Bardzo zasmucił mnie wczoraj Jan Rokita na dyskusji poprzedzającej przedpremierowy pokaz świetnego, francuskiego thrillera politycznego „Minister”. Ale pal licho moje samopoczucie, nie rozumiem jednak, czemu tak znaczny krakowski (post)polityk obraża inteligencję swoją i ludzi, do których mówi.
Zapowiedź debaty i pokazu dałem we wczorajszej notce. Przypomnę, że organizowało ją Stowarzyszenie DoxoTronika we współpracy z Against Gravity. Debatę prowadziła Diana Sałacka. A teraz do meritum.
Dyskusję zdominował Jan Rokita, najmocniej na kontrze do niego występował
Mateusz Klinowski, wykładowca na Wydziale Prawa i Administracji UJ, radny z Wadowic. Jan Rokita przekonywał wczoraj licznie zebraną w kinie MIKRO widownię, że polityka opiera się na kłamstwie. Jednym słowem, że kłamstwo jest elementarnym składnikiem budowania życia publicznego. Jednak, co istotniejsze, odpowiedzialnością za tę sytuację obarczył wyborców, niedwuznacznie określając ich mianem plebsu, który chce i chciał być zawsze okłamywany (tu padł przykład Republiki Rzymskiej). Próbował zatem ustawić debatę publiczną tak, jak od lat ustawia ją mainstream: mamy światłe elity, czasem z konieczności cyniczne i działające ponad głowami społeczeństwa, a do tego samo-zakłamujący się motłoch. Sądząc po radosnym uśmiechu posła Rokity, wierzył we wszystko, co mówi, albo tylko sycił się swoim sofistycznym wywodem.
Dodam, że Jan Rokita przekonywał widownię, iż on sam wybrnął z sytuacji z twarzą. Jak stwierdził, są w dziejach polityki tylko nieliczne momenty, gdy „lud chce prawdy”. Za taki moment uznał, np. przejście od PRL do III RP. Ponieważ jednak, jak zaznaczył, ten heroiczny czas się skończył, a on to po 20 latach zrozumiał, to zrezygnował z aktywnego udziału w życiu partyjnym/publicznym.
Czy kłamstwo nie występuje w życie publicznym? Owszem, występuje, często na masową skalę. Czy jednak na nim buduje się politykę? Możliwe, ale tylko w bardzo zdegenerowanych ustrojach. Możliwe zatem, że chcąc nie chcąc Jan Rokita powiedział coś prawdziwego o współczesnej Polsce. Ale i tu jawi się następująca kwestia: możliwe, że jest jakaś część ludzi, która lubi, gdy jej mówić, że świeci słońce, gdy pada deszcz; możliwe, że są i tacy, którzy nie traktują zobowiązująco, np. obietnic wyborczych, bo wystarcza im sama lojalność wobec partyjnych barw. Zakładam, że taka przypadłość zdarza się wśród sympatyków różnych stron konfliktów politycznych. Problem także w tym, że ten typ lojalności politycznych jest dziś promowany i wzmacniany. Ale czy oznacza to, że ludzie chcą być z premedytacją oszukiwani? Czy raczej czują się bezsilni i sfrustrowani istniejącym stanem rzeczy?
Mateusz Klinowski w polemice z Janem Rokitą zwrócił uwagę, że ten sposób uprawiania życia publicznego, z jakim mamy dziś do czynienia, nie wynika z przyrodzonej ludziom chęci do bycia oszukiwanymi. „Filozofia kłamstwa”, na jakiej oparł swój uogólniający wywód polityk PO gdy przyjrzeć się z bliska realiom ustrojowym III RP ukazuje swoje drugie dno. Problemem polskiego życia publicznego zdanie Klinowskiego jest to, że politycy i media na własnych prawach rozgrywają „medialny teatrzyk” dla widzów/wyborców i właściwie nie ponoszą przed wyborcami odpowiedzialności za własne słowa. Kłamstwo jest łatwe, bo nic nie kosztuje. Nie ma też insytucji faktycznie kontrolujących polityków (dziennikarstwo obywatelskie). Dlatego zresztą Klinowski uważa system partyjny w Polsce za gangsterski: polityką rządzą koterie, chroni się, promuje jednostki przydatne i lojalne wobec partyjnych wierchuszek, struktur i partyjnych linii. Jest to jednak inny problem i inne objaśnienie problemów polskiego życia publicznego niż to, które zaproponował błyskotliwie i ze swadą Jan Rokita.
Mnie wypowiedzi Rokity przede wszystkim zasmuciły. Także dlatego, że uważam go za jednego z inteligentniejszych i bardziej samoświadomych reprezentantów życia publicznego. Zobaczyłem i usłyszałem wczoraj polityka-filozofa, który skapitulował, ale odpowiedzialność za swoją kapitulację postanowił przerzucić na „motłoch”, który żyje kłamstwem i chce kłamstwa.
Dyskusja trwała około godziny, najwięcej mówił poseł Rokita, niestety zabrakło czasu na pytania z sali.
*
Co do filmu „Minister”: chciałbym zobaczyć podobną, rodzimą produkcję, ale z wielu względów jest to niemożliwe. Jeśli będziecie mieli Państwo czas, okazję i parę groszy na dobry film – naprawdę warto. Warto wybrać się w parę osób na ten film, by później o nim pogadać. Opowieść bez złudzeń, ale i bez rozpaczy, diagnoza stanu współczesnej demokracji w jej wersji francuskiej. Rzecz nie pozbawiona humoru, pięknych plenerów, nieoczekiwanych zwrotów akcji. Są i piękne kobiety i ludzie władzy i neoliberalizm i związki zawodowe, i śmierć i miłość. Polecam.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka