coryllus coryllus
282
BLOG

O hierarchii tematów i bytów

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 9

Schyłek stulecia XVIII, cały następny wiek i spory kawałek stulecia XX można by nazwać epoką znawców. Chodzi mi o prawdziwych znawców, którzy wiedzę czerpali z natury, z głów swoich mistrzów nauczających w salach uniwersytetów i z praktyki. Dobrze to było widoczne w sztuce. Handel obrazami w osiemnastym wieku opierał się o wartościowanie dzieł na podstawie jednego kryterium – tematu. Jeśli obraz przedstawiał scenę mitologiczną lub religijną wart był więcej niż portret, portret z kolei wart był więcej niż pejzaż. Słaby, brzydki i źle zrobiony obraz przedstawiający porwanie Sabinek był w oczach ówczesnej klienteli czymś stokroć lepszym niż najpiękniejsza weduta. Oczywiście techniki i talent miały także znaczenie o ile malarz nauczył się ich w akademii i stosował konsekwentnie nie bawiąc się w eksperymenty.

 
Stulecie XIX zmieniło tę sytuację w sposób radykalny, seria zjawisk nazwanych artystycznymi buntami wysunęła na plan pierwszy warsztat, technikę i indywidualność artysty, na dalszy plan spychając temat. Jednocześnie pojawili się znawcy malarstwa, którzy zaczęli mu się przyglądać stosując naukowe, wypracowane przez siebie i swoich uczniów kryteria. Pisano poważne, grubaśne tomy na temat malarstwa wieków poprzednich pogardzając jednocześnie współczesnością, handel obrazami zaś nabierał rozmachu i rzeczy coraz nowsze, coraz bardziej awangardowe, zyskiwały rangę arcydzieł. Owo zainteresowanie sztuką, a raczej warsztatem, indywidualnością artysty i jego pomysłami trwała długo, dopóki nie okazało się, że to co dawniej fascynowało, to co trzeba było uzyskiwać mozolnie mieszając farby i patrząc na mgły snujące się pomiędzy cyprysami, nie interesuje już nikogo. Istniał jednak rynek i coś trzeba było z tym zrobić. Nie można tak po prostu zwinąć interesu wartego miliony dolarów, bo nikogo już nie interesuje prawdziwe malarstwo. Nie można i nikt nie zamierzał tego robić. Stało się coś innego, sztuka stała się narzędziem politycznym służącym do doraźne walki i propagandy. Dziś zaś nie jest nawet tym, jest nadrukiem na koszulce i niczym więcej.
 
Po nieboszczce sztuce pozostało jednak kilka drobiazgów, które z powodzeniem wykorzystuje się nadal, a to z tego względu że bardzo ułatwiają one życie. Tak jest, na przykład z hierarchią tematów, która znajduje zastosowanie w publicystyce, literaturze i dziennikarstwie. W tej pierwszej i tym ostatnim można nawet mówić o hierarchii osób a nie tematów, bo przecież każda bzdura napisana przez Ziemkiewicza jest przez tłum oceniana o wiele lepiej niż najlepszy tekst Toyaha. Hierarchia tematów powraca także ponieważ wobec braku krytyki staje się jedynym kryterium wartościowania książek i publikacji na rynku. Tworzy po prostu schemat sprzedaży. Doskonale wiedzą o tym tacy ludzie jak Szymon Hołownia, którzy sprzedają książki o chorych na raka, o kościele katolickim inaczej i o podobnych sprawach jednoznacznie kojarzących się z czymś ważnym, istotnym i dotyczącym większości z nas. Ktoś powie, że takie są reguły rynku. Otóż nie. Reguły rynku będą takie jakie ustali najsilniejsza i najbardziej produktywna grupa na tym rynku. Póki co na rynku książki najsilniejszą grupą są hurtownicy i to oni – choć pewnie ludziom z GW wydaje się inaczej – decydują co i w jakich ilościach się sprzedaje. Dlaczego tak się dzieje, co powoduje, że książki Hołowni sprzedają się, a książki pisarzy poruszających inne temat, nawet jeśli robią to lepiej, ładniej i klarowniej nie znajdują odbiorców?
 
 Dzieje się tak ponieważ zniknęła krytyka w rozumieniu dziewiętnastowiecznym, mógłbym wprost powiedzieć, że nie ma już salonów bogatych Żydówek, gdzie przychodzili młodzi pisarze i poeci najeść się, napić i pogadać za pieniądze męża gospodyni, który spekulował węglem w Rosji lub miał tam kantor bawełny. Dawne to czasy i przywołanie ich to oczywiście żart. Krytyka nie istnieje bo została zastąpiona promocją, recenzja zaś nie jest wyjaśnieniem, analizą, próbą oceny, ale certyfikatem który wydawca dołącza do książki prosząc o jego wystawienie kogoś o znanym nazwisku. Certyfikat ten jest ważny z dwóch powodów – po pierwsze zwalnia czytelnika z myślenia o tym co czyta i daje mu gwarancję, że czyta on rzeczy właściwe i dobre. Fikcja ta utrzymuje się i krzepnie na naszych oczach. Jeśli prędko jej nie rozwalimy może okazać się, że za lat kilka nie istnieje w Polsce żadna komunikacja międzypokoleniowa. Być może nie istnieje ona już teraz, ale ja siedząc na wsi nie mogę tego sprawdzić osobiście.
 
Nie inaczej jest z rynkiem idei i poglądów na którym brylują publicyści. Tam towarem i jakością są nazwiska, choć wszyscy dobrze wiemy, że nazwiska tych rzekomo wybitnych publicystów nic z jakością i klasą myśli orz tekstu nie mają wspólnego. Skąd to wiem? Gwarantem tej wiedzy jest istnienie i popularność salonu24. Gdyby kogoś naprawdę interesowało to co pisze Zaremba, Ziemkiewicz, i inni nie byłoby salonu. Skoro jest to znaczy, że tamci walą kulami w płot i ich istnienie oraz popularność nie jest zależna od czytelników tylko od czegoś innego, o czym nie mamy pojęcia. Być może jest to bezwład i uwikłanie towarzyskie. Najpewniej tak.
 
W publicystyce i dziennikarstwie nie istnieje także żadne następstwo pokoleń, nie może istnieć, bo ci „wybitni” i „wielcy” nie mają się gdzie usunąć, nie mogą awansować, nie staną się bytami wyższymi, mogą tylko w nieskończoność międlić swoje przeżute już treści i karmić publiczność tą papką. Tyle, że utrzymanie tego na dłuższą metę jest niemożliwe. Nawet jeśli uda im się opanować salon24, nawet jeśli będą tu sami „ważni” i „wielcy”, przekazujący „ważkie” i „potrzebne” treści to się nie uda. Jutro może powstać pięć konkurencyjnych salonów, lepszych, sprawniej zorganizowanych i nowocześniejszych. Nie życzę źle salonowi, ale chciałbym, żeby organizacja debaty publicznej i rynek treści nie był podporządkowanych żadnej sztucznie narzuconej hierarchii nazwisk. Każdemu bowiem kiedyś kończy się wena i powinien odpocząć lub mieć możliwość sprawdzenia się w czymś inny. Mam poza tym wrażenie, że ludzie żyją czymś innym niż treści które próbują nam przekazać publicyści ze świecznika.
 

Jeszcze słowo o znawstwie. Wobec takich realiów jakie mamy jedyne znawstwo może polegać na analizie sondaży i opinii losowo wybranych grup osób, a potem na wyciąganiu wniosków z tej bzdury. Kto lubi Ziemkiewicza – ręka w górę, a komu się podoba Zaręba ten podnosi dwie ręce.

Zainteresowanych moją książką 'Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka