Nie znam Piotra Dudy, nigdy z nim nie rozmawiałem. Gdy zamieniał Janusza Śniadka w przewodnictwie „Solidarności”, ucieszył mnie ten fakt. Śniadek był partyjny, co szybko skonsumował.
Przeczytałem biografię Dudy, jego wypowiedzi dla prasy – roszczenia typowe dla związkowca. To normalne. Ucieszyłem się, rządy będą miały trudny orzech do zgryzienia. Nareszcie będzie zawierany kompromis: rząd – lewicowe żądania socjalne. Tak oceniałem.
„Solidarność” mam w tyle głowy. To mój pistolet i najważniejsze polityczne pojęcie. „Antykiem” (antykomuchem) byłem zawsze, w 1980 roku dostałem dla swych „roszczeń” oparcie instytucjonalne i jako młody poeta mogłem biegać po ulicach, domagać się zniesienia cenzury, a przede wszystkim roszczenia dostępności w księgarniach Gombrowicza, Miłosza i innych, choć ich książki w tapczanie trzymałem.
Wówczas miałem też świadomość, że to mój (nasz) Karnawał Wolności, bo rozwiązania politycznego nie było. Ta niemoc była moją mocą.
Potem – hen! kilkanaście lat potem – boleśnie przeżyłem zdjęcie z „Wyborczej” komunikatu: „Nie ma wolności bez Solidarności” (pisanego najpiękniejszym krojem czcionki: solidarycą).
Ale rozumiałem podziały ideowe wśród nas. Cieszyłem się: będziemy się sprzeczać i kreować.
Dzisiaj pod sztandarami mojej „Solidarności” i w t-shirtach z napisem najważniejszego dla mnie słowa młody człowiek przywala „listewką” – jak powiedział Duda – zaś drugi związkowiec w tym samym opakowaniu ubrania wierzchniego – nie wypuszcza z Sejmu Agnieszki Pomaskiej, bo jest z PO. Duda uzasadnia: - Nie głosuje się w Sejmie, gdy ma się dziecko – do tego powołuje nowe prawo: - Takie jest prawo demonstracji.
Wychodzi z tego, że ten „mojżesz” nowego prawa – Duda – pochodzi z „solidarności”, ale nie na pewno z „Solidarności”.
Historii Polski nie można ukraść. Mojej wewnętrznej historii – też. Mojej „Solidarności”. Zaś prawo demonstracji szybko zmienia reguły. P: wszystkie podręczniki historii. „Listewka” zamienia się w taran, a plucie w kule.
Inne tematy w dziale Polityka