Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1030
BLOG

Nie ma Polski bez heroizmu

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 10

Najwyższy czas, by zmienić polski hymn. Nie może być tak, żeby w czasach „nowoczesnego patriotyzmu” Polacy odśpiewywali strofy będące apoteozą zrywów niepodległościowych. Zdecydowanie bardziej do dzisiejszych czasów pasuje „Szła dzieweczka do laseczka”.

Skąd mój sarkazm? Niedawno przebiegła przez media informacja, że senacka komisja kultury chce ustanowić rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego. Natychmiast zareagował Kazimierz Kutz, który stanowczo zaprotestował przeciw tej idei. Uznał ją za niewychowawczą i – jakżeby inaczej – cierpiętniczą. Stwierdził: Teraz jest pora, aby odrywać się od polskiej martyrologii, zwłaszcza że jest jej w naszym życiu także dzisiaj za dużo.

Podręcznikowe uproszczenia

Znamienny jest strach polityka sprzyjającego Platformie Obywatelskiej przed martyrologią. Wymowna jest jego ignorancja co do polskiej historii, nie tak znów dawnej. Warto przypomnieć panu Kutzowi, że weterani powstania styczniowego byli w II Rzeczypospolitej ludźmi otoczonymi szczególnym szacunkiem społecznym i obdarzonymi przywilejami ze strony państwa. Piłsudski i jego legioniści w znacznej mierze wychowani byli na legendzie powstania styczniowego, romantycznej tradycji polskości heroicznej, która poświadcza krwią pragnienie niepodległości. Co nie mniej istotne, czyn zbrojny nie przekreślał w polskim myśleniu o niepodległości wagi pracy. Romantyzm pragnień i pozytywizm czynów szedł w parze przez dziesięciolecia. Poświadczają to biografie ludzi takich jak Józef Wybicki, Dezydery Chłapowski czy Kazimierz Pużak. W sposób sztuczny, często karykaturalnie uproszczony, narzucono nam interpretację, przeciwstawiającą zdrowy realpolityczny pragmatyzm rzekomo bezwartościowemu martyrologicznemu kultowi walk o niepodległość. To podręcznikowe uproszczenie gości bezwiednie w wielu głowach, żerują na nim specjaliści od załamywania rąk nad „polską martyrologią”.

Jaruzelski zamiast powstańca warszawskiego

Przywołanie powstania styczniowego i sporu wokół niego może trącić myszką. Ale oto przed nami kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Odżyją okolicznościowe dyskusje i znów usłyszymy sporo zarzutów pod adresem powstańców. Ironia losu: dziś dla wielu Polaków większym patriotą jest „tragiczny ziemianin” gen. Wojciech Jaruzelski niż żołnierze Armii Krajowej, walczący o wolną Warszawę, o wolną Polskę. W perspektywie historycznej i pokoleniowej powstanie styczniowe nie jest wcale tak odległe od Powstania Warszawskiego. Najstarszy uczestnik styczniowej insurekcji, urodzony w 1845 r. Władysław Mamert Wandalli, zmarł w Warszawie w 1942 r. Jego ojciec Konstanty, przybysz z Włoch, walczył o niepodległość Polski w powstaniu listopadowym. Kto nie rozumie znaczenia tej tradycji historycznej, tej wielkiej ciągłości dziejowej, która z okrzykiem „jeszcze Polska nie zginęła” wybrzmiewa w pieśni „Pierwsza brygada” i pieśniach Powstania Warszawskiego, ten niewiele w ogóle rozumie z polskiej tożsamości.

Trzeba powiedzieć bardzo ważną rzecz, którą na ogół przemilczają ludzie o poglądach zbliżonych do poglądów senatora Kutza. Niezależnie od tego, jak oceniamy np. moment wybuchu Powstania Warszawskiego albo czy stawiamy pytanie, czy zrywy nasze były odpowiednio przygotowane, to łatwo te sprawy dyskutować z bezpiecznego dystansu. Jednak w ogniu wydarzeń, w zawierusze dziejów ich bezpośredni uczestnicy muszą stawić czoła otaczającej rzeczywistości, wszystkim jej okolicznościom. Dziś mamy większą wiedzę choćby o perfidii Stalina i obojętności naszych zachodnich aliantów na sprawę polską. Jednak Polacy nie walczyli po to, by bezsensownie przelewać krew, nie dlatego, że chcieli rzekomo dać upust swoim cierpiętniczym emocjom. Walczyli, nieraz beznadziejnie, lecz heroicznie, bo widzieli możność po temu, by wybić się na niepodległość, bo świtała im „jutrzenka swobody”. Walczono nie po to, by ginąć, lecz po to, by zwyciężyć, umierano nie po to, by umrzeć, ale ponieważ była to najbardziej okrutna konsekwencja czynu zbrojnego. Walczono nie po to, by ujrzeć Warszawę w gruzach, ale po to, by dać jej wolność i dać świadectwo, że „jeszcze Polska nie zginęła”, by wreszcie poświadczyć swoją niezłomność i pragnienie narodowej suwerenności.

Próba wykastrowania heroizmu

Tu należy zrobić historyczny przytyk, że niejeden folksdojcz był real-politik– śpiewał niegdyś Jan Krzysztof Kelus. Odnoszę wrażenie, że w krytykach naszych narodowych zrywów zbrojnych brzmi złowroga nuta tego typu „realnej polityki”, która jest przede wszystkim znakiem konformizmu, lokajstwa wobec silniejszych i zapomnienia o polskim heroizmie. Wszystko to nosi znamiona racjonalności: nie trzeba było walczyć, trzeba było się układać. Trudno zrozumieć niektórym, że dla tożsamości wielu pokoleń Polaków takie poddaństwo było czymś haniebnym, moralną klęską, że radykalizm czynu zbrojnego był naturalną konsekwencją niezgody na byt w niewoli. Mickiewiczowska fraza z „Reduty Ordona” skierowana przeciw carowi Rosji jest tu znamienna. I nie przebrzmiała w życiu kolejnych pokoleń, nie przebrzmiała, choć cesarstwo przepoczwarzyło się w Rosję sowiecką, a po trzech zaborach nastąpił czwarty: Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy, / Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże, / Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, – / Warszawa jedna twojej mocy się urąga, / Podnosi na cię rękę i koronę ściąga, / Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy, / Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasilowy! A trzeba pamiętać, że Powstanie Warszawskie, choć bezpośrednio skierowane przeciw przegrywającym na wszystkich frontach Niemcom, pośrednio miało pokazać Stalinowi, że jego wojska weszły na ziemię, która wie i pamięta, kto ją ciemiężył przez ponad 100 lat.

Nie można oddać polskiej historii w ręce ludzi, którzy chcieliby ją wykastrować z heroizmu. Nie można godzić się na takie opisy naszych dziejów, które w apoteozie czynu niepodległościowego widzą tylko cierpiętnictwo i przelaną beznadziejnie krew. Nie ma Polski bez heroizmu.


Tekst pierwotnie ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie", 31 lipca 2012 r.

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka