Beztrosko lepiłem bałwany, bez pudła nadając im imiona. Wyleczony z wszelkiego romantyzmu, z dawno strąconymi w przepaść namiętnościami spokojnie wyglądałem jeszcze starszej starości. Myślę, że każdy chciałby dojść do takiej błogości. Niestety. Dlaczego to potworne słowo w ogóle istnieje? Dostałem list. Przyjaciel, znany obieżyświat, zatrzymał się na czas jakiś w cudownej krainie, by powdychać świeżego powietrza. Znając mnie od dawna, znał również - nazwijmy to - moje problemy sercowe. Z troski, nie wiem, czy o mnie, czy o bliźnich powiadamiał mnie, że Dulcynea z Tabasco przeżywa bardzo trudne chwile, że pozostawiona bez pomocnej dłoni może popaść w stan, z którego nie wydobędzie ją nawet hipnoza.
W pierwszym odruchu machnąłem ręką, wszak ostatnim razem Dulcynea chciała mnie wymazać. Wprawdzie nie tylko mnie, ale jakie to miało znaczenie. Uczucia się nie wymazuje. W takich sytuacjach pierwsze odruchy się na ogół nie sprawdzają. Czując, że z przepaści coś zaczyna się wychylać, szybko wzbudziłem w sobie odruchy altruistyczne. Toż nawet wrogów nie zostawia się w potrzebie, cóż dopiero ... Przerwałem tłumaczenie, bo zaczynałem dochodzić do poprzedniego stanu. Człowiek człowiekowi nie może być wilkiem - rzekłem sentencjonalnie i zacząłem przygotowania do drogi. Rosynant, który ciągle cierpi na niezaleczoną chorobę, efekt ostatniego naszego spotkania z Dulcyneą, pozostał w domu.
Nie będę opisywać drogi, żaden ze mnie Kerouac, a i on - zdaje się - korzystał z pomocy. Wymęczony, wychudzony, o lat parę starszy, ale za to z łomoczącym sercem dotarłem do Tabasco. Dotarłem do celu. Ujrzałem ją. Stała w pozie "Benito przed lustrem", odziana w zbroję, z rozwianą czupryną (Rita H. mogłaby zazdrościć!), z orężem u stóp (Greta G. mogłaby zazdrościć!). Wydawała rozkazy. Rozkazującym głosem.
Rozejrzałem się, chcąc dociec, do kogo się zwraca. Nikogo nie ujrzałem. Myślę - źle. Po chwili dotarło do mnie, że Dulcynea musztruje - nie zgadniecie! - karaluchy. Myślę - to koniec. Na domiar złego te karaluchy były w nią wsłuchane i wykonywały każdą wykrzyczaną komendę. Myślę - zwariowałem. Już miałem obrócić się na pięcie i uciekać, gdzie szczaw rośnie, gdy mnie dostrzegła.
- To ty! Dobrze, że jesteś - podeszła, klepnęła mnie po żołniersku, wypadł mi bark, ale zacisnąłem zęby.
- Co, co - nie wiedziałem, jak zacząć - co robisz?
- Dobrze, że pytasz. Militaryzuję się. Słowa nie wystarczą, potrzebne są czyny. Długo byłam spokojna, wiesz, że jestem kryptą spokoju, dłużej jednak nie wytrzymam.
- Nie rozumiem - może byłbym uciekł, ale oparła swą dłoń na mojej głowie, musiałem więc kontynuować tę niezwykle frapującą wymianę zdań.
- Czego nie rozumiesz? Co tu jest do rozumienia. Don Carlos Boria, książę Don Carlos Boria, mój niewymownie wymowny heros, dla którego przeniosłabym nasze góry ... Jak się te nasze góry nazywają, bo wyleciało mi z głowy?
- Mnie też wyleciało - nie kłamałem, nieoczekiwanie wszystko wyleciało mi z głowy.
- No, te ... zresztą, jakie to ma teraz znaczenie, przeniosłabym je gdziekolwiek, gdyby tego ode mnie zażądał mój wielki Don Carlos Boria, książę Don Carlos Boria. O czym to ja chciałam? Książę Don Carlos Boria cały czas ma kłopoty z tym - tę część określeń pominę - pastuchem. Z tym - i tę pominę - pastuchem, jak ja go nie znoszę, tego - jak wyżej - pastucha ...
Domyślając się, że seria określeń, które w tej relacji pomijam, może się przeciągnąć do następnego miesiąca, dokończyłem za nią:
- Wiem. Andres z Quintanaro.
- On, właśnie on, ten - dalej kropkujemy bez kropek - pastuch ...
W tym miejscu muszę przerwać, bo w przeciwnym razie nie dokończę tej historii, i od siebie dopowiedzieć, że Andres z Quintanaro, który wcześniej popełnił wszystkie zbrodnie ludzkości sam jeden, teraz nieprzerwanie dybie na księcia, rozsiewając plotkę, że ten nie dba o dobro poddanych. A Don Carlos Boria, zdaniem Dulcynei, dba. Dba, i basta. Basta to basta.
- A te zwierzątka? - nieśmiało odważyłem się zapytać.
- To moja armia. Gdy ruszę na jej czele albo czole, to jeszcze muszę przemyśleć, przeciw temu - stosujemy znaną już metodę - pastuchowi, obrócę go - jak wyżej - w proch i pył, drzazgi i zgliszcza - i tym razem przerwijmy, bo Dulcyneą owładnęła mania erudycji - i stanę się nową Joanną, która odda Don Carlosowi Boria, księciu Don Carlosowi Boria, tron.
Logika tej deklaracji sprowokowała kolejne pytanie:
- I co one zrobią? Zjedzą go?
- Tak, zjedzą go, zjedzą tego [cenzura], tego pas... [cenzura] i jego [cenzura] motłoch, bo wyobraź sobie, że on ma pastuszych [cenzura] zwolenników, garstkę, ale ma. A moja armia schrupie tę [cenzura] garstkę, jak ... Nie, nie mogę wyruszać w bój. Nie mogę, bo nie mam sztandaru. Joanna bez sztandaru? Muszę mieć sztandar, muszę mieć sztandar ... Wiesz, że nieraz mi się wydaje, że coś po mnie chodzi.
- Może muchy? - podsunąłem.
- Muchy? Muchy! Że też sama na to nie wpadłam, ihahahahaha.
Gdy dotarłem do Rosynanta, czyli po powrocie do domu, nic mu, Rosynantowi, rzecz jasna, nie powiedziałem, bo jest niezwykle złośliwy, sam czułem się, jakby po mnie chodziły muchy. Albo karaluchy. Albo Dulcynea.
A może to wszystko jedynie wyśniłem? Może zaszkodziła mi samotność? Zostały tylko bałwany.
"Jestem jak harfa eolska, która wyda kilka pięknych dźwięków, ale nie zagra żadnej pieśni."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości