Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski
748
BLOG

Etiopskimi drogami. Odc. 15. Afrykański Wawel

Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

       Nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu.

                                                                           – John Ronald Reuel Tolkien

 

 

Gonder (Gondar, d. Begiemdyr) to jeden z moich etiopskich celów.Dla miłośników J.R.R.Tolkiena nazwa miasta brzmi znajomo i jestem pewien, że to nie przypadek. Ta siedemnastowieczna stolica Cesarstwa Etiopii, wzniesiona na wysokości 2200 m. n.p.m., stanowiła twierdzę, chroniącą serce chrześcijańskiego kraju przed zagrażającym mu żywiołem muzułmańskim, atakami ludów Oromo z południa oraz wojskami buntujących się prowincji. Miasto otaczają ciemnobrązowe bazaltowe mury z dwunastoma bramami. Jest brama Muzyków, Małżonków, Żałobnych Obrządków, Sędziów, Skarbca Najświętszej Maryi Panny, Księżniczki Ynkoje i Gołębi. Niezwykłe nazwy, przywołujące na myśl dawne mity, legendy i tajemnice.

 

 

 Zamki, kościoły i fortyfikacje rozciągają się na obszarze 70 km2 tworząc unikalny w czarnej Afryce zespół architektury historycznej. Ich budowę rozpoczął cesarz Fasiledes (1632–1667), są więc rówieśnikami czasów „potopu”. Zwiedzanie rozpocznę jednak od tego, co tuż za miastem  czyli od kościoła Debre Byrhan Syllasje (Trójcy Świętej), znanego z pięknych malowideł oraz Łaźni Fasiledesa. Wszędzie można dojść na piechotę, Gonder to niewielka miejscowość.

 

 

Krótki, rzęsisty deszcz każe mi schronić się w zakładzie fotograficznym. Nie dostrzegam nikogo z obsługi, lecz nagle spod lady wysuwa się śniada rączka z monetą. Ręka ta wyraźnie czegoś poszukuje; wygląda to tak, jakby chciała włożyć monetę w niewidzialną skarbonkę. Głos, który dobiega spod lady, to zestaw bulgoczących dźwięków, które układają się w coś jakby rozkaz lub przynaglenie. W końcu słyszę groźne fukanie i pojawia się właścicielka głosu, ręki i monetki. Jest bardzo młoda i wyraźnie zła, lecz jej złość na mój widok przechodzi w konsternację. Po chwili rzecz się wyjaśnia; do zakładu, dosłownie co chwila, wchodzą żebracy  i zostałem początkowo wzięty za jednego z nich.  Co ciekawe, każdy z żebraków coś dostaje. Przez jakiś czas siedzę i wyręczam młodą damę w jej misji charytatywnej.

 

Jesteś niesamowita, utrzymujesz chyba połowę biedaków w mieście.

 

Nie, nie ja, tylko mój tata - to jego zakład i pieniądze; i nie połowę, tylko tych, którzy przyjdą z samego rana. To etiopski obyczaj zacząć dzień od dobroczynności.

 

Muszę przyznać, że bardzo mi się ten obyczaj podoba. Od dziś tak właśnie będę postępował. Dziękuję nieletniej adeptce fotografii i dobroczynności, i wychodzę na świeżo zroszone ulice. Przyjemny dzień, jest czym oddychać.

 

 

Kościół ukrywa się za murem obronnym. Nad bramą wejściową znajduje się wysoka dzwonnica. Można poprosić kałana, by objaśnił religijny sens słynnych tutejszych obrazów, ale dla chrześcijanina większość z nich nie stanowi zagadki. Sceny ze starego testamentu, obrazy maryjne i św. Jerzy, szczególnie ulubiony w Etiopii. Wszystkie postacie zdecydowanie afrykańskiej urody. Ze sklepienia uśmiecha się osiemdziesięciu ciemnoskórych cherubów. Mimo upływu wieków kolory są mocno nasycone, podobają mi się odważne i zdecydowane ich połączenia.

Łaźnie za to trochę mnie rozczarowują. Suchy basen, porośnięty trawą, nad którym góruje niewielka wieżyczka. Podobno w czasie pory deszczowej zbiera się w nim woda i do dziś chrzci się tu dzieci. Niegdyś w czasie święta Timkat, liturgicznej pamiątki chrztu Jezusa w wodach Jordanu, przybywały w to miejsce liczne pielgrzymki. Obiekt jest zniszczony, ponadto trwają chaotyczne, w moim odczuciu, próby renowacji. Jakieś drewniane rusztowania ustawione są dość zagadkowo, materiały budowlane porozrzucane. Wszystko to powoduje, że nie mogę sobie wyobrazić jak tu mogło kiedyś wyglądać:

 

„…wszyscy obowiązkowo oblewali się wodą i zażywali kąpieli […] W okresie świetności Gonderu w dniu tego święta [timkat] ze wszystkich wzniesionych przez cesarzy kościołów w kierunku łaźni Fasiledesa wyruszały procesje księży, diakonów i debterów [osoby posiadające niższe święcenia, łączące funkcje nauczycieli i psalmistów]. Odziani w bogato haftowane szaty nieśli krzyże, sistra [perkusyjne instrumenty muzyczne pochodzenia staroegipskiego], bębenki i przepiękne parasole ze złotymi lub srebrnymi frędzlami. Za każdym takim orszakiem duchowieństwa szli wierni w białych strojach narodowych, a kobiety zanosiły pochwalne pienia. Do późnej nocy trwała uroczysta Msza i odmawiano długie modły. Od samego rana następnego dnia odbywały się dalsze obchody. Najpierw ustawiali się licznie zgromadzeni duchowni odziani w szaty o rozmaitych odcieniach błękitu, czerwieni, purpury i zieleni, bieli i czerni. Cesarz i cesarzowa zasiadali na wspaniałych tronach, a cesarzowa […] była „obsypana klejnotami i w przepysznych szatach”. Potem odczytywano fragmenty Starego i Nowego Testamentu, wygłaszano kazanie, śpiewano hymny i psalmy ze słowami i muzyką specjalnie ułożonymi na to właśnie święto. Następnie zespół dobrze wyćwiczonych debterów wykonywał uroczysty, rytmiczny taniec na pamiątkę tańca króla Dawida wokół Arki Przymierza.

Kobiety i mężczyźni wszystkich stanów nosili szammy [chusty-szale], białe spodnie. Sławnych wojowników można było rozpoznać po wspaniałych opończach i futrzanych czapach, jasnych lub ciemnych, uszytych z drogocennej skóry czarnej pantery lub lamparta, albo po wyszywanym srebrem nakryciu głowy z frędzlami z lwiej grzywy. Strój ten darowywał cesarz w uznaniu bohaterskich czynów i zasług dla kraju. Dar cesarza stanowiły również srebrne naramienniki niektórych wojowników”. [Cytat za: Portal Księży Pallotynów –http://www.ms.ecclesia. org.pl /index.php  – Miejsca Święte]

 

 

Czas do zamku. Idę zadbanymi ulicami, pełnymi kwiatów, po drodze mijam nawet mały park. Mnóstwo żebraków. Jeśli z Bahar Daru w ogóle ich nie pamiętam, to tu są na każdym kroku, a przy wejściu do zamku i na parkingu obok leżą jeden koło drugiego. Starsze osoby prezentują zniekształcone, pozbawione palców kończyny. Trąd jest już na szczęście uleczalny, lecz ślady po nim wciąż widać na etiopskich ulicach. Maleńkie dzieci śpią pod murami, zawinięte w szmaty. Nie umiem przestać myśleć, że są głodne. To bardzo przygnębiające miejsce. Po drodze wchodzę na teren kolejnego kościoła. Jest ładne światło.

 

– Czy mogę tu fotografować – pytam siedzącego na ławeczce schludnego pana w białej, wyprasowanej koszuli. Biorę go za gospodarza terenu.

 

Oczywiście, ale mógłby pan także dać mi parę groszy, nic jeszcze dziś nie jadłem. Uświadamiam sobie, że ja też, ale ja w każdej chwili mogę, a to robi różnicę. W tutejszej kulturze prośba o wsparcie nie jest niczym wstydliwym. W trakcie pielgrzymek utrzymywane się z jałmużny jest wręcz dobrze widziane, a mieszkańcy tego kraju dają ją bez ociągania, co miałem okazję zaobserwować rano u fotografa. Wspomagam człeka, choć to już popołudnie. Do Zamku Fasiledesa za to wchodzę bezpłatnie. Pan kasjer gdzieś sobie poszedł, ale przewodnik macha do mnie.

 

 Wchodź, co będziesz czekał, chcesz przewodnika? To ja.

 

– Dzięki, ale już się nauczyłem wszystkiego o zamku i cesarzach.

 

 

 

Zamek Fasiledesa to prostokątny budynek z ciosanego kamienia, z zębatą attyką sugerującą obronny charakter budowli. Okrągłe wieże narożne zwieńczone są niewielkimi kopułami. Obszerne sale posiadają wąskie, wysokie, okna, nad nimi zachowały się jeszcze charakterystyczne, łukowate gzymsy. Brunatno-brązowy kolor bazaltu nadaje budynkowi dość ciężki wygląd… Tak można opowiadać dalej. Przede wszystkim jednak widok tego i sąsiednich zamków jest… surrealistyczny. To przecież nie ma prawa się tu znajdować. To jest jak… kilkusetletni meczet w Skandynawii, albo egipska piramida na Kujawach. Kto zatem przeniósł europejski koncept architektoniczny na afrykański płaskowyż? Niestety, nie wiadomo skąd Fasiledes pozyskał architektów i rzemieślników. Wśród hipotez wymienia się Portugalczyków, Hindusów z Goa, Persów i Falaszów. Faktycznie, gondorskie zamki mają cechy europejskiej i indoperskiej architektury obronnej. Ktokolwiek jednak je wznosił, zrobił to dobrze. Te niezwykłe obiekty przetrwały wielkie trzęsienie ziemi na początku XVIII w, wojny domowe, pożar Gonderu wzniecony przez przybyłych z Sudanu wyznawców Mahdiego, a podczas drugiej wojny światowej bombardowania włoskie i brytyjskie. Przetrwały oczywiście niekompletne, brak jest wielu obiektów pomocniczych i same zamki pozbawione są wielu zdobień, gzymsów i części wież, ale stoją do dziś zachwycając i zadziwiając przybyszów.

 

 

Stoję nad szeroka fosą, a właściwie jej niewielkim fragmentem. Ponieważ nie skorzystałem z usług przewodnika nie wiem, czy to jest słynna „fosa lwów”, w której przechadzały się te groźne stworzenia, stanowiące symbol cesarstwa. Musiało to robić wrażenie na posłach przybywających do cesarzy. Od Kapuścińskiego wiemy, że cesarz Haile Sellassie, także lubił testować odwagę swoich gości używając w tym celu oswojonych lwów abisyńskich. 

Niewiele wiadomo o życiu w cesarskim Gonderze. Po nieudanej próbie katolizacji Etiopii, podjętej przez swego ojca Susnyjosa, Fasiledes przepędził Jezuitów.  Przez następne stulecie Europejczycy nie byli tu mile widziani. Jedyny opis tych zamków, pochodzący jeszcze z końca XVII w, pozostawił francuski farmaceuta praktykujący w Egipcie, Charles Jaques Poncet, w książce A Voyage to Ethiopia in the years 1698, 1699 and 1700 (Londyn 1709).Poncet został sprowadzony do Gonderu z powodu uporczywych dolegliwości dermatologicznych cesarza Ijasu (Izajasza) I Wielkiego. Przytaczam opis audiencji w polskim tłumaczeniu, także za portalem  www.ms.ecclesia

 

„Poncet został wezwany na audiencję publiczną Cesarza. Przeprowadzono go przez „więcej niż dwadzieścia pokojów” do sali, w której cesarz siedział na tronie „pokrytym czerwonym adamaszkiem w złote kwiaty. Wokół niego leżały wielkie poduszki wyszywane złotem. Tron, który miał nogi ze szczerego złota, stał w głębi sali, w niszy sklepionej kopułą lśniącą złotem i lazurem. Cesarz odziany był w szatę z jedwabiu wyszywanego złotem, z bardzo długimi rękawami. Taki sam haft zdobił szarfę, którą był przepasany. Miał gołą głowę i bardzo starannie splecione włosy. Na jego czole lśnił wielki szmaragd, który dodawał mu majestatu”. […] wielcy panowie stali w szeregach po obu stronach cesarza, „ze skrzyżowanymi rękoma, zachowując grobowe milczenie”.

Opowiadam tu o zamkach, lecz warto pamiętać, że wystrój tych budynków był pałacowy. Były to przecież domy cesarzy. Szkocki podróżnik James Bruce, uważany za odkrywcę źródeł Nilu (niesłusznie, bo Portugalczycy byli tam wcześniej), pozostawił opis wystroju Zamku Izajasza II z lat 1769-1771. Bruce był oczarowany jego wyposażeniem filigranowymi zdobieniami z cieniutkich złotych drucików, wykonanymi przez  greckich jubilerów, rzędami weneckich zwierciadeł i boazerią z kości słoniowej. Obecnie ściany i wnętrza zamków są całkowicie puste, odarte z jakichkolwiek ozdób, mimo to robią wrażenie. Nie muszę ich szczegółowo opisywać – w przeciwieństwie do Ponceta i Bruce’a mam aparat fotograficzny.

 

 

Polecam się: Dariusz Kozłowski. Cała Nadzieja w korupcji. Felietony i rysunki. Łomianki, Wydawnictwo LTW, 2013, s. 208. Zamówienia: http://www.ltw.com.pl, tel. +48 22 751 25 18 Drodzy komentatorzy, na tej stronie zwalczam przejawy braku szacunku dla bliźniego. Szacunek jest ważny skoro nie umiemy kochać. Myślenie grupowe i partyjnictwo - niemile widziane. Zapraszam wszystkich z ambicjami do suwerenności. Arnold i Polinezja Etiopskie drogi: Odcinek 1 Odcinek 2 Odcinek 3 Odcinek 4 Odcinek 5 Odcinek 6 Odcinek 7 Odcinek 8 Odcinek 9 Odcinek 10 Odcinek 11 Odcinek 12 Odcinek 13 Odcinek 14 Odcinek 15 Odcinek 16 Odcinek 17 Odcinek 18 Odcinek 19 Filipiny: Ania i Józef, czyli seks w małe wiosce Grobowce z pełnym wyposażeniem Synkretyczny taksówkarz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości