Charles Manson. Fot. Sarah Stierch - Flickr
Charles Manson. Fot. Sarah Stierch - Flickr
Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1236
BLOG

Charles Manson i hippisi. Brudna strona tęczy

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Popkultura Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Zmarły niedawno Charles Manson, duch sprawczy zabójstwa ciężarnej Sharon Tate, żony Romana Polańskiego, i czwórki jej gości w kalifornijskiej willi, dokonanego w sierpniu 1969 r., mógł się uważać za człowieka spełnionego. Stał się ikoną popkultury – co prawda nie jako artysta, ale jako symbol najmroczniejszych zakamarków świata wyściełanego muzyką opowiadającą o pokoju i miłości.

Charles Manson, syn prostytutki i (prawdopodobnie) pułkownika amerykańskiej armii. Rzezimieszek i złodziejaszek, alfons, niezbyt zdolny muzyk, choć utalentowany manipulator, rasistowski guru szalonej społeczności zwanej Rodziną. Manson to socjopata, dla którego idealizm, perwersje, nieumiarkowanie i infantylizm hippisowskiej kontrkultury stały się idealną pożywką do panowania nad mężczyznami i kobietami. Był jak drapieżca, który polował w ogrodach ziemskich rozkoszy. Nie od rzeczy będzie zacytować fragment przejmującego eseju „Piąty anioł” pióra Jana Józefa Szczepańskiego poświęconego Mansonowi: „nie miał żadnego wykształcenia. Prawdopodobnie uważał je za rzecz nieistotną – na równi z wszelkimi regułami społecznego współżycia, z całym dziedzictwem cywilizacji i kultury. Liczył na iluminację. Na bezpośredni udział w zasadzie bytu – ponad poziomem logicznego myślenia, poza kategoriami dobra i zła. Był mistykiem. Ale teologia chrześcijańska widzi źródła takiego mistycyzmu w lucyferycznej pysze. […] Kalifornia lat sześćdziesiątych była w znacznej mierze krajem podbitym. Społeczeństwo tradycyjne spoglądało na młodych dysydentów nie tylko z niepokojem, lecz i z zazdrością. Ukradkiem podziwiało nowy styl życia, snobowało na jego mody, ulegało jego obyczajom”.

Dojrzewanie zła

Historia zabójstwa Sharon Tate i jej gości w willi na wzgórzach Beverly Hills jest dziś dobrze znana. Stanowi niejako kwintesencję mrocznego mitu socjopaty. A jak drobny przestępca stał się przywódcą małej sekty, w której kobiety stawały się prostytutkami i własnymi ciałami zyskiwały guru nowych zwolenników, a nagrodą za „zło” i „dobro” były narkotyki i aprobata ­„Jezusa Chrystusa” (tak traktowano go we wspólnocie)? Na kartach książki „Manson. Ku zbrodni” Jeff Guinn opisuje, jak nieźle już obeznany z więziennym światem przestępca, tuż po odsiadce, przyglądał się hippisom z Haight-Ashbury (enklawy wolnej miłości i masowego spożycia dragów) w San Francisco. Uważnie przyglądał się drobnym hippisowskim społecznościom, które głosiły wolną miłość, ale z reguły kobiety były tam od seksu, zdobywania żywności, gotowania, posługiwania.

Zło raczkowało: „początkowo uliczna filozofia Charlesa Mansona stanowiła zlepek tekstów piosenek Beatlesów, fragmentów Biblii, nauk scjentologicznych” i technik marketingowych jednego z pierwszych nauczycieli ­coachingu Dale’a Carnegiego. Kudłaty, dość szpetny, hipnotyczny, zawodzący przy akompaniamencie gitary były więzień zaczął gromadzić wokół siebie wianuszek dziewcząt kwiatów, wierzących w bezgraniczne oddanie i ekstazę. Z nimi postępował zwyczajem alfonsa – podporządkowując je sobie. Z mężczyznami grał ostrożniej, bacznie pilnując swojej pozycji samca alfa w hippisowskim stadzie.

Ciemna strona show-biznesu

„Mistyczni alfonsi” byli potrzebni w Kalifornii w tamtym czasie. Potrzebowali ich członkowie coraz popularniejszych rock’n’rollowych kapel, reprezentanci wytwórni płytowych, wpływowi dziennikarze i cały ten żywioł żyjący z rosnącej sprzedaży dóbr popkulturowych. Ludzie pokroju Mansona tworzyli swoje małe wspólnoty, pełne przyćpanych owieczek, które oferowały siebie i brak zobowiązań. To miał być świat łatwo dostępnych rozrywek – bez przestępców stojących za zorganizowaną prostytucją i sprzedażą narkotyków. Manson bodaj najboleśniej uświadomił bogom tego olimpu, że od wolnego seksu do przelewu krwi też może być tylko krok. A przecież zaczynał jak „boży głupiec”. Raz jeszcze Jan Józef Szczepański: „Rola Chrystusa-Fauna nadawała się doskonale do eksploatacji w tym środowisku. Nie brakło tu polujących na niezwykłe zjawiska impresariów, łaknących erotycznej i metafizycznej pociechy gwiazd ekranu, bogatych snobów i zuchwałych aferzystów, gotowych zainteresować się prorokiem i jego ładnymi dziewczętami. Rodzina zapraszana była na ekskluzywne parties, obozowała po ogrodach wytwornych rezydencji, nawiązywała wpływowe znajomości”.

Raj na ziemi? Dokumenty medyczne z epoki opisują, z jakimi problemami hippisi zgłaszali się do darmowej lecznicy, z której korzystała także Janis Joplin: zapalenia płuc, zapalenia wątroby, choroby weneryczne, infekcje skórne, stany zapalne zębów, wygłodzenie, czerwonka, komplikacje po aborcji. W każdym razie: Manson w stosunkowo niedługim czasie zdołał zapewnić sobie niezłą rozpoznawalność w artystowskim światku. A równocześnie postanowił – dosłownie i w przenośni – zbiec na pustynię. I właśnie tam, w Dolinie Śmierci nieopodal Los Angeles, w 1969 r. dojrzał pomysł: świat czeka na armagedon – czarnoskórzy wybiją białych, a na gruzach świata zapanuje wspólnota Mansona. Ale trzeba sprowokować wydarzenia – poprzez rozlew krwi. Na brudnym skraju tęczy urodziła się zbrodnia.

Kulturowe sprzeczności kapitalizmu

Warto rzucić na tę historię jeszcze jedno światło. Przynajmniej przez kilka dekad menedżerowie i twórcy wielkiego show-biznesu budowali jak najbardziej pozytywny obraz hippisowskiej popkultury. Nie było to bezinteresowne – świetnie na tym zarabiali. W Polsce nigdy nie przeczytano z należytą uwagą „Kulturowych sprzeczności kapitalizmu” Daniela Bella, książki, która ukazała się pod koniec lat 70. XX w. Jej autor jako jeden z pierwszych zauważył, że ideały i ideologia hippisowskiej bohemy artystycznej, za sprawą dobrze sprzedających się dzieł kultury masowej, rozsadzają wewnętrznie zachodnie kapitalistyczne społeczeństwa. Kult egotyzmu, fascynacja „byciem sobą”, czyli podążaniem za popędami, apoteoza subiektywizmu i szyderstwo z obiektywnych norm społecznych – to wszystko zdaniem Bella przyniosły Zachodowi lata 60. XX w.

Idealny konsument to zapatrzony w siebie narcyz, niezdolny do sprzeciwienia się własnym popędom w imię kultury „bycia sobą”, który chce gromadzić dobra materialne i miłe wrażenia, w związku z czym z coraz większym trudem przychodzi mu pielęgnowanie staroświeckich cech osobistych i społecznych, które zapewniają choćby godziwe i konsekwentne funkcjonowanie w rodzinie i społecznościach ludzkich – zdaniem Bella „kapitalizm konsumpcji” niszczył „kapitalizm pracy”. Nie trzeba odnosić się do tych tez bezkrytycznie, ale w Polsce były one programowo wyszydzane szczególnie w początkach transformacji – bardzo często przez tę lewicę, która czytała „Nie” Jerzego Urbana i uważała libertynizm za świetne narzędzie do rozmontowania konserwatywnej obyczajowości. Tymczasem historia ruchu hippisowskiego w Stanach Zjednoczonych ma także swoje bardzo mroczne strony.

Dziś patrzy się na Mansona o wiele krytyczniej. Dobrze to pokazuje choćby serial „Era Wodnika” ­(2015–2016) z Davidem Duchovnym. Nikt tam nie doszukuje się szalonego mędrca – oglądamy raczej studium dojrzewania psychopaty. Pewne napom­knięcia do socjopatycznego guru znajdziemy także w najnowszym głośnym serialu Netflixa – „Mindhunter”. Śmierć Mansona jest jeszcze jedną puentą dla ery hippisów – zatrzaśnięciem ciężkiego wieka trumny ze szczątkami pewnego złudzenia.


Tekst pierwotnie ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura