Styczniowe powietrze pełne marznących
oddechów, kładzie się na torach
i przejeżdżają pociągi. Nikt na pożegnanie
nie macha ręką, ręce schowane są głęboko w kieszeniach..
Zniszczona przez mróz, napiętnowana
kłującym pyłem, przesuwam się jak widmo.
Trwa powolny korowód w stronę,
z której wszystko się zaczęło.
Kiedy zmęczona przystaję
i boli mnie wszystko,
chciałabym wiedzieć, gdzie był mój początek.
Może była nim łagodna ziemia,
cień traw chwiejących się w białym wietrze.
Wtedy mogłabym się nie bać.
1989 - 1997
Inne tematy w dziale Kultura