Obydwa wymienione w tytule problemy stanowią oś naszego życia od zawsze. Można robić rewolucję, gadać o wolności, równości i braterstwie, można wprowadzać realny socjalizm za pomocą niepiśmiennych Kałmuków i pasterzy trzód z nadwołżańskich stepów, a i tak pieniądze i pochodzenie pozostaną kluczowymi do omówienia kwestiami w ludzkim stadzie. Nie ma nic ważniejszego, nawet religia nie jest tak istotna.
Tym co odróżnia pieniądze i pochodzenie od innych ważnych dla człowieka kwestii jest sposób w jaki się o nich rozmawia. Robi się to mianowicie zawsze dyskretnie, w ciszy i przeważnie półgębkiem. Szczególnie kwestie dotyczące pochodzenia są omawiane w sposób specyficzny poparty mimiką i grymasami twarzy. Pochodzenie też jest dla człowieka o wiele ważniejsze od pieniędzy, choć czasem obydwa problemy łączą się w jedno i powstaje wtedy temat prawdziwie wielki – pochodzenie pieniędzy. Nie tym się jednak będziemy dziś zajmować tylko dwoma tymi kwestiami oddzielnie.
Pochodzenie przed wojną i wcześniej oznaczało pochodzenie z rodziny ziemiańskiej lub inteligenckiej, w najgorszym razie z bogatego chłopstwa. Człowiek z fabryki milczał na temat swojego pochodzenia ponieważ go nie posiadał, nie mógł nim nikomu imponować ani się nim napawać. Był kimś bez przeszłości i wspomagany przez organizacje innych ludzi bez przeszłości chciał doprowadzić do sytuacji kiedy kwestia pochodzenia nie będzie w ogóle roztrząsana, bo jest to po prostu denerwujące. Kiedy się w końcu udało, kiedy opadł kurz bitewny i umilkły strzały w lasach okazało się, że mit pochodzenia istnieje nadal. Ludzie po dawnemu, nie bacząc na to, że zaświtała jutrzenka swobody egzekwują kwestię pochodzenia bliźnich, bywa że o wiele ostrzej niż przed zmianą stosuneczków społecznych. Czas mija, a to cholerne pochodzenie jest tak samo ważne jak było, ba jest ono najważniejsze.
W pierwszych latach po rewolucji i wojnie liczyło się pochodzenie robotniczo-chłopskie, ale już kilka lat później można je sobie włożyć w buty. Starzy towarzysze ustalają między sobą hierarchię rodowodów i posługując się półsłówkami doskonale rozpoznają swoich i eliminują obcych, przechodzi ów zwyczaj na ich dzieci i wnuki. Reszta hołoty poszukuje rozpaczliwie ratunku w jakichś mitycznych przodkach, którzy z sygnetem na palcu chadzali i fular na szyi wiązał im lokaj Franciszek. Komizm tym poszukiwań jest tym większy im większa jest siła starych towarzyszy. Kiedy ich zabraknie kolejne pokolenie chętnie uwierzy w to, że tak naprawdę przeszłość rodowa jest nieodgadniona i niknie gdzieś w blasku chwał i rycerskich przeznaczeń. Taką wersję podawać będą oficjalnie, a nieoficjalnie każdy będzie wiedział kto z kim i dlaczego, a także za jakie pieniądze. Wszak ów pełen niedomówień szyfrogram tyczący pochodzenia został im przekazany wraz ze spadkiem. Prócz tych wybranych, których kwestie pochodzenia interesują dlatego, że organizują one życie i tworzą szkielet hierarchii są jeszcze inni, tacy którzy w kwestiach tych nie orientują się zupełnie, jakieś przybłędy, jacyś przypadkowi ludzie wyrośli nie wiadomo skąd i po co. Oni mogą już tylko zazdrość tym wybranym, że w ogóle mają możliwość dyskutowania o czymś takim jak pochodzenie i przez nie właśnie dochodzą do znaczenia i bogactwa, zupełnie jak w czasach przed szwedzkim potopem. Ci inni łudzić się muszą, że ważne w życiu są ciężka praca, pasja i niezależne poglądy. Nie mają innego wyjścia, przyjęcie wersji, która jest prawdziwa i jedynie ważna uczyniłoby z nich natychmiast niewolników, prawdziwych rabów niezdolnych do jednej własnej myśli. Walczą więc budując sobie złudzenia, którymi karmią swoje dzieci dając im na drogę głupią nadzieję i marzenia.
Kwestia pieniędzy jest mniej ważna niż kwestia pochodzenia. Wynika to stąd, że pieniądz znajduje się tam, gdzie znajdują się ludzie właściwego pochodzenia. I to tyle. Można by nic więcej do tego nie dodawać. Ja jednak muszę coś jeszcze dopisać. Oto prócz tych którzy o pochodzeniu mają właściwe pojęcie i tych, którzy przekonują siebie i swoje dzieci, że nie ma ono znaczenia jest jeszcze trzecia kategoria ludzi. To tacy, którzy spostrzegli jaką wagę ma dobre pochodzenie i mając bolesną świadomość bycia poza nawiasem rodowodowym, starają się doszlusować do lepszych. Czynią z mniejszym lub większym wdziękiem, ale zawsze konsekwentnie. Mówiąc prościej są to ludzie, którzy kręcą się koło władzy, ale władzą nie są i nigdy nie będą – ze względu na pochodzenie właśnie. Nie ustają jednak w swych staraniach i przekonują wszystkich dookoła, że starania owe mają sens.
W czasach wczesnego tak zwanego kapitalizmu część z tych osób znalazła się z biznesie, gazetach, telewizjach i innych atrakcyjnych miejscach. Ktoś tam czegoś nie dopatrzył, ktoś się zagapił, no a poza tym potrzebna była cała masa ludzi do roboty zwyczajnie, wszak tworzono nowe świata zręby. Ludzie ci porobili błyskawiczne kariery i są dowodem na to, że można, że chęć i praca mogą w życiu pomóc. Człowiek zaś energiczny i pełen wiary zajdzie wysoko. Ludzie ci, wierząc w swoją szczęśliwą gwiazdę, w los czy coś tam innego nie mogli zachować się inaczej, jak tylko wystąpić w obronie systemu, który dał im szansę. Bo była to przecież szansa, nieprawdaż? Do dziś są to najzagorzalsi fanatycy walki z kaczystowską przemocą, ludzie których odpowiednikiem w czasach dawnych był osobnik określany zwykle przysłowiem – nie ma gorszego tyrana jak z chłopa wyjdzie na pana.
Ludzie z właściwym pochodzeniem odwdzięczają im się za owa obronę w sposób prosty. Oto wszelka myśl i słowo tyczące się prawdziwej hierarchii bytów zwalcza się lub zamilcza. Są oczywiście miejsca i branże, gdzie kariery i robi się istotnie ciężką pracą, mój sąsiad na przykład sprzedaje bardzo drogie, miedziane rynny i świetnie prosperuje mimo, ze nie jest nikim nadzwyczajnym z pochodzenia. Moja sąsiadka jest dyrektorem w jednej z sieci hipermarketów, objęła swoje stanowisko zwyciężając w konkursie. Trochę gorzej jest z urzędnikami samorządowymi, ale jak ktoś się na przykład zna na komputerach i potrafi założyć osiedlową sieć internetową, a jeszcze ma za sobą pracę w urzędzie państwowym, gdzie obsługiwał różne multimedialne prezentacje to robotę dostanie bez problemu, szczególnie jeśli ja mu napiszę CV. Tak właśnie było z moim kolejnym sąsiadem. Nas tutaj jednak nie interesują przedstawicielstwa handlowe firm produkujących rynny, ani dyrektorowanie w hipermarketach, ani nawet urzędolenie w powiecie. Nas tutaj interesują media i wyższe uczelnie. O ile oczywiście dobrze rozpoznałem wektory salonowych dyskusji. Czasem także interesują nas sektory takie jak wojsko i policja, ale wiedza o tych obszarach nie jest dostępna każdemu stąd i pole do fantastycznych spekulacji większe. W mediach i na wyższych uczelniach zaś jak wszyscy wiemy pochodzenie jest sprawą szalenie istotną.
Uprzedzam, że jeśli pod tekstem pojawią się zwyczajowy już wpisy zarzucające mi frustrację i temu podobne rzeczy jak to się zdarzało wczoraj, to wyrzucę je czym prędzej. Tak więc możecie sobie oszczędzić stukania w klawiaturę. Dyskusja bowiem o sprawach opisanych wyżej odbywa się zwykle w mediach i przy udziale osób, które prędzej przyznałyby się do znajomości z samym Belzebubem niż do tego, że mają właściwe pochodzenie. Owi specjaliści zaś dyskutujący zawzięcie o problemach tego świata niczym nie różnią się od średniej klasy komentatorów salonowych. Sprawa ta była już wielokrotnie omawiana na początku istnienia tej platformy, ale ostatnio jakby trochę o niej zapomniano. Czas przypomnieć kolegom blogerom kim są i jaką mają wartość. Nic mnie nie przekona, że brednie pana Mistewicza wygłaszane z kanclerskim iście namaszczeniem mają jakieś znaczenie w porównaniu z tym choćby, co wpisują czasem pod moimi tekstami latinitas i laleczka. Nie inaczej sprawa wygląda na wyższych uczelniach o czym przekonuje nas casus pana Migalskiego. Ja – powiem szczerze – nie spodziewałem się, że osoby o takiej konstrukcji psychicznej – uczą studentów. Jest to dla mnie sporym zaskoczeniem i choć pan Migalski robi z siebie, (a może robił?), męczennika sprawy, jestem głęboko przekonany, że ci, którzy chcieli go z uczelni usunąć, a niechby i nawet byli ubekami i komunistami w drugim pokoleniu, mieli po stokroć rację. Znam oczywiście pracowników wyższych uczelni, którzy nie mając odpowiedniego pochodzenia pracują tam w pocie czoła i męczą się z tą bandą durniów nazywanych studentami, ale oni nigdy nie zrobią tam kariery we właściwym tego słowa znaczeniu, no chyba że uda im się wyjechać za granicę. Mam kolegę, który w bardzo krótkim czasie potrafi nauczyć się dowolnego języka, pracuje w jednym z instytutów naukowych, humanistycznych instytutów. Pisze hermetyczne i ponoć wybitne prace, zrobił doktorat. Kiedy przychodzi do wręczania nagród pieniężnych za te wszystkie osiągnięcia kolega mój dostaje zwykle połowę tej całej nagrody. Wręczają mu to bez żenady i on to rozumie, bo on nie jest „swój” i cieszy się, że choć tyle udało mu się wyrwać. Przykłady można by pewnie mnożyć.
Zostawmy to jednak. Zostawmy to, bo mamy salon, w którym króluje myśl wolna i nie skrępowana, w którym można mówić i pisać co się chce pod warunkami co prawda różnymi, które są jednak mało dolegliwe. Cieszmy się więc, że chociaż tu nie ma takiej sztywnej hierarchii, która wypychałaby na margines dyskutantów ciekawych i oryginalnych, a promowała jakichś znajomków europosłów i różnych pociotków. To wielka wartość.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka