Czytam Toyaha bo się z nim nie zgadzam. Czytam też Toyaha bo się z nim zgadzam. Czytam, kiedy mnie wkurza i czytam, gdy mam ochotę zakrzyknąć: tuś mi brat! I czytam, bo nawet jeśli spodziewam się pewnych stwierdzeń i argumentów to wiem, że zawsze jest spora szansa, że coś mnie zaskoczy, skłoni do zadumy, każe zatrzymać się nad zdaniem/akapitem na dłużej.
To jest laurka. Bo niby – dlaczego nie? „Twój pierwszy elementarz” przeczytałem już dawno, parę co smaczniejszych kawałków cytowałem na fejsbuku. Streszczać byłoby trudno – formuła znana: elementarz to „alfabet Toyaha”. Ale jest pewna różnica, między „zwykłym” Toyahem a Toyahem-autorem tego kąśliwego abecadła. Rzecz w syntetycznie krótkiej formie. To są właściwie celne riposty, teksty pisane do dobrego kabaretu, bon-moty których trybuni ludowi mogliby się uczyć na pamięć. Ale nie idzie o sam żart, tylko o drapieżność spostrzeżeń, które jednych ucieszą, a innych wk...ią. Bo Toyah to dobre notki, zatem i dobra książka – czyli także złość: z tym że jednych zezłości on, drugich ludzie i sprawy o których pisze.
Weźmy kawałek dla mnie absolutnie mistrzowski, hasło „liberalizm”: „System, który każe człowiekowi wierzyć, że jego powodzenie jest zasługą systemu właśnie, natomiast jego porażka, jego osobistą winą. Z tego właśnie powodu, jedni liberałowie, kiedy słyszą głos »poniżonych i bitych«, zatykają sobie uszy, a inni nachylają się nad tymi co proszą o zmiłowanie z zaciekawieniem i pytają: »A dlaczego wy uważacie, że wasze problemy są moimi problemami?«. Oczywiście, liberałowie twierdzą, że to nieprawda, że oni chcą tylko dać ludziom wędkę, i takie tam. Tylko że ja akurat nie widziałem ani jednego z nich, który by akurat szedł z wędką. Może dlatego, że sami łowią wyłącznie na prąd”.
Nigdy nie czytałem lepszego podsumowania tzw. realnego liberalizmu w równie zwięzłej formie. I choć cała zgraja pryszczatych/polakierowanych samoopalaczem/tych, co opanowali już sztukę jedzenia nożem i widelcem piewców realnego liberalizmu zaprzeczy – tak hartował się w Polsce szmal i real liberalizm. I tak w praktyce wyglądał – wyrosły na odpowiednio przygotowanej, postkomunistycznej glebie, podhodowany przez neoliberalne gangi z Zachodu, troskliwie pielęgnowany przez korpo-polityków. No ale to osobny temat.
Co sprawia mi kłopot w tej książce? Czasem Toyah mógłby sprawdzić parę faktów, czasem mógłby darować sobie kilka uwag ad personam pod adresem kolegów-blogerów. Nie ukrywam, sam zostałem potraktowany nadspodziewanie dobrze, a np. Budyń78 – nadspodziewanie źle. Kiedy czytałem kawałek o Budyniu, było mi naprawdę przykro.
Swoje blogowanie uważam właściwie za zakończone, przynajmniej na czas który mogę ogarnąć terminem „w miarę bliska i nieco dłuższa przyszłość”. Choć różnie bywa. Rzadko też czytam blogi, na salon24 zaglądam szukając notek Krzysztofa. Dlatego lubię czasem, trochę dla wspomnień, sięgnąć czy to po jego książki, czy to po książkę Pani Łyżeczki i Pani Sosenki – nie idzie jednak tylko o wartość sentymentalną. W dobrym blogowaniu jest ten sam sens, co w dobrej literaturze, publicystyce – treść, która się nie zdezaktualizuje, którą przy odrobinie namysłu da się na nowo odczytać z pożytkiem.
Jeśli ktoś z Was nie czytał jeszcze toyahowego „Elementarza” – szczerze zachęcam do lektury. To skrajnie subiektywna, bardzo złośliwie i sprawnie napisana książka: młodszym blogerom polecam, co by się uczyli od mistrzów, starszym – jako źródło inspiracji, irytacji, udręki i ekstazy. Polecam szczególnie wszystkim, co Toyaha nie lubią – bo jak powiada stare przysłowie, wrogów zawsze należy mieć blisko. ;-)
Toyahu, dziękuję.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka