coryllus coryllus
267
BLOG

Henryka Krzywonos albo o dobrych i złych autorach

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 15

Praca redakcyjna dla ludzi z moim temperamentem i usposobieniem to prawdziwy koszmar. Bywałem w swoim życiu redaktorem kilka razy i nie zamierzam tego błędu powtarzać już nigdy. Kiedy człowiek piszący przez większość czasu lub o pisaniu myślący bez przerwy zasiada do redagowania tekstów dopada go z miejsca jedna i zawsze ta sama myśl – dlaczego ludzie nie mający pojęcia o tym jak się zabrać za konstruowanie interesującego tekstu usiłują właśnie to robić. To wprost niepojęte ilu bałwanów przelewa swoje wtórne i przewidywalne jak listopadowa mżawka koncepcje na papier, a potem jeszcze domaga się za to oklasków lub wręcz pieniędzy. 

Pamiętam jak kiedyś, nie tak dawno temu, odpowiedziałem na ogłoszenie w prasie dotyczące pracy dla redaktora. Akurat miałem wolny czas i postanowiłem zostać po raz kolejny pracownikiem redakcji. Poszukiwał wówczas ludzi miesięcznik „Logo” wydawany przez Agorę. Umówiłem się z redaktorem naczelnym, posłuchałem co ma do powiedzenia, umówiliśmy się co do stawki miesięcznej, po czym zasiadłem do komputera z zamiarem redagowania tekstów jednego z czołowych autorów. Otworzyłem dokument i przebiegłem po nim wzrokiem. Chwilę potem otworzyłem w zdumieniu usta, albowiem nie mieściło mi się w głowie, że mam przed sobą tekst przeznaczony do publikacji. Nie chodzi bynajmniej o literówki, bo tymi przejmują się jedynie frustraci, chodzi o tak zwaną koncepcje ogólną. Naczelny z uśmiechem powiedział mi – kiedy pokazałem mu owo dzieło – że tak to już w życiu jest i żebym się nie przejmował. Nie przejąłem się więc i zabrałem się do roboty. Potem ten cały naczelny powiedział mu jeszcze, że będzie się starał pozyskać lepszych autorów, a nawet wręcz najlepszych. Zapytałem więc którzy to, ci najlepsi. Padły dwa nazwiska; Jagielski i Talko.
 
Jak się domyślacie nie podjąłem pracy w tym miesięczniku, wziąłem swoją teczkę i poszedłem w tak zwaną siną dal czyli do domu. Ten naczelny też nie zagrzał tam długo miejsca. No, ale czemu tu się dziwić, jeśli ktoś uważa, że Jagielski to dobry autor (chodziło o Jagielskiego z telewizji) ?
 
Jeszcze wcześniej pracowałem w innej redakcji i tam obrabiałem kawałki, które przynosili mi lekarze, taką bowiem działką przyszło mi zawiadywać. Taki lekarz nie potrafi napisać nic krótszego jak trzydzieści stron. To znana prawda. Zrobi to w dodatku tak, że nie sposób tego przeczytać i właściwie trzeba cały tekst napisać od nowa korzystając z „Encyklopedii zdrowia” wznawianej co jakiś czas i dostępnej w księgarniach. Jeden taki położył mi kiedyś na burku tekst pod tytułem „Piersi; zdobią, podniecają, karmią”. Niby drobiazg, ale jakże wymowny. Nie pamiętam już jak przerobiłem ten tytuł. Najważniejsze w tym wszystkim było to, by po przeróbce tekstu z trzydziestostronicowego na półtorastronicowy autor nie wycofał nazwiska. I to właściwie tyle.
 
Przypomniały mi się te wszystkie przygody dziś właśnie kiedy usłyszałem, że pani Henryka Krzywonos napisała i będzie wydawać książkę. Dobry Boże- pomyślałem – ależ się musiał umordować ten chłopina, który jej to pisał! W pisaniu najważniejsze jest bowiem to, by tekst nie szczypał piszącego w oczy. Czyli mówiąc językiem prostym, by nie był żenujący. Nie spodziewam się zaś aby taka prawidłowość zachodziła w przypadku tekstów dyktowanych przez panią Henrykę. I nie ma tu znaczenia czy jest ona uczciwa czy nie, czy zatrzymała ten tramwaj czy tylko wyłączyli jej prąd. Znaczenie ma to, że książka wciąż jest czymś nobilitującym i ważnym. Tak ważnym, że ktoś zainwestował w autora, który pisze za panią Henrykę to, co tam ten zleceniodawca mu kazał. Wszystko po to, by utwierdzić w ludziach pewność, że człowiek posługujący się słowem pisanym, któremu drukują książki nie może być kimś złym, zakłamanym, przewrotnym i zmanipulowanym. Książka bowiem jest dla większości ludzi wciąż pewnym symbolem, czymś w rodzaju listu żelaznego. Jeśli ktoś napisał książkę, musi być w porządku gościem. Oczywiście, to czy jest w porządku czy nie zależy także od tego czy książka jest dobra czy zła. Tutaj zaś kryterium rozpoznawania jest proste – jeśli autor pisze o rzeczach dobrych, wzniosłych lub o cierpieniu to znaczy, że książka dobra. Jeśli opisuje jakieś okropności, na przykład złodzieja rowerów, albo skorumpowanego policjanta to znaczy, że książka jest zła.
 
Książka pani Henryki Krzywonos na pewno będzie znakomita, bo i pewnie nietuzinkowe autora wybrano do jej napisania. Pozostaje pytanie o nakład, ale tu także nie można mieć żadnych wątpliwości – przynajmniej dwadzieścia tysięcy na pierwszy rzut, a potem dodruk, promocja w mediach i sukces. Później udział w tok szołach i publicystyce telewizyjnej, no i oczywiście felietony w wielkich tygodnikach opatrzone stosownym zdjęciem, z tym charakterystycznym błyskiem w oczach, jednoznacznie kojarzącym się z głębią myśli i nietuzinkowym intelektem. Tak, to właśnie będzie.
 
Pamiętam jak będąc w szkole średniej, w drugiej klasie natrafiliśmy na literacką produkcję mojego kolegi. Był to młodzieniec poważny, obdarzony jednak żywą imaginacją i jak my wszyscy wówczas chorobliwie zainteresowanych życiem płciowym we wszystkich aspektach. Napisał on więc, nie wiem kiedy dalibóg, bo mieszkaliśmy w internacie i czas mieliśmy wypełniony ściśle, składającą się z dwóch grubych brulionów, powieść pornograficzną pod tytułem „Dwa oblicza Jamesa Talla”. Wstrząsające to dzieło, napisane przez całkowitego przecież prawiczka, wpadło w ręce mnie i jednemu jeszcze koledze. Byłem w tamtych czasach tak samo kategoryczny w osądach jak dzisiaj, nic się w tej sprawie nie zmieniło i ładunek szyderstwa jakim uderzyliśmy w tę powieść był wprost straszliwy. Przyznać muszę jednak uczciwie, usprawiedliwiając swoje ówczesne zachowanie, które dziś oceniam jako niegodne, że było w co uderzać. Z drugiej jednak strony myślę, przypominając sobie panią Henrykę i jej książkę, że gdyby ten mój kolega – człowiek prawdziwie benedyktyńskiej pracowitości, który na widok notek redaktora Leskiego uśmiechnąłby się tylko z politowaniem – nie porzucił pisania w początkach szkoły średniej wydrwiony przez swoich okrutnych kolegów to dziś miałby wielkie szanse zostać prawdziwą gwiazdą literatury. Jestem tego pewien.
 

A tak już zupełnie poza wszystkim pozostaje mieć nadzieję, że za pisanie nie weźmie się pan Bogdan Borusewicz.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonany" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka