Dwa momenty w dziejach szczególnie utkwiły mi pamięci, oczywiście nie poprzez moje w nich uczestnictwo, ale poprzez lekturę. Pierwszy z nich to wkroczenie Francuzów do Prus po rozbiciu armii królewskiej pod Jeną i Auerstadt a drugi to wkroczenie Rosjan do Warszawy pod upadku Księstwa Warszawskiego. Obydwie te sytuacje były bardzo charakterystyczne ale każda w inny sposób.
Oto Prusy przed inwazją, kraj bogaty, piękny i wcale nie straszny, jak to się jawiło wielu ludziom w Polsce. Kraj mający jednak pewne skazy, które będą jeszcze nie raz przyczyną jego upadku, a w końcu całkowitej likwidacji. Prusy rządzone są przez kastę posiadaczy ziemskich, a emanacją ich siły jest armia. Armia ta, czego nie wiedzą służący w niej oficerowie i dowódcy – nie wiedzą, bo wiedza ta jest poza regulaminem służby – nie jest tą samą armią, która walczyła pod Sarbinowem za Fryderyka Wielkiego. Wszystko wygląda jak dawniej, ale to pozór. Z dawnej armii pruskiej, armii „połykaczy ognia” nie zostało już nic poza oficjalną państwową propagandą i regulaminem, który jest tak surowy, że gorszego nie ma nawet w wojsku carskim. Ów gorset pozwala oficerom pruskim na paradowanie po ulicach wielkich miast w nowiutkich mundurach i przechwalanie się własną siłą i możliwościami. Wielu ludzi w samych Prusach i w całych Niemczech jest tą postawą okropnie zirytowanych, ponieważ wielu przeczuwa bliski krach. Nic z tych – dość oczywistych prognoz – nie dociera do króla i generałów. Jena i Auerstadt wprowadzają bolesną korektę do pruskiej świadomości .
Do Berlina zjeżdżają na miejsce wygolonych i wyfiokowanych młodzików w mundurach przypominających koguciki podskakujące na podwórku, żołnierze francuscy. Potężne brodate chłopy w rozchełstanych mundurach i porozpinanych koszulach, które gotowe są dać w pysk podoficerowi jeśli zwróciłby im uwagę na jakiś szczegół garderoby. Całe to towarzystwo rozłazi się po mieście, pije, zajada i zaczepia kobiety. To są rzeczy w Berlinie niesłychane. W dodatku wszyscy oni gadają co im ślina na język przyniesie, obrażają siebie nawzajem, swojego cesarza, generałów i w ogóle wszystkie świętości. O tym by zajrzeli do świątyni dowolnego wyznania nie może być nawet mowy. Tak wygląda wolność, która może jest trochę denerwująca, ale i tak dużo lepsza od tego co miał do zaproponowania król Fryderyk i jego generałowie. Wolność tę Prusy odrzucają choć pozostają pod jej urokiem. Po wypędzeniu Francuzów wszystko wraca do dawnych porządków. Armia jest silniejsza i lepiej zarządzania, a kasta właścicieli ziemskich przeżywa okres największej prosperity. Mimo to Prusy nie są już tym samym krajem. Gdzieś w ciszy biedermeierowskich gabinetów dojrzewać zaczynają myśli różne zgoła od tych zawartych w wojskowych regulaminach.
Obecność tych samych Francuzów w Warszawie była jednym wielkim świętem, mimo tego że Księstwo Warszawskie musiało utrzymywać za dużą jak na swój obszar i potencjał ludnościowy armię, mimo tymczasowości tego politycznego tworu i niezadowolenia oraz niedosytu, które wzbudzał on właściwie we wszystkich. Docenić to jednak przyszło dopiero po upadku księstwa i wkroczeniu do Warszawy Rosjan. Oto tak charakterystyczne dla obyczaju spotkania znajomych na ulicy przestały być czymś naturalnym, a stały się zalążkiem spisku. Ludzie w cywilnych ubraniach, nie mówiąc już o oficerach nie mogli po prostu stanąć na rogu przed kawiarnią i pogadać, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi jednego z tysięcy szpiclów, którzy krążyli po mieście i nie trafić potem na przesłuchanie do cyrkułu. Różnica pomiędzy życiem w Księstwie Warszawskim i życiem w Królestwie Kongresowym była katastrofalna, ale zauważalna dopiero – co ważne – po upadku tego pierwszego. Takich rzeczy nikt nie bierze pod uwagę oceniając politykę i polityków ponieważ tak zwany realizm polityczny każe mu brać pod uwagę to jedynie co widać i co deklarują sami politycy. Jeśli zaś oceniający uważa się za sprytnego nie będzie słuchał co tam mówią faceci od rządzenia tylko podda ich słowa i czyny dogłębnej analizie, którą przeprowadzi na podstawie dokładnej znajomości wypadków z czasów dawniejszych. Per analogiam. Uzbrojony w koncepcję, którą sobie na podstawie tej analogii stworzy, zaśnie spokojnie ani się spodziewając łomotania do drzwi o szóstej rano. Analogia jest bowiem bardzo zawodnym narzędziem, o przykład: pies to zwierzę domowe, szczeka. Kto to zwierzę domowe, też szczeka.
Wracajmy jednak do tematu. W czasach tu opisywanych obszarem, z którego importowano wolność na wschód była Francja. Podoba się to komuś czy nie, ale tak było. Okropności rewolucyjne w tym kraju i prawodawstwo, które stworzono za Napoleona sprawiało, że do Francji, oblanej przecież krwią niewinnych wzdychali wszyscy świadomi swojego położenia mieszkańcy Europy wschodniej. Polacy zaś w szczególności. Francja była miejscem ucieczki, azylem. Zastanówmy się teraz gdzie dziś można by znaleźć taki azyl, bo że Francja już nim nie jest nie można wątpić.
Bez trudu potrafię sobie wyobrazić sytuację kiedy na obszarze Zjednoczonej Europy pojawiają się lokalne rewolucje i bunty przeciwko urzędnikom i durnym przepisom. Bunty sterowane lub gaszone przy udziale zawsze skorej do pomocy armii rosyjskiej. Gdzie ma uciekać w takiej sytuacji człowiek nie zgadzający się na to do czego dziś Europa jedynie zmierza, a czym łatwo może się stać za lat dziesięć. Może do Wielkiej Brytanii? „Przypuszczam, że wątpię” – jak pisywał klasyk. Zmarginalizowana przez USA wyspa zapadać się będzie w schizofreniczny sen, w którym odziani w tradycyjne stroje mieszkańcy egzotycznych krain każą się bić królowej w pierś i przepraszać za stulecia kolonializmu.
Do USA też nie będzie można uciec, bo jeśli kolejne wybory wygrają demokraci mamy jak w banku nową epokę izolacjonizmu i „niewtrancania” się w sprawy obcych. Pozostanie nam już tylko regulamin i służba. No chyba, że sami staniemy się obszarem skąd importuje się wolność. A do tego nam niestety daleko. Na koniec – nawiązując do tych analogii z przeszłości – przypomnieć chciałem generała Kazimierza Pułaskiego. Człowiek ów, całkowicie zapomniany, dał swego czasu błogosławieństwo generalskie ludziom chcącym porwać króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kiedy musiał emigrować legitymistyczna i zjednoczona w tym legitymizmie Europa odmówiła mu azylu. Przez krótki czas przebywał w Turcji, ale na skutek interwencji tak zwanych zaprzyjaźnionych mocarstw wydalono go stamtąd. Jedynym ratunkiem była Ameryka. Tylko, że tamtej Ameryki już nie ma.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka