Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski
860
BLOG

Etiopskimi drogami. Odcinek 6. Ambasady i konsulaty

Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Noc. Jestem w Hotelu w Dżibuti. Po trzech tygodniach włóczęgi mam jakiś kryzys fizyczny. Czuję się potwornie   zmęczony, ale nie mogę zasnąć. Nawet Sinatra nie pomaga. W telewizorze modły, transmisja na żywo z Mekki oraz wielogodzinne dysputy po arabsku o dzisiejszym treningu Formuły 1. Wykorzystam ten czas i opowiem o pewnym stemplu, który pozwala mi tu być. Musimy się nieco cofnąć w czasie i przestrzeni…

 Warszawa, okolice Parku Ujazdowskiego
 
Sześćdziesiąt euro za wizę? Ci Francuzi chyba oszaleli z dobrobytu. Na miejscu w Afryce z pewnością będzie taniej – pomyślałem sobie, po czym nadęty i urażony opuściłem niewielki skrawek mojego miasta, znajdujący się pod francuskim władaniem. Ambasada Francji udziela Polakom przepustek do Dżibuti, jako że w Polsce nie ma posła tego kraju.
 
Addis Abeba,  dwa miesiące później
 
 
Jeśli Pan nie mieszka na stałe w Etiopii, musi Pan przedstawić list polecający z ambasady pańskiego kraju” – zażądała tonem kioskarki z filmu Barei (gdzie mi tu z włosami, ja tu mięso trzymam!) oszałamiająco piękna pani konsul Republiki Dżibuti. Jeżeli ktoś pamięta Iman, żonę Dawida Bowie, i jej wstrząsający posadami męskiej wytrzymałości wizerunek, to nie trzeba mówić nic więcej. Obie panie są z pochodzenia Somalijkami, a Somalijki są najpiękniejsze na świecie – jak mi wyjaśnił sędziwy taksówkarz, usiłujący szybko przerzucić mnie z ambasady Dżibuti do polskiej, gdzie moją telefoniczną prośbę o referencje przyjęto ze zrozumieniem. Moja żona też jest Somalijką i też była kiedyś bardzo piękna. Niestety po  trzydziestce rosną im wielkie pupy – taksówkarz markotnieje, a ja zastanawiam się, czy brytyjski piosenkarz też ma takie powody do smutku. Zresztą, niech sobie ma.
 
 
Polska ambasada w Addis-Abebie wygląda jak skrzyżowanie pawilonu wystawowego z bunkrem. Nawet nie jest specjalnie szpetna, w oczy rzuca się raczej jej „warowność”. Otoczona wysokim, zwieńczonym zasiekami drutu kolczastego, murem warownia jest chwilowo zamknięta. Przerwa obiadowa. Muszę cierpliwie poczekać na ulicy, dumny z posiadania (to w końcu nasza wspólna własność) twierdzy w Afryce. Po kilku minutach pan w ciemnym garniturze  pyta, co ja tu robię. – Cóż – odpowiadam – mam chyba prawo stać pod swoją własną, rodzoną ambasadą. – A, tak tylko pytam, bo jeśli Pan z Izraela, to niepotrzebnie Pan tu stoi. Teraz tu urzędują Polacy. I tak wyjaśniła się kwestia obronnego charakteru obiektu.
 
Wreszcie trzymam w garści wymarzone świadectwo. Rzeczpospolita Polska potwierdza swoim majestatem, że jestem osobą godną zaufania i nie naruszę miru Republiki Dżibutyjskiej ani jej pleno titulo obywateli. Odczuwam brzemię odpowiedzialności. Trudno mi też będzie rozstać się z tym jedynym świadectwem przyzwoitości, jakie w całym swoim dotychczasowym życiu otrzymałem. Pani Agnieszka, uroczy Drugi Sekretarz ambasady, zechciała ofiarować mi także kilkanaście minut swego urzędniczego, zakatarzonego czasu. Dowiaduję się między innymi, że pean, opiewający na użytek sąsiedniego kraju moje cnoty, pozbawiony jest cech indywidualnych. – Listy identycznej treści wystawiane są dość regularnie, jako że Dżibutyjczycy mają takie dziwne żądania. Szkoda, bo już moje ego podrosło. Biedna pani Agnieszka usiłowała być miła, a nie jest to łatwe, gdy się zużywa paczkę chusteczek na minutę. – To przez te okropne  chło…psik… chłody, panujące wieczorami w Addis Abebie. Wszyscy tu stale jesteśmy prze….psik….ziębieni, takie różnice temperatur.Babka chyba przesadza – pomyślałem nierozważnie.
 
 
Kolejny kurs na spotkanie z dzibutyjską miss wszechkonsulatów przyniósł rozczarowanie. Ambasada jest nieczynna. Powinna być czynna, miała być czynna. Tabliczka na furtce wyraźnie określa jej godziny pracy i jedna z tych godzin jest właśnie teraz. Ale wszyscy konsulowie wyszli. Dozorca nie wie dokąd, ale już z pewnością nie wrócą – jak wyjdą, to nigdy nie wracają tego samego dnia. Jutro też będzie zamknięte, tym razem już zgodnie z tabliczką. Mam więc sporo czasu na Addis Abebę. Niestety, coraz mniej na pozostałe części kraju. Tureckie linie lotnicze, sprzedały mi bilet w atrakcyjnej cenie, ale, najwyraźniej tworząc koalicję z moim pracodawcą, na trzydziestodniowy maksymalnie okres pobytu. Odległości etiopskie są ogromne, to kraj trzy razy większy od Polski, a drogi bite kiepsko. Mało casu, kruca bomba, a tu trzeba się jak najszybciej dostać do Hareru.
 
 
Dwa dni później drżącą ręką wręczam pani Konsul dowód swej moralności. Zostaję nagrodzony lodowatym spojrzeniem oraz (jednak!) przyznaniem prawa do wypełnienia formularza i wpłacenia 30 dolarów amerykańskich. Jak ten Bond uwodził tego typu damy? Przecie chyba łatwiej byłoby poderwać krokodylicę prosto z Nilu niż tę majestatyczną piękność. Szczęśliwie nie mam takich zakusów, więc warszawska oszczędność kosztuje mnie teraz jedynie niewielką zwłokę w podróży. Wiza będzie jutro o 15tej i ani minuty wcześniej.Kolejny dzień uziemienia w nieźle już poznanej stolicy. 
 
cdn

Polecam się: Dariusz Kozłowski. Cała Nadzieja w korupcji. Felietony i rysunki. Łomianki, Wydawnictwo LTW, 2013, s. 208. Zamówienia: http://www.ltw.com.pl, tel. +48 22 751 25 18 Drodzy komentatorzy, na tej stronie zwalczam przejawy braku szacunku dla bliźniego. Szacunek jest ważny skoro nie umiemy kochać. Myślenie grupowe i partyjnictwo - niemile widziane. Zapraszam wszystkich z ambicjami do suwerenności. Arnold i Polinezja Etiopskie drogi: Odcinek 1 Odcinek 2 Odcinek 3 Odcinek 4 Odcinek 5 Odcinek 6 Odcinek 7 Odcinek 8 Odcinek 9 Odcinek 10 Odcinek 11 Odcinek 12 Odcinek 13 Odcinek 14 Odcinek 15 Odcinek 16 Odcinek 17 Odcinek 18 Odcinek 19 Filipiny: Ania i Józef, czyli seks w małe wiosce Grobowce z pełnym wyposażeniem Synkretyczny taksówkarz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Rozmaitości