Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski
314
BLOG

Etiopskimi drogami. Odcinek 2

Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Nocny autobus

Przed moim hotelem w Addis Abebie stoi pewien taksówkarz-naciągacz. Jest droższy od innych i czyha głównie na białych turystów. Wczoraj zagadnął mnie o plany, a dziś ma dla mnie informację – jego kuzyn zna kogoś, kto wie, skąd odchodzi mityczny, nocny autobus do Hareru. Jeśli przyjdę jutro o 16-tej to on mnie tam zawiezie. Jest to wieść ciekawa, jako że po Etiopii zasadniczo nie jeździ się nocami – noce przeznaczone są dla gości ze świata nadprzyrodzonego lub jakiś mało szlachetnych, skrytych działań – jednak gdyby była prawdziwa, mogę zaoszczędzić cały dzień.
Niestety, ani o 16-tej, ani o 16.15, ani o 16,30 mojego taksówkarza nie ma. Idę więc zjeść swoją injerę codzienną, czyli kwaskowaty gąbczasty placek z mąki zboża tef.Wracam o 18-tej.Gdzie ty się podziewasz, przecież ja tu czekam na ciebie! – woła rozgorączkowany kierowca. Jest autobus. Możemy jechać? – Możemy! Za chwilę zostaję wywieziony w sam środek zasypiającego Merkato, największego bazaru w Afryce, obejmującego sporą część zachodniej strony miasta. Jest już ciemno, nie chciałbym teraz znaleźć się tu samotnie. Kluczymy między setkami straganów, budyneczków, lepianek, tysiącami snujących się między dniem a snem biedaków, łypiących na mnie niezbyt przyjaźnie, by wreszcie wjechać w nieco zamożniejszą część, gdzie handluje się wyrobami z drewna - głównie trumnami. Są tu posiadłości o charakterze obronnym, jakby wyjęte wprost z „Ojca chrzestnego”, zamknięte ze wszystkich stron dla nieproszonych gości. Za ciężką bramą jednej z nich – szyld głosi, że to, o dziwo, winiarnia – parkuje na małym patio mój minibus. Po twardych negocjacjach, w których kierowca taksówki pozornie gra w mojej drużynie, płacę 180 birrów (czyli ok. 60 zł), tj. co najmniej dwa razy więcej niż za normalny, dzienny autobus. Od tej chwili jestem już „swój”. Zrobiłem to, co biały człowiek robi najlepiej, czyli przepłaciłem. Teraz mogę nawet przejść się po Merkato. Znam właściwe imię i nazwisko. Nikt mnie nie ma prawa ruszyć. Jestem na swoim miejscu, a to miejsce to trochę knajpa, trochę hurtownia (m. in. trampek Adidos), trochę hotel i coś jeszcze, o co nie warto pytać oraz dworzec jednoautobusowy.
Trzeba poczekać półtorej godziny. Pomału zbiera się grupa pasażerów, a ja staję się przedmiotem żartów coraz bardziej nietrzeźwej gawiedzi. Zdaje się, iż panowie zakładają się, która z obecnych pań ma na mnie ochotę. Co i raz dowiaduję się, że ta lub tamta bardzo mnie kocha. Łajdaki, wybierają dla mnie tylko stare i brzydkie. Dostaję za to najlepsze miejsce, koło kierowcy… i w drogę.
Co zupełnie niezwykłe – ruszamy punktualnie. Kierowca jedzie brawurowo, wymijając na centymetry ludzi i różnorakie obiekty drogowe o niestandardowych kształtach, czyści sobie nadwozie o futra mijanych w ciemności osłów. Przez całą drogę będzie tak jechać, nie trzymając się żadnej konkretnej strony drogi i oślepiając innych. Kobiety z tyłu popiskują ze strachu, wzbudzając wesołość szaleńca. Szanse na przeżycie oceniam krytycznie. Jednak w miarę odjeżdżania od stolicy szosa robi się niemal zupełnie pusta i nie bardzo jest się z czym zderzać, wystarczy tylko w nią trafiać. Jakoś nie wszyscy trafiają. Zdumiewa ilość rozbitych i poprzewracanych aut na poboczach oraz aut popsutych, też trochę na poboczach, ale zwykle nie do końca. Raz nawet dostrzegłem prawdziwy trójkąt bezpieczeństwa, tyle że ustawiony za pojazdem. Inni kierowcy przezornie układają jakieś kamulce kilkadziesiąt metrów od pojazdu, z obu jego stron (system ruchu na etiopskich drogach jest prawo–lub– lewostronny) – teraz można spokojnie spać w kabinie, bo cudowny wynalazek sprawi, że bliźni najwyżej rozbije się o kamienie, a nie o nas.
Inna osobliwość to kontrole drogowe. Co jakiś czas przez drogę przeciągnięty jest sznur albo drut. Obok siedzi: a) obdartus lub b) grupa obdartusów a czasem c) grupa obdartusów uzbrojonych. To prawdopodobnie wcale nie są bandyci, lecz straż wiejska. Może ona zatrzymać każdy pojazd i dokonać jego rewizji. Jakąż frajdę sprawia rewidowanie człeka białego. To nic, że w busiku co drugi mężczyzna ma niezbyt starannie ukrytą broń palną – to ja, zgodnie z najoczywistszymi zasadami zdrowego rozsądku, wyglądam na przybyłego wprost z Mogadiszu terrorystę. Jestem biały i zapewne strasznie bogaty – fajnie jest mi wydawać rozkazy: otwórz to, pokaż tamto (zobaczcie kumie jakie śmieszne majtasy). W sumie nic strasznego a dobrze jest poprawić komuś humor i samoocenę. W tym wszystkim niepokoi mnie tylko, tak z punktu widzenia motocyklisty, rozciągnięty nad drogą, słabo oświetlony drut.
W Nazret przysiada się do mnie pasażer. Kto powiedział, że miejsce przy kierowcy jest jednoosobowe? Pan w średnim wieku siada na klapie silnika, nieźle mówi po angielsku i sporo wie o świecie. Jest farmerem, jedzie do krewnych do Hareru. Nigdy wcześniej tam nie był, taka podróż, bez celu handlowego, to spory wydatek. Jest jedynym Oromo w busie wypełnionym ludem Harari i jako jedyny nie żuje chatu. – Chat to lekki narkotyk, żuje się liście, ślinę łyka a przeżutą pulpę wypluwa. Osobiście nie przepadam – mówi. Chat ma działanie euforyczne, najpierw powoduje wesołość a jednocześnie uwalnia od senności. Masz wrażenie, że podołasz każdemu zadaniu, a twoje siły rosną… i wiesz co, chyba faktycznie rosną. Jesteś wesoły, ale skoncentrowany. Problem polega ma tym, że stan koncentracji jest nietrwały, a po przekroczeniu pewnej dawki pojawiają się halucynacje. Po jakiej ilości się pojawiają? Wiesz, to jest jak z alkoholem - jeden się upija szybciej, inny wolniej. Niestety, tym razem jest to nasz problem, bo kierowca zżuł już całą wiązkę chatowych gałązek i właśnie, rycząc z uciechy na każdym zakręcie, bierze się za następną… uff! – Spróbuj, kierowca wyciąga do mnie gałązkę. Tfu, gorzko-trawiaste obrzydlistwo. Potwierdzam wcześniejsze relacje – na Słowian to nie działa.
Przejeżdżamy obok sawann Parku Narodowego Awash. Szkoda, że jest noc, kto wie, może można by wypatrzeć antylopy lub zebry? Drogę przebiegają nam za to kolejno: hiena (dobrze, że cętkowana, a nie czarna, bo bym musiał spluwać chatem przez lewe ramię), szakal i coś łasicowatego z puchatą kitą, najprawdopodobniej zorrilla. Pomimo wybryków kierowcy oraz kontroli, jakimi co jakiś czas molestuje nas tubylcza ludność, sporą część drogi przesypiam. Droga jest świetna, równa, bez kolein, lepsza niż większość tych, które mamy w Polsce, w dodatku w nocy można jechać naprawdę szybko, bo nie ma wtedy na niej ludzi i rosochatych stad bydła.
cdn.
 

 

Polecam się: Dariusz Kozłowski. Cała Nadzieja w korupcji. Felietony i rysunki. Łomianki, Wydawnictwo LTW, 2013, s. 208. Zamówienia: http://www.ltw.com.pl, tel. +48 22 751 25 18 Drodzy komentatorzy, na tej stronie zwalczam przejawy braku szacunku dla bliźniego. Szacunek jest ważny skoro nie umiemy kochać. Myślenie grupowe i partyjnictwo - niemile widziane. Zapraszam wszystkich z ambicjami do suwerenności. Arnold i Polinezja Etiopskie drogi: Odcinek 1 Odcinek 2 Odcinek 3 Odcinek 4 Odcinek 5 Odcinek 6 Odcinek 7 Odcinek 8 Odcinek 9 Odcinek 10 Odcinek 11 Odcinek 12 Odcinek 13 Odcinek 14 Odcinek 15 Odcinek 16 Odcinek 17 Odcinek 18 Odcinek 19 Filipiny: Ania i Józef, czyli seks w małe wiosce Grobowce z pełnym wyposażeniem Synkretyczny taksówkarz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości