Dane Głównego Urzędu Statystycznego nie pozostawiają cienia wątpliwości: w Polsce jest coraz więcej biedy.
W zeszłym roku po raz pierwszy od sześciu lat GUS odnotował wzrost liczby rodzin żyjących w nędzy. Problem dotyka ponad 2,6 miliona Polaków. Ich wydatki są dziś mniejsze od minimum egzystencji obliczanego przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. To minimum uwzględnia kwoty, które pozwalają na skromne wyżywienie i utrzymanie bardzo małego mieszkania. Na pogorszenie sytuacji wpływa brak wzrostu wynagrodzeń i wciąż rosnące bezrobocie. To stała korelacja: im więcej rodzin, w których bezrobocie jest „stanem naturalnym”, tym większe tam ubóstwo. Brak spójnej polityki społecznej ekipy rządzącej pogłębia problem. „Zielona wyspa” staje się dla wielu cmentarzyskiem nadziei już nie tyle na dobrobyt, co „zwykłe życie”.
Życie w nędzy najmocniej dotyka rodzin wielodzietnych. Wedle badań GUS, wśród małżeństw z co najmniej czworgiem dzieci aż 24 proc. było dotkniętych nędzą, a w rodzinach z trojgiem dzieci – 10,4 proc. To kolejny kamyczek do ogródka „polityki prorodzinnej” w Polsce. A raczej jej niemal zupełnego braku. Warto tu przypomnieć głupstwo premiera Tuska, że dla państwa „najbardziej opłacalna” jest rodzina bezdzietna. Czy to jest właśnie pomysł na Polskę szefa obecnego rządu i jego politycznego zaplecza: coraz biedniejsi, bezdzietni Polacy? Niestety, taką politykę Platforma Obywatelska ma szansę prowadzić jeszcze kilka lat. A prognozy na najbliższy czas nie są dobre: wzrost wynagrodzeń jest mniejszy niż rok temu, wskaźniki zatrudnienia nie rosną, więcej: bezrobocie jest wyższe niż w roku ubiegłym. Najpewniej liczba osób skrajnie ubogich wzrośnie ponownie w stopniu nie mniejszym niż w 2011 roku.
Warto pamiętać, że wykluczenie materialne pociąga za sobą wykluczenie społeczne i edukacyjne, sprzyja wzrostowi patologii społecznych – ludzie, którzy nie mają szans na zwykłą pracę i życie są niejako potencjalnymi uczestnikami i ofiarami świata przestępczego. Nie stygmatyzuję biedy i nie twierdzę, że „każdy biedny to pijak i złodziej”. Mówię o niebezpieczeństwie, opisanym niejednokrotnie w naukach społecznych.
Dodać do tego należy, że w Polsce nieustannie rosną koszty życia. To także potwierdzają dane GUS. Przeciętna polska rodzina wydaje 1/5 swoich zarobków na utrzymanie mieszkania i opłaty związane z kosztami energii. Przy niskich albo nieregularnych zarobkach poziom tych wydatków rośnie: dotyczy to szczególnie rodzin o niewielkich dochodach, rencistów i emerytów. Ponadto w 2011 roku statystyczny Polak miał co miesiąc do dyspozycji 1227 zł, czyli o 1,4 proc. mniej niż rok wcześniej. A koszty życia cały czas rosną. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy prąd podrożał o 5,9 proc., opał o 7,5 proc, gaz aż o 14,9 proc. Pytanie „jak żyć?” coraz mocniej dla wielu wiąże się z kwestią: za co żyć? Za co utrzymać rodzinę, za co zaciągnąć/spłacać kredyt, za co nie tylko wyżywić, ale zapewnić koszta edukacji dzieci?
Co do tej ostatniej sprawy, to z badań kompetencji 15-latków (znanych jako PISA) przeprowadzanych przez Organizację Europejskiej Współpracy Gospodarczej wynika z jednej strony, że umiejętności polskich uczniów stoją na najwyższym światowym poziomie. Z drugiej jednak strony okazuje się, że o wynikach uczniów w znacznym stopniu decyduje ich status ekonomiczny: dzieci, które wychowują się w zamożniejszych rodzinach, otrzymują lepsze noty od swoich rówieśników pochodzących z biedniejszych domów. Widać tu kontrast zarówno między aglomeracjami a prowincją, ale również w obrębie wielkich miast, gdzie dochodzi do polaryzacji na szkoły bogatszych i biedniejszych, lepsze i gorsze.
Pamiętam z dzieciństwa, z czasów Polski Ludowej następujący dowcip. Tow. Gierek z roboczą wizytą w fabryce. – Jak się Wam żyje? – żartuje pierwszy sekretarz. – Dobrze – w odpowiedzi zażartowali ludzie.
Nie ma już Gierka, jest premier Tusk, który widać lubi robić Polakom kawały. Szczególnie tym biedniejszym.
Tekst pierwotnie opublikowany: GPC, 4 lipca 2012
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka