Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski
281
BLOG

Etiopskimi drogami. Odc. 16. BHP(odróżnika)

Dariusz Kozłowski Dariusz Kozłowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Injera (indżera) jest podstawą kuchni etiopskiej. To jest tutejszy chleb i tutejszy schabowy z kapustą, rzecz codzienna i odświętna, niezastąpiona. Ten kwaśny, szaro-bury, gąbczasty placek stanowi bazę dla dodatków; warzyw, sosów, a czasem także gulaszy. Większość tych dodatków jest potwornie ostra. Znaczna część Etiopczyków je injerę codziennie, w wielu jadłodajniach jest to jedyna potrawa. Ja mam wybór, mogę iść do restauracji w którymś z droższych hoteli i zamówić spaghetti. Uważam jednak, że skoro interesuje mnie kultura Etiopii, to powinienem jeść to, co miejscowa ludność; kluski mam w domu. Zatem w drodze z gonderskiego zamku do hotelu zatrzymuję się w niewielkim barze i pochłaniam injerę. To wcale niezłe jedzenie, choć nieco monotonne. Dziś jest wersja postna, wczoraj była gulaszowa, przedwczoraj też postna.

 

 

Pojawia się jednak pewien problem, otóż injera dość radykalnie wpływa na słowiański żołądek, te dodatki są dla nas po prostu za ostre. Od kilku dni nie mam łaknienia, jem raz dziennie – tymczasem żołądek zdecydowanie zbyt często stawia mnie w kłopotliwych sytuacjach. To dobry moment, żeby porozmawiać o sprawach zasadniczych, czyli elementach bezpieczeństwa i higieny podróżnika. Gonder dał mi ich pierwszą i ważną lekcję.

Toaleta, czy to w afrykańskim hotelu, czy w przydrożnej restauracji, może odbiegać od naszych przyzwyczajeń i trzeba to zaakceptować. Pół świata robi to w kucki do dziurki w podłodze, to i my możemy. Przyznam się tu jednak do pewnej słabości, która zdecydowanie przeszkadza mi w życiu i może zdyskwalifikować jako włóczykija. Ja mianowicie, potężnie, wręcz patologicznie brzydzę się ludzkiej kupy. Mam jednak swoją metodę – niniejszym przekazuję ją, innym ekskrementowym wrażliwcom.

 

 

Toaleta w moim hotelu jest jedna, na końcu korytarza. No i niestety jest brudna. Wiem o tym od wczoraj. Zmieniam więc klapki na buty trekkingowe. Obok na korytarzu jest kran i wiadro. Wykorzystuję je, otwieram drzwi od przybytku i chlustam wodą tak by wypłukać sobie przejście. Mam jeszcze trochę czasu, mogę chlusnąć kilka razy. Następnie spod przymkniętych oczu, tak by nie widzieć szczegółów obrazu, lokalizuję miejsca gdzie mogę bezpiecznie postawić nogi. Wyobrażam sobie, że placki na podłodze to kawałki drewna. Zamykam drzwi, utrzymując w myślach mapę pomieszczenia. Przygotowuję chustkę którą zaczepiam sobie na nosie. Powstrzymuję tubylkę, która chce zająć moje miejsce. Nie kochana, nie puszczę, to strategiczny moment. Jeszcze tylko chwilka… Teraz! Bo teraz już nie można hamletyzować, ani za dużo myśleć. Wdech. Jeśli się uda, to potrwa krótko, wewnątrz będziemy musieli wziąć tylko jeden, dwa oddechy, zależy od utrzymania spokoju ducha i pojemności płuc. To jest trochę jak nurkowanie. Ufff. Dobrze, gotowe, wypadamy na zewnątrz, teraz oddechy bierzemy głęboko, myśli trzeba skierować na neutralny temat. Nic o jedzeniu, pogoda –  jak dziś pogoda? Acha, znów ładna. Jeśli uda się wziąć trzy, cztery pełne oddechy, to już raczej nie zwymiotujemy. Teraz znów kranik na korytarzu się przydaje, można sobie opłukać to i owo, i ostatnia z mniej przyjemnych czynności – lustracja obuwia. Niestety nie mam wysokich butów bez protektora, … ale, tym razem jest w porządku.

Naturalnie, wynajęcie pokoju w hotelu „dla białych” całkowicie rozwiązuje powyższy problem. W większych miastach – w Gonderze też, tylko ja trochę przysknerzyłem – zawsze jest przynajmniej jeden przyzwoity hotel. Jednak w mniejszych miejscowościach, lub „gdzieś po drodze”, opisana technika może się przydać każdemu. Ponieważ, do niedawna jeszcze, toalety publiczne w Polsce wyglądały podobnie, jak te „gorsze” w Etiopii, apeluję o nie nadymanie się poczuciem kulturowej wyższości. To, że teraz mamy trochę lepsze nie wynika z naszego wyrafinowania ani delikatności, tylko z lepiej funkcjonującego kapitalizmu.

Powróćmy jednak do zasadniczego tematu. Uczestnicy trekkingów mogą spotkać się z innym dyskomfortem. Wyobraźmy sobie, że kucamy spokojnie w jakiś mizernych krzaczkach, modląc się o brak węży i innej gadziny. Odczuwamy jakąś pierwotną przyjemność. Wiaterek delikatnie dmucha nam … gdzie chce, muchy i gzy poszły chyba spać. Życie, które za chwilę przyniesie nam zasadniczą ulgę, zda się być pięknym. Aż tu nagle… nie, to nie lew! To kilkanaście roześmianych, dziecięcych buziaków pojawia się, diabli wiedzą skąd, blisko nas. Zdecydowanie zbyt blisko. Tubylcze dzieci, a pewnie i dorośli, są po prostu ciekawi, czy biali robią to tak samo jak oni. Doradzam, nie powstrzymywać się. Lepiej śmiać się razem z nimi i robić swoje.

Popatrzcie, to co on zrobił, wcale nie jest białe. O, i śmierdzi znajomo. Drobna sprawa, a jakież rodzi poczucie wspólnoty.

 

 

Fizjologia w trakcie podróży egzotycznych sprawia różne niespodzianki. Mam taką przypadłość, że powyżej 1000 m. n.p.m. nie sypiam. Nie to, że źle mi się śpi, że się często budzę. Nie, w nocy nie śpię wcale. Czasem uda mi się złapać chwilę drzemki w dzień. Nie mam pojęcia, jak w ogóle jeszcze mogę tu funkcjonować. Prawie nie śpię i niemal nie jem (wciąż się widać aklimatyzuję). Ale o dziwo, czuję się nieźle, tylko myślenie jest trochę jakby zwolnione, tymczasem trzeba mieć oczy dookoła głowy. Samotne podróże mają jedną wadę – nie ma komu przypilnować bagażu.

Jestem na dworcu autobusowym w Gonderze, mam jechać do Debarku, który jest wrotami do gór Siemen. Dziś wieczorem mam spotkanie z grupą trekkingową, a jutro czekają już na mnie górskie ścieżki. Tymczasem trzeba znaleźć właściwy autobus i nie dać się okraść. Właśnie otoczyła mnie grupa 12 - 14-letnich wyrostków, którzy coś do mnie krzyczą, biegają wokół, popychają mnie, chcą chyba mnie zepchnąć na bok. Czuję obmacujące mnie ręce. Razem z plecakiem posiadam jednak masę japońskiego sumatori (to od sumo), przebijam się tam, gdzie więcej ludzi, idę energicznie i co chwila obracam się szybko wokół własnej osi. Plecak zamiast celu niecnej penetracji stanowi teraz groźną broń. Jeden z Kierowców wskazuje mi wreszcie właściwy autobus. Opędzając się od dzieciaków, a momentami niemal z nimi walcząc, docieram na miejsce. Płacę kierowcy, który odbiera ode mnie plecak i oddaje go …hersztowi młodocianej bandy.

 

Wiesz, mam wrażenie, że on starał się przed chwilą ten plecak mi okraść.

 

To całkiem możliwe.

 

Dlaczego zatem tak po prostu mu go oddałeś?

 

Nie martw się, teraz gdy już zapłaciłeś za kurs jesteś moim gościem, nic nie grozi tobie ani twoim rzeczom. A dzieciaki, zarabiają u mnie ładując bagaże na dach.

 

 

Wsiadam do pojazdu zupełnie nie przekonany. Faktyczne, słowa kierowcy się nie sprawdzają. Najmłodszy z członków gangu wsiada za mną i przez dobre pół godziny usiłuje wyprowadzić mnie z równowagi – i z autobusu. Dotyka mnie, szarpie, coś pokazuje, o coś prosi. Kilku innych członków grupy stoi w drzwiach i czeka na mój błąd. Nagle otrzymuję uderzenie w głowę – lekkie, bo zadane przez małe dziecko. Uznaję to za przegięcie, łapię smarkacza i niezbyt delikatnie sadzam koło siebie, mocno trzymam go za rękę, choć w gruncie rzeczy nie wiem po co. Mały wyrywa się i krzyczy. Ja chyba też coś krzyczę. Reszta bandy wchodzi do autobusu. Kierowca nie reaguje. Reagują natomiast pasażerowie. Wiejskie kobiety w białych szammach (takich jak na fot. powyżej), z tatuażami na twarzach i szyjach, wstają i odgradzają mnie od prześladowców. Harmider staje się nie do opisania. Jeden z chłopaków popełnia błąd i popycha kobietę. Tego już jest za wiele dla młodego mężczyzny w koszulce Manchesteru United, który fizycznie, bez żadnych ceregieli, wyrzuca opryszków z pojazdu. Któryś z nich ma rozbity nos, reszta wrzeszcząc rozbiega się we wszystkie strony.

Po pięciu minutach do autobusu wkracza herszt bandy w towarzystwie… jakiegoś mundurowego – to chyba nie policjant, raczej nadzorca ruchu autobusów, nie mam pewności – i wskazuje palcem na owego mężczyznę. Ten jednak pokazuje legitymację, która na wszystkich wokół robi piorunujące wrażenie. Pan mundurowy kłania się i wycofuje rakiem, a mój wybawca przysiada się do mnie z uśmiechem.

 

Ten mały to złodziej, jaki cała reszta, robił wszystko, żeby Pana okraść. O, czy to nie pańskie chusteczki na podłodze? Widzi Pan, wyjął z kieszeni. Mam nadzieję, że nie miał Pan tam nic więcej.

Nie miałem. Szczęśliwie, to co najważniejsze noszę… w gatkach. Pasek w cielistym kolorze z niewielką kieszonką, w której są paszport, czeki podróżne i dewizy, zapięty jest na biodrach i schowany. Żeby mi go zabrać, trzeba by mnie sterroryzować lub ogłuszyć. Bilety lotnicze, ubezpieczenie inne niezbędne dokumenty i lokalne pieniądze ukryte są w małej torbie na piersiach. Kopia paszportu, biletu i ubezpieczenia są w plecaku. W zapiętej kieszeni jest tylko kilka drobnych, które muszą być dostępne bez ujawniania miejsca ukrycia portfela. To wszystko musi być zapakowane we właściwych, zawsze tych samych miejscach. Zwłaszcza na dworcach i bazarach muszę zachować iście buddyjską świadomość gdzie co mam, co robię i co się wokół dzieje. Mój system jest tak pomyślany, by ewentualnie dać sobie zabrać tylko te drobne z kieszeni. Tym razem udało się nic nie utracić.

 

 

Skoro popadliśmy w ton poradnictwa, przeanalizujmy to zdarzenie. Jaki błąd popełniłem? Niestety podstawowy – usiadłem z tyłu autobusu oddzielony od reszty pasażerów. Trzeba było znaleźć wolne miejsce gdzieś między nimi. Uśmiechnąć się szeroko, ukłonić się kobietom, przywitać z mężczyznami, zapytać gestem czy wolne, spróbować coś powiedzieć. Powinienem dążyć do tego, aby przestać być anonimowym obcym, lecz stać się „naszym cudzoziemcem”, członkiem tymczasowej społeczności autobusowej. Gdybym tak postąpił, do powyższego zdarzenia nie doszłoby w ogóle. Tymczasem grupa małych drapieżników pogodziwszy się już z faktem, że ich ofiara się wymknęła, nagle spostrzegła ze zdumieniem, iż ona znów lekkomyślnie oddzieliła się od zbawczego stada. Grupa ponowiła więc próbę ataku. Drapieżniki długo testowały moją odporność – w końcu raz się obroniłem, może jestem dla nich za mocny. Ludzie nie reagowali do czasu przekroczenia ich własnej granicy wytrzymałości. Skoro zignorowałem ich – dumny białas z poczuciem wyższości – to przez dłuższy czas pozwalali mi radzić sobie samemu. Usiadł z tyłu – pomyśleli sobie – więc pewnie się nie boi i nie potrzebuje nas. A rola pana mundurowego? Cóż, młodociane bandy potrzebują ochrony. Gdybym stracił portfel lub aparat fotograficzny, ten właśnie pan przyjmowałby zgłoszenie o kradzieży. Trzeba sobie uświadomić, że przeciętny zachodni turysta ma w kieszeni równowartość kilkuletniej pracy statystycznego Etiopczyka. Pokusa jest więc duża.

 

 

Po udanej interwencji w mojej obronie, w autobusie zapanowała atmosfera, jak po wygranym meczu piłkarskim. Wszyscy na raz zaczęli do mnie gadać, poklepywać mnie, wypytywać o Europę, Polskę, wyznanie wiary i sytuację rodzinną. Pan w barwach Manchesteru stał się oficjalnym tłumaczem. Gdyby nie umówione spotkanie, mógłbym dzisiejszą noc spędzić w jednej z dziesięciu różnych wiosek, do odwiedzenia których zostałem zaproszony. Okazało się, że biały dziwak, który nie wiadomo po co szwenda się po okolicy, może do tubylczego życia wnieść coś ciekawego.

Dodam jeszcze, że drobne z kieszeni zabrano mi tylko raz, na plaży w Dżibuti, gdy się kąpałem. Poza wyżej opisanym przypadkiem, ze złodziejami w Etiopii już się nie spotkałem. Przypadek był nieprzyjemny, ale traktuję go jako wyjątek. Inna rzecz, że dworce na całym świecie do najbezpieczniejszych miejsc nie należą. Na dworcu autobusowym w Gonderze i na Centralnym w Warszawie trzeba uważać.

 

cdn.

 

Polecam się: Dariusz Kozłowski. Cała Nadzieja w korupcji. Felietony i rysunki. Łomianki, Wydawnictwo LTW, 2013, s. 208. Zamówienia: http://www.ltw.com.pl, tel. +48 22 751 25 18 Drodzy komentatorzy, na tej stronie zwalczam przejawy braku szacunku dla bliźniego. Szacunek jest ważny skoro nie umiemy kochać. Myślenie grupowe i partyjnictwo - niemile widziane. Zapraszam wszystkich z ambicjami do suwerenności. Arnold i Polinezja Etiopskie drogi: Odcinek 1 Odcinek 2 Odcinek 3 Odcinek 4 Odcinek 5 Odcinek 6 Odcinek 7 Odcinek 8 Odcinek 9 Odcinek 10 Odcinek 11 Odcinek 12 Odcinek 13 Odcinek 14 Odcinek 15 Odcinek 16 Odcinek 17 Odcinek 18 Odcinek 19 Filipiny: Ania i Józef, czyli seks w małe wiosce Grobowce z pełnym wyposażeniem Synkretyczny taksówkarz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości