Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
751
BLOG

Wymowne milczenie

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 6

 

KontaktW środowiskach nowej lewicy kwestie społeczne ustępują kulturowo-obyczajowym. Jej adwersarzami są wyznawcy tzw. „katolickiej etyki okołorozporkowej”, jakich nie brak na prawicowych portalach internetowych. Doskonale zblatowane, nie potrafiące żyć bez siebie towarzystwo „zagospodarowało” całą debatę Kościoła i lewicy.

 
Wraz z nadejściem III Rzeczpospolitej, z przyćmieniem i erozją wielonurtowego dorobku „Solidarności”, na dobre rozeszły się drogi Kościoła i lewicy społecznej. Czy tak stać się musiało? Trudno przesądzać, ale z pewnością warto poszukać przyczyn tego stanu rzeczy.
Jeden fakt narzuca się tutaj z całą oczywistością. Model polskiej transformacji, przyjęty przez elity wyłonione po 1989 roku, odsunął lewicowe myślenie o życiu społeczno-gospodarczym na odległy plan. Rolę lewicy (europejskiej socjaldemokracji) w „naturalny” sposób przejęli niegdysiejsi działacze PZPR. Ich sposób myślenia i działania bynajmniej nie sprzyjał jednak uwiarygodnieniu lewicy ani w oczach społeczeństwa, ani Kościoła. Zresztą, intelektualnie to środowisko nie miało wiele do zaoferowania. Racją jego działania były i są środowiskowy interes oraz partyjny pragmatyzm.
Równocześnie, po stronie katolickiego laikatu, a także wśród duchowieństwa, dała się zauważyć fascynacja (neo)liberalnym myśleniem i praktyką społeczno-gospodarczą. Triumfy zaczął święcić konserwatywny liberał albo liberał-Europejczyk, obydwaj zainteresowani przede wszystkim tzw. „wolnym rynkiem” i odbudową życia narodowego bądź społeczeństwa obywatelskiego na bazie klasy średniej. Jej wyobrażone interesy stały się punktem odniesienia dla myśli społecznej i politycznej.

 
Na ołtarzu transformacji
Interesujące w tej materii byłoby wnikliwie przyjrzenie się ewolucji środowiska „Tygodnika Powszechnego”, pisma tak opiniotwórczego i ważnego dla części elit świeckich, zainteresowanych sytuacją Kościoła w Polsce i w swym myśleniu do niego się odwołujących. Bieżący numer „Nowego Obywatela” (4/2011) przynosi tekst Rafała Łętochy, zatytułowany Ekonomia i moralność. Ks. Jan Piwowarczyk – krzewiciel katolicyzmu społecznego. Czytamy w nim: „W 1945 roku [ks. Piwowarczyk – K.W.] powołał do życia »Tygodnik Powszechny« – jego redakcją de facto zawiadywał, pełniąc w nim oficjalnie funkcję asystenta kościelnego. W ciągu pierwszego roku istnienia pisma przekazał obowiązki redaktora naczelnego Jerzemu Turowiczowi”. W opinii księdza Piwowarczyka życie gospodarcze jako „dziedzina działalności ludzkiej jest […] poddane wpływom namiętności i egoizmu; dlatego czynnik, który – jak państwo – ma troszczyć się o dobro ogółu, ma także prawo i obowiązek wkraczania w życie gospodarcze, ile razy dobro ogółu byłoby na szwank narażone”. Dramatem Piwowarczyka i samego „Tygodnika Powszechnego” był fakt, że pismo powstało w klimacie dalece niesprzyjającym rzeczywistemu myśleniu solidarystycznemu.
Po latach, u progu III RP, „Tygodnik Powszechny” był już pismem części nowej elity, zainteresowanej przede wszystkim liberalnymi pomysłami na sukces. Takie myślenie współgrało z nadzieją, że stoimy u szczęśliwego kresu nieszczęśliwej historii: odtąd wszystko miało iść lepiej, a konieczne ofiary i poświęcenia – które poszły na karb społeczeństwa, wyciąganego za włosy z bagna „realnego socjalizmu” przez nowych demiurgów – przybliżą nas przecież do momentu, gdy nastanie Polska ludzi sytych i światłych (cokolwiek miałoby to znaczyć).
Rzeczywistość szybko dała jednak prztyczka w nos mrzonkom (niektórzy ten fakt kompletnie zignorowali, inni obrazili się na społeczeństwo): pomimo wszystkich faktycznych zmian na lepsze, w dłuższej perspektywie widać, że „biedni stają się biedniejsi, bogaci jeszcze bogatsi”. I tu pojawił się problem: o ile wśród elit nie zabrakło chętnych do reprezentowania interesów „beneficjentów transformacji”, o tyle jej ofiary i biernych świadków pozostawiono samym sobie.

 
Porzucone ideały
Przyjrzyjmy się bliżej możliwym przyczynom tego stanu rzeczy. Wraz z przyswojeniem sobie (neo)liberalnych dogmatów, znikła gdzieś słynna, wpatrzona w etos i chętna do współpracy z robotnikiem (rzadziej chłoporobotnikiem) lewica laicka. Duża część posolidarnościowych elit swoje wcześniejsze ideały odłożyła do lamusa. To już pytanie do środowiska dziś związanego z „Gazetą Wyborczą”, dlaczego tak się stało. Może zwyciężyła nowa „konieczność dziejowa”, kusząca piękniej i mądrzej niż przed dekadami „wnuczęta Aurory”?
Ale nie tylko w oczach lewicy laickiej „realny socjalizm” został skompromitowany. Dla młodych wilków, młodych gniewnych kwilącej w powijakach III RP atrakcyjni ideowo i politycznie byli Janusz Korwin-Mikke, Ronald Reagan, Margaret Thatcher, nie zaś towarzysze z tzw. „Czerwonej Zatoki Świń” (Ryszardowi Bugajowi nie udało się, niestety, reanimować lewicy antykomunistycznej, niepodległościowej). Rodził się konserwatywny liberał w typie ziemkiewiczowskim, nierzadko – przynajmniej werbalnie – tradycjonalistycznie nastawiony katolik, obrońca wartości i cywilizacji chrześcijańskiej. Złośliwym chichotem dziejów było, że zalążki „klasy średniej” miał on budować wespół z uwłaszczoną nomenklaturą.
Lewica wciąż zatem za swych reprezentantów miała postkomunistów, o których wiele można powiedzieć, ale nie to, że nadawali się na jej odnowicieli i spadkobierców jej najlepszych tradycji społecznych i patriotycznych. Czy ktoś o zdrowych zmysłach mógłby w ogóle przypuszczać, że dla tego środowiska atrakcyjny będzie katolicki solidaryzm albo tzw. chrześcijański socjalizm? Ich horyzonty postrzegania Kościoła wyznaczało z jednej strony „NIE” Urbana, z drugiej zaś Józef Oleksy na klęczniku w Częstochowie i Marek Siwiec całujący ziemię kaliską. Owszem, w imię interesu politycznego SdRP, a później SLD potrafiło dogadać się z hierarchią kościelną w sprawach dla reprezentantów Kościoła istotnych. Nie były to jednak, jak wiemy, kwestie związane z modelem polskiej transformacji i wrażliwością na losy uboższych warstw społeczeństwa.
Można ponadto zaryzykować tezę, że o ile hierarchowie żywo interesowali się zagadnieniem „polityka a katolicka obyczajowość” (co skądinąd zrozumiałe), o tyle nastąpił rzeczywisty rozdział teoretycznej i praktycznej „filozofii przemian społeczno-gospodarczych” od Kościoła. Bo też na gruncie kościelnego myślenia o polskiej transformacji nie powstała żadna licząca się, godna odnotowania solidarystyczna teoria, mogąca ewentualnie stanowić punkt odniesienia dla kogokolwiek na lewicy. Więcej: najbardziej znanym interpretatorem katolickiej nauki społecznej, pojmowanej zdecydowanie antysolidarystycznie, był przez całe lata faktyczny liberał gospodarczy, dominikanin, ojciec Maciej Zięba.

 
Trzecia droga
Mamy zatem do czynienia z bardzo głęboko sięgającą nędzą intelektualną, zarówno po stronie lewicy, jak i po stronie Kościoła rzymskokatolickiego, w kontekście ich wzajemnych oddziaływań. A przecież nie zawsze tak było. Krótki nawet przegląd rodzimej historii idei zdumiewa imponującym dorobkiem poprzednich pokoleń Polaków. Wspomniałem już o księdzu Janie Piwowarczyku. Wymieńmy ponadto Leopolda Caro, Antoniego Szecha, księdza Jana Zieję, Wojciecha Zaleskiego czy kontrowersyjnego biskupa Stanisława Adamskiego. A listę tę można by wydłużać, wzbogacając ją o nazwiska rodzimych praktyków solidaryzmu katolickiego, na czele z księżmi Wacławem Blizińskim i Władysławem Korniłowiczem, jednym z twórców dzieła dla niewidomych w Laskach. Absolutnie nie twierdzę, że wszyscy tu wymienieni byli socjalistami (stuprocentową pewność w tej materii mam jedynie wobec Antoniego Szecha). Byli to jednak ludzie w kwestiach społeczno-gospodarczych zupełnie innego formatu i myśli niż katoliccy konserwatywni liberałowie, jacy dziś zawłaszczyli polską przestrzeń myślenia o katolickiej nauce społecznej.
Mimo wszystko, byłoby intelektualną nieuczciwością twierdzić, że Kościół w Polsce o solidaryzmie i obowiązkach miłosierdzia zapomniał. Ponad dziesięć lat temu przeprowadziłem dla „Życia Duchowego” duży wywiad z Tomaszem Sadowskim, twórcą wspólnoty „Barka” (Nikogo nie zostawić bez nadziei, nr 26), w którym stwierdzał on, że bezpośrednią inspiracją dla pracy z ludźmi wykluczonymi, bezdomnymi, byłymi więźniami, alkoholikami było dlań nauczanie Jana Pawła II. Wiele obserwacji z życia codziennego, wiele dzieł prowadzonych przez ludzi Kościoła, w duchu nauczania Chrystusa, uświadamia mi, że troska o ubogich w Kościele katolickim w Polsce nie wygasła. Nie ma ona jednak intelektualnego wymiaru, jaki znać było (znacznie) wcześniej. Być może i na to przyjdzie czas. Tu muszę dodać, że ewangelicznych zobowiązań i sensu duchowego posłannictwa Kościoła nie utożsamiam z programami lewicy: to zdecydowanie inna rzeczywistość, która jednak na pewnych płaszczyznach może i powinna się dopełniać, gdy idzie o dobrostan społeczny.

 
Fiksacja rozporkowa
Dziś nie ma w Polsce klimatu do dialogu pomiędzy Kościołem a lewicą, bo też nie ma komu – na gruncie idei – ze sobą dyskutować. Środowiska nowolewicowe sprawiają na ogół wrażenie zainteresowanych jedynie ograniczeniem kulturowego i politycznego, legislacyjnego oddziaływania Kościoła w sprawach takich jak aborcja czy związki homoseksualne. Ewentualnie bawią się w dekonstruowanie katolickich dogmatów, z całą powagą i śmiesznością dyletantów, próbujących rozbroić mechanizm, o którym nie mają najmniejszego pojęcia. Kwestie społeczne ustępują tu, jak to z reguły bywa w przypadku nowej lewicy, kulturowo-obyczajowym. Adwersarzami takiej lewicy są wyznawcy i propagatorzy tzw. „katolickiej etyki okołorozporkowej”, jakich nie brak na prawicowych portalach internetowych. Doskonale zblatowane, nie potrafiące żyć bez siebie towarzystwo prawicowo-lewicowe „zagospodarowało” w ten sposób całą debatę Kościoła i lewicy: co i rusz jakiś Jaś Kapela zabiera dzieci jakiemuś prawicowemu publicyście i co rusz któryś z prawicowych, katolicko zorientowanych publicystów ubolewa nad moralną zgnilizną „lewactwa”, które właśnie odbiera mu dzieci albo godzi w jego świętą własność. Nie mniej bolesny bywa tępy antyklerykalizm i antykatolicyzm wśród ludzi lewicy, osób często inteligentnych, ale pełnych uprzedzeń wobec Kościoła.
Czy widzę światełko w tunelu? Niedawno przeprowadziłem na swoim blogu wywiad z Tomaszem Rowińskim, redaktorem szacownego „Christianitas”. Na pytanie: „Doczekam w najbliższej pięciolatce osobnego numeru »Christianitas« o Katolickiej Nauce Społecznej? Z tekstami np. Rafała Łętochy? Czy to ma być już na stałe działka »Nowego Obywatela«?” redaktor „Christianitas” odpowiedział: „To jest bardzo dobre pytanie. Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Być może kiedyś dojdziemy do takiego punktu, że zechcemy coś powiedzieć na ten temat. Na raziestaramy się przemyśleć i zrozumieć to, co wydaje nam się najważniejsze – a zatem pewne zasady teologii i filozofii – zagadnienia permanentnie mieszane i mylone, a potem źle praktykowane – natura, łaska, a w ich kontekście liturgia, polityka, kondycja chrześcijaństwa. Być może jeszcze nie wiemy, co byśmy mogli powiedzieć od siebie w sprawach nauki społecznej Kościoła – w sposób wyczerpujący i głęboki, a może to trochę nie nasze powołanie.Na koniec mogę tylko dodać, że nie podoba nam się watykański pomysł sformułowania gospodarczego rządu światowego. Pomysł ten reprezentuje wiele z tego, co powyżej przedstawiłem jako zagrożenia dla misji Kościoła”. Przyznam, że zasmuciła mnie nieco ta dyplomatyczna odpowiedź publicysty jednego z najważniejszych pism intelektualnych polskich katolików. Oznacza ona, że kwestie społeczno-gospodarcze wciąż nie stanowią wyzwania, jakie warto podjąć w polskim Kościele.

 
***
Cieszy jednak fakt, że w ogóle możliwy jest dialog między publicystami reprezentującymi tak różne pisma i środowiska. Myślę, że w przypadku Kościoła i lewicy czeka nas dopiero odnowienie rzeczywistych dyskusji: nie po to, by rozmywać czy zaciemniać różnice między katolicyzmem a lewicą społeczną, by rozcieńczać nauczanie Kościoła czy ideowy, niejednorodny zresztą przekaz lewicy, ale po to, by, po pierwsze, dokonać rzeczowego rozrachunku między Kościołem a lewicą w Polsce, po drugie zaś – by wzbogacić intelektualny dorobek ewentualnych partnerów takich dyskusji. Ważne jest także to, że część środowisk odwołujących się do katolicyzmu jest zainteresowanych dzisiejszą lewicą, o czym świadczy choćby niedawny numer krakowskich „Pressji”, wydany pod prowokacyjnym tytułem „I LOVE lewica” i mający nie mniej prowokacyjną okładkę. Również środowisko „Teologii Politycznej” skłonne jest uznać w przynajmniej niektórych środowiskach lewicowych partnera do rozmowy. Czas pokaże, jakie przyniesie to idee i ideały i czy poszerzy intelektualne horyzonty katolików i ludzi lewicy.
 
Tekst pierwotnie opublikowany: Kontakt” 19/2012 / Temat numeru

 

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka