie zamurowało nas już na trzeci dzień w obszernym basenie helskiego portu. Mając już dosyć podziwiania betonowych nabrzeży wybraliśmy się na plażę.

Nurkuję pod falę i od razu jestem w prześwietlonej zielonkawym słońcem krainie ciszy. Schodzę do dna, które jest delikatnie pofałdowane równymi i równoległymi rowkami.

Nad głową nagłe zmętnienie od załamującego się grzywacza i cień od chmury sprowadzający niespodziewany mrok do podwodnego świata.

Mała plaża w Helu, ostatni raz nurkowałem tutaj kiedy miałem szesnaście lat, zatem już bardzo dawno temu. Wówczas falochrony helskiego portu nie były obrzucone betonowymi gwiazdoblokami i można było skakać z nich bezpośrednio, na zewnątrz portu, do wody. Kto się nie bał to na główkę, a komu serce trzepotało ze strachu to na nogi. Opcji by w ogóle nie skoczyć, nie było, jak to wśród nastolatków.

Dziewczyny zawsze na nogi, śmiesznie zaciskały nos dwoma palcami i prawie zawsze zamykały oczy.

Kiedyś, dzisiaj betonowe opaski uniemożliwiają taką sztukę a i, zdaje się, są jakieś przepisy, które surowo takiego skakania zabraniają, pod karą grzywny.

Kiedyś nie, ale dzisiaj wszystko jest inaczej.

Kiedyś nie czarterowałem jachtów a kilka dni temu, wraz z małżonką, wzięliśmy z lokalnej gdyńskiej czarterowni niespełna dziesięciometrową Bavarię i późnym sobotnim popołudniem ruszyliśmy, w kierunku na Gotland, na dwutygodniowe wakacje. Najpierw flauta na Zatoce. Chodzą jakieś deszczowe chmury, ulewy nagłe w nieruchomym powietrzu, strugi wody zasłaniają widok na ląd i na zakotwiczone na redzie statki. Unikając systemu rozgraniczenia ruchu, po wewnętrznej stronie torów, na silniku płyniemy w kierunku cypla Helu. Mam trochę kłopotu z komunikacją radiową bo przez lata niebywania w okolicy pozapominałem kanałów. Gdańsk czternasty, Gdynia dwunasty ale jak gada Hel i na którym ten cały VTS? Czarterowa łódka jest zarejestrowana pod mocno egzotyczną banderą i na pokładzie nie ma spisu sygnałów radiowych, bo na Karaibach nie wymagają. Tak, szczerze się najpierw zdziwiwszy po co komu coś takiego jak spis radiowy na papierze, objaśnił mi manager czarterowni.  

Pokazał gdzie się włącza ledowego węża do podświetlenia konturu nadbudówki, jak działa vebasco i nadmuch ciepłego powietrza w toalecie.

Jak ściemnić obraz chartplotter'a, jasnym światłem przeraźliwie walący po oczach w zapadającym właśnie zmierzchu już nie objaśnił odsyłając jedynie do właściwej instrukcji, wśród innych instrukcji umieszczonej w szufladzie biurka. A może w szafce nad koją? A jeżeli nie w szafce nad koją to na pewno w bakiście za oparciem kanapki w mesie. Nie...?

Zasłaniam żarówę plastikową osłoną, szukanie instrukcji zostawiając sobie do rana.

To był błąd, że tak z po południu, z marszu, nie zgłębiwszy się niuanse charplottera i VHSowych kanałów tak od razu i z marszu ruszyliśmy na morze. Nasze bałtyckie morze, kochane tak dobrze znajome. W miarowej poświacie helskiej Latarni mijamy majaczący czernią ciemniejszą od czerni cypel Helu i już jesteśmy na odmorskiej stronie półwyspu.

UMPA! UMPA! Majteczki w kropeczki... W czerń nocy strzela promień laserowego światła, po chwili zapala się jeszcze z pięć takich i krążą sobie po chmurach w rytm muzyki disco polo. ŁUPU DUPU, niesie się na kilka mil w morze wraz z wiatrem, który właśnie zaczyna przywiewać z zachodu. Stawiamy z rolerów wszystko co mamy i osłonięci brzegiem od wiatru, w syku piany suniemy po gładkim morzu ze sześć węzełków. Z tym sykiem to nieco przesadzam bo disco zagłusza wszystkie inne odgłosy i dominuje w krajobrazie aż do Góry Szwedów, gdzie mierzeja skręca na NW i winkiel zasłania bezpośredni widok na scenę, chociaż nie poblask laserowy, który łuną pulsuje w rytm coraz słabiej słyszanej muzyki. Było nie było głośniki przeszły na zawietrzną i odległość, i rosnąca siła wiatru robią swoje. A wiatru przybywa. Pochylamy się na zawietrzną a kiedy wyostrzam na Władysławowo bryzgi zaczynają przechodzić nad dziobem. Robi się szum, piana syczy, żagle się śmieją, coś stuka niezabezpieczone w forpiku i łódka kołysze się coraz bardziej. 

image

Wiatr tężeje a my się refujemy szarpiąc się co nieco z rolerem grota, który się zacina klinując żagiel w szerokiej likszparze i ani wte ani w tamte... kurcze blade, ryjemy relingiem wodę i niezwyczajny jeszcze żołądek zaczyna podchodzić do gardła. 

- Jarek, ZRÓB COŚ!

Moja dziewczyna skacze na nogi.

- Możemy do Kłajpedy, to będzie z wiatrem i jeśli fala nie urośnie...

- Do Kłajpedy NIE.

Zaciska nos i zamyka oczy. Wanty zaczynają gwizdać i robi się zimno. Kołysze, mokro, zimno, ble. Możemy wrócić do Helu, chociaż z drugiej strony nie wiem co gorsze, czy łomoty ciężko pracującej na fali plastikowej wydmuszki czy to miarowe łomotanie w stylu disco. Ponieważ zarywamy dziobem w falę, impet obu żywiołów powietrza i wody zatrzymuje najpierw łódkę a nas chwilę potem na ścianie nadbudówki to jednak wybieram dyskotekę. Zdecydowanie przerzucam szprychy koła sterowego i odpadamy do prawego baksztagu. 

Ponieważ już wcześniej udało się jednak nawinąć na roler całego grota to z przerzuceniem dziobowego trójkąta nie ma już żadnych kłopotów. Szum morza, jak ręką uciął, niknie na pełnym kursie za to UMPA UMPA zaczyna narastać. Wieje już ponad dziesięć metrów na sekundę zatem szybkość mamy nadzwyczajną i żwawo pomykamy  w kierunku cywilizacji i wszystkiego co się z cywilizacją wiąże.

UMPA UMPA KAZACZOK. 

Jeszcze tam chwila zamieszania kiedy przy HL-S robi się znowu na wiatr i ostatnią mile pokonujemy w monotonnym rozkołysie kiedy jacht tępym przodem dziobie morze przed sobą.

Portowe światła dają słaby poblask na czarną wodę, po której chodzą szkwały napełniające wyciem wanty podtrzymujące dziesiątki masztów jachtów poprzytulanych do nabrzeży

wszędzie gdzie się tylko da i tam gdzie nie da, też.

Wiążemy się longside do jakiegoś jachtu niespecjalnie nawet pytając o pozwolenie bo w zapełnionym sztormowym zgiełkiem porcie nie ma wolnego miejsca i nie ma innego wyjścia.

Wiaterek rośnie, przez zachodni falochron zaczynają przechodzić bryzgi a atmosfera wewnątrz przypomina obóz preriowy cudownie ocalonych przed atakiem Indian, którzy tam sobie wyją w ciemnościach poza obszarem obozu. A niech sobie wyją...cyk, tralala. 

image

Rano się okazuje, że razem z longside kolegą stoimy na miejscu jakiegoś Oceana, który noc przetrwał co prawda w innym jakimś zakątku portu ale teraz stawia się na posterunku na kolejny dzień wypraw morskich dookoła cypla i do portu wojennego, najbezpieczniej na naszym pokładzie. Z Oceanem nie ma dyskusji zatem odchodzimy, co nie jest trudne wystarczy bowiem puścić sznurki i już wiatr wydmuchuje nasz plastikowy kadłub na środek basenu gorzej znacznie z dojściem gdzieś indziej bowiem łódka w wersji economy nie posiada steru strumieniowego a oddziaływanie pomiędzy śrubą napędową a płetwą sterową jest żadne. Najwyraźniej konstruktor o czymś takim nie słyszał. Ja też tam niewiele słyszę z tego co małżonka do mnie z dziobu krzyczy bo wiatr zagłusza słowa a i warkot silnika na wysokich obrotach kiedy desperacko usiłuje wydusić z łódki ruch jakiś do przodu czy do tyłu  celem utrzymania sterowności w zrozumieniu nie pomaga. 

Kiedyś to na takim dziesięciometrowym jachcie byłoby z siedmiu chłopa załogi, desant ambitny, ze trzy dziewczyny z odbijaczami.

A teraz to my we dwoje zaledwie, podchodzę pod wiatr, który robi z naszym pływającym kampingiem co mu się tylko podoba. Przerzuca mi dziób na druga stronę i tylko gwałtowne dodanie obrotów ratuje rufę przed uderzeniem o dziko bujającą się na cumach łódź rybacką. Usiłuję zacumować w długiej na półtora naszej łódki dziurze pomiędzy tą rybacką  szalupą a jachtem pięknym, drewnianym, dawniej znanym z rejsu bohaterskiego dookoła świata. Dzisiaj z załogą czarterową, której część z miernym zainteresowaniem przygląda się naszym wyczynom niespiesznie popijając sobie herbatkę na pokładzie. Ze dwu, chyba, ćmią po papierosku. 

Nasz problem polega na tym, że małżonka ma kłopot z podaniem cumy na nabrzeże w ten sposób by ją natychmiast obłożyć, owijając dookoła polera ze cztery razy, chociażby bo nabrzeże jest wysokie a małżonka malutka. 

Kiedyś, to by... a dzisiaj to klnę sobie pod nosem po cichutku no bo tu każdy, panie, tylko na swój rachunek robi to co robi i wiązanki nie ma komu puścić. W końcu cumę odbiera nam pracownik portu, ten co normalnie pobiera opłaty. Chwycił dziobową, przełożył przez poler i trzyma ostro się butami zapierając o beton nabrzeża. Wiatr jest silny, porywisty i odpychający, rufa natychmiast ucieka kiedy celnym rzutem zza kosza rufowego cała buchta ląduje koło administratora, chwyta on ci błyskawicznie druga linę i teraz go te  siedem Beauforta i naszych parę ton masy rozciąga wzdłuż nabrzeża... 

- Zaraz się rozerwiesz, kolego. - pada trzeźwy komentarz z jachtu obok.

Kiedyś..., dzisiaj sytuację i administratora uratował przechodzień jakiś spacerowy, który szybkim ruchem omotał jedną z lin dookoła pachołka a drugą już wspólnie razem wybrali.

I tak zaczął się nasz czterodniowy, wakacyjny postój w letnio sztormowo rozsłonecznionym Helu.

Kiedyś to woda w morzu była cieplejsza i to Słońce jakoś jaśniej świeciło...

image


Brun
O mnie Brun

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości