coryllus coryllus
2489
BLOG

Lech Kaczyński. Historia subiektywna (1)

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 35

 

Jesienią 2009 roku sąd okręgowy w Warszawie uznał, że były prezydent miasta Lech Kaczyński dopuścił się dyskryminacji podległych mu urzędników z dzielnicy Wawer. Dyskryminowanymi byli prezydent Wawra Dariusz Godlewski i jego zastępca Piotr Zygarski. Sąd zasądził na rzecz wymienionych urzędników odszkodowanie w wysokości odpowiednio; 131 i 127 tysięcy złotych, stwierdzając jednocześnie, że nie doszło do mobbingu. Dyskryminacja polegała na uniemożliwianiu korzystania z samochodu służbowego, nie przyznaniu ryczałtów na paliwo, barku dostępności szkoleń i nie zapraszaniu na spotkania.
 
 
Tej samej jesieni aż 61 procent badanych przez CBOS respondentów źle oceniło prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, 27 procent zaś oceniło ją dobrze. Jesień 2009 roku to według sondaży najczarniejszy dla prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Na rok przed kolejnymi wyborami media opisywały urzędującego prezydenta tak, jakby jego szanse na zwycięstwo w kolejnej kadencji były znikome lub wręcz żadne. Przyczyna tych sondażowych niepowodzeń była znana i przez wszystkich analizowana wielokrotnie – chodziło o wizerunek medialny prezydenta. Ten właśnie twór, a nie sam prezydent zajął bowiem najważniejsze miejsce w świadomości dziennikarzy i wyborców od samego początku kadencji – wizerunek medialny. Przyjrzyjmy mu się więc w kilku migawkach. Spróbujmy także zastanowić się czy ci, którzy ten wizerunek tworzyli lub choćby tylko biadolili nad jego niedoskonałością czyli dziennikarze potrafili odnieść się do prezydenta z właściwą dla tego zawodu rzetelnością i obiektywizmem. Po kolei jednak. Popatrzmy wpierw na to jak media pokazywały nam Lecha Kaczyńskiego.
 
Oto moment po zwycięstwie w kampanii roku 2005. Prezydent elekt Lech Kaczyński wychodzi na trybunę w sztabie wyborczym i mówi – panie prezesie zadanie wykonane. Potem uśmiecha się szeroko i widać dokładnie, że jest szczęśliwy. On tak, ale ci którzy słyszą te słowa już nie. Jak to – zadanie wykonane? Co on miał na myśli mówiąc te słowa? Oczywiście mógł mieć na myśli tylko jedno – całkowite podporządkowanie się swojemu bratu Jarosławowi, który pełni w rodzinie Kaczyńskich funkcję szefa. Słowa prezydenta sugerującego, że może on podlegać komukolwiek nie podobały się dziennikarzom, ani wyborcom, do których ci dziennikarze przemawiali i to był początek tego co nazwać moglibyśmy rujnowaniem wizerunku prezydenta Kaczyńskiego.
 
Spójrzmy jednak na to z drugiej strony. Relacje pomiędzy bliźniakami są bardzo bliskie i bardzo szczególne, są one także przedmiotem drwi i autodrwin, są wyszydzane i poddawane krytyce, ale to nie zmienia wcale ich charakteru, one cały czas są szczególne. Bliźniacy, którzy nie zauważają tej swojej inności, bo dla nich jest to codzienność, potrafią być wobec siebie na przemian serdeczni lub agresywni. I powie wam to każdy psycholog, nawet taki którego wykształcono na WSPS. W chwili niewątpliwie radosnej, w chwili sukcesu bezwzględnego po podwójnie wygranych wyborach prezydent powiedział coś takiego, co było dlań naturalne w relacjach z silniejszym bratem – nazwał go prezesem i odmeldował wykonanie zadania. Polacy zaś wpadli w czarną rozpacz. Potem zaś było jeszcze gorzej.
 
Oto prezydentowa zaniosła na pokład samolotu foliową torbę z kanapkami, która to torba została obfotografowana w sposób bardzo dokładny przez wszystkich obecnych przy tym doniosłym wydarzeniu fotografów i wszystkich kamerzystów. Oto nowy prezydent wybiera się do USA z workiem foliowym pełnym suchego chleba z sałatą. Koszmar.
 
Potem był irasiad i porwane sznurówki i wiele, wiele innych drobiazgów. Prezydent reagował na to bardzo emocjonalnie ponieważ – jak wspominał wielokrotnie w swoich artykułach Piotr Zaremba – był człowiekiem przywiązanym do powagi swojego urzędu i nie mógł pogodzić się z tym, że urząd ten jest regularnie postponowany przez media. Z owych emocji zrobiono kolejny ambaras, bo okazało się wówczas, że Lech Kaczyński jest także furiatem, który nie panuje nad sobą.
 
Jesień roku 2009, jesień afery hazardowej, która osłabiła PO była także jesienią wzmożonej troski o urzędującego prezydenta. Tak bowiem zawsze traktowali go dziennikarze, jako kogoś o kogo należy się troszczyć, by nie zrobił sobie krzywdy. Profesor prawa, działacz Solidarności, urzędujący prezydent dużego europejskiego kraju sprowadzony został przez życzliwych sobie rzekomo dziennikarzy do roli kukły na sznurku. Kukły, która w dodatku nie ma własnej wizji polityki. On sam mawiał publicznie, że największym zagrożeniem dla IV RP są dziennikarze IV PR. Tego właśnie owi dziennikarze nie mogli mu darować. Jak? Kim on był, żeby mówić tak do nich, przedstawicieli mediów? Był tylko prezydentem.  
 
Sąd okręgowy w Warszawie, w grudniu 2009 roku orzekł, że Lech Kaczyński może być sądzony przed zwykłym sądem w sprawie stwierdzenia, że Lech Wałęsa był agentem SB o kryptonimie „Bolek”. Sędzia Anna Falkiewicz-Kluj stwierdziła, że mimo iż prezydent w sprawach karnych odpowiada przed trybunałem stanu, to jednak nie wyklucza to jego odpowiedzialności w sprawach cywilnych przed sądem powszechnym.
 
Ponad miesiąc wcześniej, bo w listopadzie 2009 roku gazety spekulowały o możliwości postawienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego przed komisją śledczą mającą badać aferę hazardową. Byłby to pierwszy przypadek, kiedy prezydent Polski zeznawałby przed taką komisją. Lech Kaczyński miał składać zeznania w związku ze swoimi rzekomym lobbingiem na rzecz wideoloterii, który to lobbing miał miejsce w czasach kiedy Lech Kaczyński był jeszcze ministrem sprawiedliwości. Informacja na ten temat ukazała się w Dzienniku Gazecie Prawnej 3 listopada 2009 roku. Tekst kończy się słowami Aldony Kameli-Sowińskiej, która podkreśla absurdalność tego typu sugestii.
 
Jednymi przychylnymi Lechowi Kaczyńskiemu mediami były radio „Maryja” oraz telewizja „Trwam”. Owa przychylność jednak była bardzo źle widziana wśród przedstawicieli innych mediów i fakt, że ojciec Tadeusz Rydzyk popiera prezydenta interpretowany był na niekorzyść tego ostatniego. Podobnie było zresztą w chwili kiedy pojawiły się informacje o niesnaskach pomiędzy prezydentem, a ojcem Rydzykiem. Ponoć redemptorysta miał za złe głowie państwa, że miast udzielać wywiadu przedstawicielowi jego telewizji znalazł czas na spotkanie z feministkami i Magdaleną Środą. Tak to przynajmniej  zrelacjonował Mariusz Staniszewski z dziennika „Polska” w tekście z dnia 14 IX 2009 roku.
 
Poseł Artur Zawisza podkreślił zaś, że pomiędzy ojcem dyrektorem, a prezydentem istnieje układ handlowy a nie ideowy. Tej samej jesieni, profesor Jerzy Robert Nowak – o czym mogliśmy przeczytać w dzienniku „Polska” powiedział, że Lech Kaczyński nie jest jego kandydatem na prezydenta, oraz że ojciec dyrektor powinien w pierwszej turze wyborów poprzeć Marka Jurka. Nowak miał za złe prezydentowi, że ten nie upamiętnił ofiar ukraińskich nacjonalistów, wstrzymał ekshumację w Jedwabnem, a także dopuszcza do tego by Maria Kaczyńska spotykała się z feministkami i zbyt mocno ingerowała w politykę.
 
 
Podpisanie Traktatu Lizbońskiego dało z kolei pretekst Romanowi Giertychowi do tego, by domagać się ustąpienia prezydenta z urzędu. Podpisanie traktatu było bowiem według Giertycha złamaniem przysięgi na wierność postanowieniom Konstytucji.
 
Tym co najbardziej nie podobało się dziennikarzom, był styl pracy prezydenta. Ponoć Lech Kaczyński był człowiekiem niezorganizowanym, wszelka systematyczność była dla niego opresją. Nie potrafił skupić się na czytaniu ważnych dokumentów dłużej niż dwadzieścia minut. Potrafił wpadać w szał i krzyczeć na swoich współpracowników, tak jak wtedy kiedy Piotr Kownacki udzielił wywiadu „Dziennikowi”, w którym krytykował styl pracy Lecha Kaczyńskiego.
 
Czytając artykuł Michała Majewskiego i Piotra Reszki z 31 grudnia 2009 roku, który ukazał się w „Dzienniku Gazecie Prawnej” możemy dojść do wniosku, że największym nieszczęściem prezydenta Kaczyńskiego były osoby mające bezpośredni wpływ na jego osobowość. Prócz brata były to Grażyna Bochenek, skłócona z Piotrem Kownackim oraz Grażyna Gęsicka, która przygotowywała dla prezydenta codzienną prasówkę.
 
Lepsze według obydwu autorów przyszło dopiero wtedy kiedy w kancelarii zatrudniono Władysława Stasiaka i Pawła Wypycha. Pałac stracił wtedy na wyrazistości, ale zyskał ponoć na strategii długofalowej ponieważ skończyły się przepychanki pomiędzy urzędnikami walczącymi o władzę i wpływy.
 
Obydwaj autorzy sugerują w tym tekście, że miesiące jesienne roku 2009 i początek stycznia to moment kiedy Lech Kaczyński zaczął odrabiać straty względem PO i Donalda Tuska. Stało się to właśnie dzięki zmianom na stanowiskach w kancelarii prezydenta i oddaleniu osób o wyrazistych charakterach.
 
Nie bez znaczenia była oczywiście także afera hazardowa. Dziennikarze wprost piszą, że w PO obawiano się tego iż z CBA zniknęły jakieś kompromitujące dokumenty dotyczące prominentnych polityków tej formacji, które Kaczyński może ujawnić tuż przed wyborami.
 
Piotr Zaremba w grudniu 2009 roku pisał w Magazynie „Polska”, że prezydent Kaczyński to człowiek oryginalny, nietuzinkowy, taki co to nie poddaje się schematom. Jest to jednak według Zaremby wada ponieważ niweczy owa żywiołowoś wszelkie ustalenia politycznego marketingu, który jak wiadomo jest kluczem do zwycięstwa w wyborach.
 
W tym samym tekście pisze Zaremba, że Kaczyński jest kimś kto zawsze przedkładał swoje przekonania nad marketing polityczny i fakt ów należy zapisać mu na plus, albowiem wyróżnia to prezydenta Lecha Kaczyńskiego na tle innych prezydentów – naginającego prawo Wałęsy i koniunkturalisty Kwaśniewskiego.
 
Miał także według Zaremby (rok 2009) prezydent „głuchy żal” do mediów o to, że nie rozumieją jego misji. Szczególnie zaś żal ów ujawnił się po tym jak media zniesmaczyły się słysząc to co prezydent mówi do Moniki Olejnik. Powtarza także Piotr Zaremba to samo co pisali Majewski i Reszka – zatrudnienie Stasiaka i Wypycha tylko dobrze zrobiło wizerunkowi prezydenta. Na koniec martwi się pan Zaremba, że prezydent Kaczyński jest jednak prezydentem nieco zbyt „koturnowym” i powinien z tego zrezygnować.
 
Jesień 2009 i zima 2010 – prasa donosi o poprawie wizerunku prezydenta, choć nie omija okazji by podkreślić jego niedoskonałości. No, ale któż z nas jest doskonały. Czas, w którym gazety otwarcie piszą o szansach Lecha Kaczyńskiego na reelekcję. Mimo słabego wizerunku, mimo, żony, która wtrąca się w politykę, mimo za krótkich sznurówek i zbyt wyrazistych postaci w kręgu najbliższych współpracowników i przyjaciół. Mimo obecności brata. Na przełomie lat 2009/2010 reelekcja jest możliwa. Mogliśmy to przeczytać w gazetach.
CDN

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowicnjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (35)

Inne tematy w dziale Polityka