Najniżej w tej hierarchii stoi znane wszystkim hasło – kup pan cegłę. Nie chodzi bynajmniej o to, że ta technika jest nieskuteczna, bo akurat jest wręcz przeciwnie, ale o to, że nie pasuje ona do naszych dzisiejszych okoliczności i kłóci się z tym co niektórzy nazywają kulturą korporacyjną (ja przynajmniej sobie to tak wyobrażam) oraz kulturą w ogóle, można jednak mieć nadzieję, że nadejdą czasy takie i to już niedługo, kiedy to hasło – kup pan cegłę – będzie jak najbardziej na miejscu w relacjach pomiędzy kontrahentami. Symptomy zbliżania się tych czasów już widać, należy do nich choćby – wymieniam pierwszą z brzegu rzecz – charakterystyczny sposób opisywania ludzi uprzejmych i życzliwych przez posła Migalskiego. Ale nie o tym dziś chciałem mówić. Miało być o technikach sprzedaży.
Jest ich bez liku i wymienianie wszystkich mija się z celem. Zajmiemy się dwoma skrajnymi. Mamy już więc tę, która stoi najniżej i dostępna jest właściwie wszystkim, nawet ludziom pozbawionym wszelkiej finezji, grabarzom i pasterzom trzód, oraz – co oczywiste – przestępcom rozmaitego kalibru.
Na drugim biegunie zaś znajduje się technika sprzedażowa znana nam wszystkim, choć nie wszystkim ze sprzedażą się kojarząca. Chodzi mi o skandal. Głównie o skandal obyczajowy, ale o inne rodzaje skandali także.
Co jakiś czas, kiedy mam zły dzień, próbuje porozumieć się z moim przyjacielem Syfonem, który ma tę nade mną przewagę, że sporo czasu spędził w USA przez co myśli kategoriami rynkowymi, które „obczaił” w prawdziwym kapitalizmie i na prawdziwym rynku. Dzwonię więc do mojego przyjaciela i opowiadam mu o tym blogu i innych moich zatrudnieniach, a on mi powtarza za każdym razem to samo: zrób skandal, wtedy twoje książki będą w Empiku. Dla niego sprawa jest prosta, jeśli ktoś robi coś interesującego i w dodatku przecinającego bruzdę w poprzek natychmiast spotyka się rzecz owa z zainteresowaniem tysięcy czytelników lub widzów lub po prostu przypadkowych osób, które na ten event trafiły. Nie rozumie mój przyjaciel jednak najważniejszego, że w Polsce technika sprzedażowa zwana skandalem dostępna jest jedynie nielicznym wybrańcom. Jest ona w dodatku obwarowana taką ilością warunków, że ja – człeczyna z ulicy – poszukujący wydawcy lub sponsora – nie spełnię ich nigdy.
Takie sprawy wydają się być jasne i oczywiste od czasów kiedy Vivienne Westwood wymyśliła i zaprojektowała kostiumy dla najbardziej undergroundowego i autentycznego zespołu o jakim słyszał świat czyli dla „Sex Pistols”. To znaczy powinny wydawać się jasne, bo w rzeczywistości takie nie są. Nie po to promuje się zespół licząc na to iż publika uwierzy w lansowaną prostotę, szczere chamstwo i brak umiejętności gry na czymkolwiek z grzebieniem włącznie, żeby zaraz potem ujawniać udział w tym przedsięwzięciu jednej z najbardziej znanych projektantek mody. Z owego faktu także zrobi się skandal, ale dwadzieścia lat po tym jak zespół się rozpadnie, jak wszyscy jego członkowie zejdą na skutek pijaństwa i nadużywania narkotyków i zamienią się w humus pod rozłożystymi dębami w hrabstwie Norfolk czy gdziekolwiek. Nie wcześniej, wcześniej bowiem się nie opłaca.
Sprawy tej – w czasie trwania projektu – nie należy nawet specjalnie ukrywać. Jeśli promocja działa, płyty się sprzedają, to o co chodzi? Każdy jest szczęśliwy, że ma w domu kawałek fantastycznego brzmienia, przy którym da się poskakać bez sensu. Gdyby ktoś próbował zarzucić projektowi nieszczerość, to znajdzie się ze dwie setki oburzonych fanów, którzy zagrożą takiemu śmiercią w męczarniach i zadeklarują gotowość oddania życia za swoich idoli. Później wyrosną, na scenę wejdą nowe zespoły i wtedy będzie dobra pora na ujawnienie udziału Vivienne w całym przedsięwzięciu. I to stanie się okazją dla zorganizowanie kilku festiwali, kilku koncertów innych zespołów, grających podobną muzykę i zaprezentowania w telewizji jedynego żyjącego członka omawianej grupy, który jest w wariatkowie od 20 lat, nie rozumie co się dookoła niego dzieje, za to ładnie się uśmiecha i widowiskowo przeklina do kamery. Promocja będzie gonić promocję, wszyscy będą zarobieni i szczęśliwi, a nieboszczykom zapali się świeczkę na nagrobku. I spokój.
Ten sposób organizowania skandalu jest uczciwy, zarówno wobec jego uczestników zwanych nie wiadomo dlaczego muzykami, jak wobec ich fanów. Oto kilku nieznanych i ogłupiałych nieco młodzieńców marzących do tym, o czym marzy każdy dwudziestolatek, czyli o swobodnym dostępie do wielu kobiet, wódce, darmowych papierosach i ogłuszających brawach z widowni, dostaje od macherów muzycznych szansę. Ciągną ich do studia, przebierają w coś, stawiają przed mikrofonami, każą śpiewać i poprawiają, jeśli śpiew nie brzmi dostatecznie dramatycznie lub jest „brzmieniem wtórnym”. Dają im pieniądze i poznają z różnymi dziewczynami, które dla tychże macherów, w większości gejów, są jakimś odrzutem z eksportu, żeby nie powiedzieć wprost - wulgarnymi wywłokami, zaś młodzieńcom marzącym o sławie wydają się one kimś w rodzaju Wenus z Milo, tyle że z odrośniętymi rękami. Jakiś wynajęty muzułmański oszust z Indii udający hinduskiego guru bredzi im w przerwach pomiędzy próbami coś o filozofii, o głębi i wędrówce dusz. Oni to zapamiętują piąte przez dziesiąte i powtarzają potem do kamer, czy ich kto o takie rzeczy pyta czy nie. Jest super.
Publiczność, która porządnie się już wynudziła dostępnymi na rynku produktami odkrywa naszych bohaterów i przy lekkim tylko udziale przekupionych recenzentów prasowych odkrywa w nich świeżość, nowość, prawdę, piękno, dynamikę, oryginalność i zmysłowość. Rusza sprzedaż, mamy sukces, wszyscy są zarobieni i można już spokojnie czekać na to, aż chłopcy zapiją się na śmierć, zaćpają lub zarażą różnymi brzydkimi chorobami od istoty uważanej przez nich za Wenus z Milo, której cudownym sposobem odrosły kończyny górne. Po latach zaś następuje to co opisałem wyżej.
W Polsce jest podobnie, tyle że skandal jako technika sprzedaży zarezerwowany jest dla osób wybranych. To znaczy, że ja na przykład, gdyby przyszło mi do głowy chodzić nago po ulicy i rozdawać ludziom za darmo promocyjne egzemplarze swoich książek zostałbym uznany ja świra i odstawiony do Tworek. Gdybym próbował zrobić skandal bardziej finezyjny czyli napisał – miast „Pitavala”, „Dzieci peerelu” i reszty - jakieś obrazoburcze dzieło o tematyce współczesnej – nikt by nawet na to nie spojrzał ponieważ świat współczesny, świat ludzi zgnojonych przez banki i media nie interesuje nikogo, a najmniej tych właśnie ludzi. Oni chcą bez przerwy oglądać i czytać coś, co pozwoli im uwierzyć, że nie są oszukiwanymi przez wszystkich nędzarzami, tylko kimś naprawdę ważnym. Ważnym także dla nich samych, a nie tylko dla dyrektora w Centrum Sprzedaży Ratalnej, który co miesiąc wysyła im list zaczynający się od słów – jest pan dla nas ważny panie Kowalski – i proponuje kolejny niskooprocentowany kredyt. Fakt, że tak właśnie wygląda polska publiczność i polscy czytelnicy zakupujący książki w Empikach nie jest przypadkowy. Od razu wiadomo, że do kreacji skandalizujących nie będzie się nadawał nikt spośród nich. Nie ma na to najmniejszej szansy, a to ze względu na to, że ludzi ci hołubią w sercach głęboką niechęć do bliźnich. Były już próby kreowania pisarzy „z ludu” i pieśniarzy „z ludu”, były nawet próby kreowania aktorów filmów pornograficznych „z ludu”. Wszystkie one zakończyły się żenującą porażką i finansową klapą. Do skandali najlepiej nadają się ludzie, którym – z tych czy innych powodów da się przypiąć łatkę – wyższe sfery. Dziś w Polsce oznacza to, że znają oni Wojewódzkiego, Leszczyńskiego, a raz kiedyś na festynie Palikot podał im rękę. To są podstawowe wyróżniki dzisiejszych ludzi sukcesu lub jak kto woli – namaszczonych. Kobiety mają oczywiście łatwiej, bo jeśli zaczęły odpowiednio wcześnie i wiedzą kto rozdaje landrynki nie muszą znać Wojewódzkiego, Leszczyńskiego, ani nawet Palikota. Wystarczy, że pokażą biust i zrobione. Skandal gotowy. To jest kolejna – po kastowości – cecha polskich skandali. Są one taniutkie i mało pracochłonne w porównaniu z anglosaskimi. Tutaj nikt nie wynajmie żadnej projektantki do zrobienia kostiumów dla zespołu, dla aktorki, którą się w coś tam ideowo udrapuje, bo i po co. Aktorka zrobi skandal udawaną ciążą, nowymi butami lub torebką z second hand, a aktor obrzyga się po pijanemu i położy w rowie, albo – miast iść do luksusowej restauracji - kupi sobie kebab w budzie. Potem powtórzą to wszystkie portale i wszystkie tabloidy po dwadzieścia razy i sprzedaż płyt, filmów czy czego tam, będzie skakać jak Siergiej Bubka, tyle że bez tyczki. Kluczowym momentem w polskiej technice skandalu nie jest rzyganie, kebab w budzie, ani nawet gołe cycki. Jest nim ścisła selekcja ludzi, którzy na skandalach zarabiają. Technika ta przynosi bowiem kolosalne zyski i nie można tak po prostu zostawić jej samopas, żeby sobie każdy korzystał. Trzeba wytresować publiczność, a potem zgromadzić grupę znajomych, którzy będą robić te skandale, nie przesadzając z wydatkami oczywiście i gotowe.
Pewna moja znajoma wzięła dawno temu udział w konkursie literackim ogłoszonym przez jeden z dużych portali. Mając w pamięci książki, które zdobywają rynki zachodnie, postąpiła podobnie jak ludzie stamtąd i napisała rzecz, która według wszelkich znaków na niebie i ziemi powinna robić kasę aż furczy. W konkursie zajęła trzecie miejsce. Jej książki trafiły do Empiku, ale zniknęły stamtąd dosyć szybko i nikt się nimi nie zainteresował. O czym była ta książka? Nie mogę powiedzieć dokładnie, ale była to rzeczy podobna do przeróżnych pamiętników kobiet zatrudnionych w biurach, w korporacjach, do bystrych pań, które okoliczności zmusiły do zarabiania sprzątaniem lub sprzedawaniem w supermarkecie. Takie rzeczy, przy odpowiedniej promocji mają szansę stać się hitami rynku, ale w Polsce musi ów hit napisać ktoś kogo zna – na przykład – Małgorzata Domagalik, albo wspomniany już Kuba Wojewódzki, albo ktoś podobny. Tyle, że ich znajomi nigdy nie przeżywali i nie będą przeżywać takich przygód jak te opisane w książce mojej koleżanki. I tak to właśnie rzeczy ulotne, zabawne i ważne dla wiedzy o nas samych znikają z naszych oczu na zawsze, a zostaje już tylko znane codzienne chamstwo i uparte przepychanie w kierunku fotela z napisem „bóstwo” koczkodanów w typie Anny Muchy. To dla nich angażuje się aparat promocyjny, to dla nich są telewizje i kolorowe gazety.
Szansy na to, że uda się komukolwiek poza tym, ściśle wyselekcjonowanym gronem, zarobić parę złotych stosując wyrafinowaną metodę sprzedaży zwaną skandalem, nie ma i nie będzie. Dlatego też pora powrócić to tego co było na początku, czyli do prostej i skutecznej metody sprzedażowej – kup pan cegłę. Jej na pewno nie przejmą celebryci. Będzie dostępna dla każdego.
Zainteresowanych moją książką „Pitaval prowincjonalny” zapraszam na stronę
www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Gospodarka