Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
65
BLOG

Dante: Pożegnanie z prawicą

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 27

 Dante jest z FF, ten tekst jakiś czas temu wrzucił na facebooka. Kto lubi gaduły, niech gada.

 

 

Z tym tekstem nosiłem się od dawna. Zacząłem go pisać już w maju, ale przerwałem. Być może z obawy, co się stanie, gdy moja deklaracja ujrzy światło dzienne. W tym czasie jednak pewne sprawy sobie bardziej przemyślałem, choć w sumie sens pozostał ten sam. Żegnam się tym tekstem z polityczną prawicą. Choć uprzedzam nie jest to bynajmniej deklaracja przejścia na lewą stronę.

Prawicowcem stałem się nie z powodu pobudek patriotycznych czy też tradycji rodzinnych. Wiązało się to z moją konwersją na katolicyzm i było dla mnie pewną konsekwencją wyboru duchowego. Przez ten czas przymierzałem rożne ideologiczne kostiumy, jakie prawica ma do zaoferowania. Jedne odrzucałem dość szybko, inne mierzyłem długo i starannie by później dokonywać modyfikacji i to nawet bardzo poważnych. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że dłużej nie mogę pozostawać wewnątrz tej formacji. Prawa strona nie jest, bowiem, tak jakbym chcieli to widzieć sami prawicowcy, opozycją wobec coraz bardziej daleko idących postulatów lewicy, lecz jest nieodłączną i niezbędną częścią Systemu. Elementem, któremu wyznaczono dość nieprzyjemne zadania. Oczywiście jest też częścią wykreowaną przez sam System. Na przykład kwestie ideowe. Dwie ideologie, które uznaje się za prawicowe liberalizm i nacjonalizm mają rodowód jak najbardziej lewicowy. Kiedyś bycie nacjonalistą czy liberałem oznaczało kogoś postępowego, kto walczy z wsteczną reakcją. Oczywiście jest coś takiego jak konserwatyzm. Niestety od czasu zburzenia Starego Reżymu nie bardzo wiadomo, co ten konserwatyzm miałby konserwować. Zresztą zwykle by być mobilni politycznie konserwatyści posługują się albo liberalizmem lub nacjonalizmem. Prawica, więc jest mocno zadłużona ideologicznie u lewicy, choć podobno pomiędzy tymi formacjami jest przepaść nie do przebycia. Pójdźmy jednak jeszcze głębiej. Jednym z bardziej szkodliwych dogmatów lewicy jest wiara w Postęp. Historia to zapis posuwania się ludzkości od form gorszych ku lepszym, zaś to lepsze zawsze jest zgodne z tym, co wyznaje akurat lewica. Teoretycznie prawica jest w opozycji do takiej wiary. Prometejskiemu zapałowi „czerwonych” prawicowcy przeciwstawiają swój realizm. On sprawia, że widzą oni człowieka i jego historię taką, jaka ona jest i niweczą miraże kolejnych utopii. Więc skoro prawica jest taka do bólu realistyczna to, dlaczego od tylu już lat dostaje w dupę od lewicy? Dlaczego na przykład w krajach, w których prawicowi idole Franco i Pinochet sprawili manto komunistom rządzą dziś socjaliści? A może jest coś, co lewica wie o ludziach, a czego prawica nie chce lub nie może się nauczyć? Jeżeli uważnie spojrzymy, na czym w praktyce polega ów prawicowy realizm to zobaczymy, że zwykle legitymizuje on albo przystosowanie się do Systemu albo przejście na dość jałowe pozycje metapolityczne. Ileż to razy słyszałem od prawicowców, że na przykład nie można teraz postawić na serio sprawy monarchii, bo czasy się zmieniły. Nie będę głosił, że jest inaczej i jak Dick twierdził, że obecna rzeczywistość to diabelski miraż skrywający prawdę, że nadal żyjemy w Średniowieczu. Czasy rzeczywiście się zmieniły, ale prawica nie ma odpowiedniej strategii jak na owe zmiany odpowiedzieć. Można rzec, że jest ona reakcyjna, to znaczy, że reaguje tylko na to, co robi lewica. Jest mocno defensywna i intelektualnie uzależniona od obozu postępu. Można to zaobserwować na jeszcze jednym przykładzie. Prawica w przeciwieństwie do swoich „ideologicznych oponentów” jest formacją metafizyczną, dla której sprawy religijne stanowią podstawę światopoglądu. Materializm zaś to oczywiście domena lewicy. Jak to jednak ma się do jakże popularnej wśród prawicowców tezy, że decydującym miernikiem prawicowości są poglądy gospodarcze? Na określenie ludzi, którzy jednak są religijni, lecz nie podzielają „jedynie słusznej ekonomii” wymyślono pogardliwe określenie „pobożni socjaliści”. Pojawiają się też sugestie, że „pobożni socjaliści” są na bakier z ortodoksją. Nie zamierzam bagatelizować znaczenia spraw ekonomicznych. Sam uważam własność prywatną za podstawę sprawiedliwego ładu społecznego. Jednak nie sposób zauważyć, że to, co niższe w hierarchii u prawicowców warunkuje o tym, co wyższe. Czyli w ten sposób zgadzają się oni z Marksem, że baza stanowi o nadbudowie. Innego rodzaju poglądem uważanym za prawicowy jest postulat silnej władzy. Tymczasem w tradycyjnych monarchiach królowie nie mieli wcale aż tak mocnej pozycji. Byli ograniczani przez różnorodne czynniki. Zaś historia pokazuje, że wzmocnienie władzy politycznej prowadziło do erozji tradycyjnego systemu i sprzyjało propagowaniu oświeceniowych ideałów. Prawica jest po prostu zainfekowana różnymi lewicowymi tezami i produkuje prawicowe wersje tychże twierdzeń. Jej głównym zadaniem jest, bowiem utrzymanie czynników kontestatorskich w obowiązującym paradygmacie nowoczesności. Czyni to także wiążąc elementy przednowoczesne (religia, monarchia) z tymi nowoczesnymi (liberalizm, nacjonalizm). Stanowi ona też swego rodzaju śmietnik gdzie establishment wrzuca pewne ruchy czy idee, które na danym etapie uznaje się za nieprzydatne. I tak na przykład rasizm, socjaldarwinizm czy narodowy socjalizm zostały uznane za ideologie prawicowe. Dodaje się nawet do nich przymiotnik „skrajnie”. Jest, więc prawica nieodłączną częścią Systemu i wypełnia tę swoją rolę nawet wtedy, kiedy deklaruje się, że jest antysystemowa. (Warto też dodać, że tak zwana lewica antysystemowa również pełni analogiczne zadanie, co prawica. Trafiają tutaj kontestatorzy, których nie uwiódł prawicowy czar.) Koszmarna symbioza pomiędzy dwoma stronami obecnej sceny politycznej trwa w najlepsze, choć ostatnio System dokonuje znaczącej korekty obecnego układu. Promuje się centrowość w ramach, której ugrupowania centrolewicowe i centroprawicowe coraz bardziej upodabniają się do siebie. Ta unifikacja ideologiczna być może ma za cel uniknięcie konfliktów, które mogłyby zaszkodzić stabilności władzy Nowoczesności. Innym sposobem na zmianę jest przewartościowanie wszelkich wartości, czyli radykalne zakwestionowanie nowoczesnego paradygmatu. Tutaj jednak muszę się przyznać do swojej słabości. Pozytywny element moich rozważań jest zdecydowanie słabszy od tego negatywnego. Ogranicza się on na razie do następujących intuicji:

  1. Musimy zacząć myśleć w sposób, który określiłem, jako totalny. Nasuwają tu się oczywiście skojarzenia z totalitaryzmem, ale chodzi właśnie o jego przeciwieństwo. Totalitaryzm nazwałbym kontrolizmem, jest to, bowiem obsesja kontroli każdego aspektu życia człowieka. Natomiast ja uważam, że powinniśmy myśleć, że jesteśmy częścią olbrzymiej Rzeczywistości, której nie potrafimy i nie możemy kontrolować.

  2. Zgadzam się z Carlem Schmittem, że regresja historyczna przebiegała w następujących etapach: sakralność- metafizyka- humanizm- polityka- ekonomia. Musimy, więc dokonać powrotu do początku, do myślenia sakralnego. Skoro wszystkie pojęcia polityczne to zsekularyzowane tezy teologiczne to trzeba dokonać ich resakralizacji. Przy czym nie chodzi tu o oparcie państwa na „wartościach chrześcijańskich”. Nie rozmawiamy, bowiem o porządku moralnym, ale o takim, który można określić, jako kosmiczny. Na gruncie chrześcijaństwa głównymi przeszkodami do przyjęcia takiego myślenia jest: potoczne utożsamienie Kościoła z pewnymi strukturami administracyjnymi związanymi ze stanem kapłańskim (niestety w większości grup, które podkreślają, że Kościół to ogół wiernych sens tego twierdzenia sprowadza się do tego, że wierni mogą swobodnie manipulować depozytem Wiary), oraz przekonanie o tym, że władza państwowa nie jest bezpośrednio zapośredniczona w Sacrum. Tutaj oczywiście „kłania się” teza Thomasa Molnara o sekularyzacji, jako ubocznym produkcie ewangelizacji.

To, co napisałem to jest materiał na duży artykuł, a może nawet i książkę. Zapewne dokonałem uogólnień, które pewne osoby i środowiska mogą odebrać, jako krzywdzące. Myślę jednak, że ogólne tendencje wychwyciłem prawidłowo. Ten tekst jest jak drogowskaz. Ma wskazać szlak nowej wędrówki.

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka