Tytuł nieco zwodniczy, ale po kolei. Piękna październikowa sobota wygnała na rower, tym bardziej sympatyczny, że rok temu bez jednego dnia już miałem zimę. A tu wiosna niemalże. Rower standardowy - Bielany i Młociny, bo dalej się nie chce itede. Powrót przez targowisko "Pod Hutą", bo tam dobre jabłka. Okazało się, że małosolne też. I te małosolne oraz zwykłe kiszone (nie licząc kapusty, która już "wyszła) z jednego jedynego straganu okraszonego dłuuuugą (ale małosolne istotnie pycha - prawie jak własne!) kolejką - to wszystko, co gwarantowało dobry poziom sprzedaży. Godzina 14.00 a na pozostałych (widziałem kilkadziesiąt) straganach i ladach full towaru i zero nadziei na sprzedaż do fajrantu. Powrót Kasprowicza, a w stojących przy niej budynkach straszą bezzębne szczęki parterów, jeszcze do niedawna pełne sklepów, sklepików i punktów usługowych. Pamiętam podobną sytuację sprzed 15-20 lat, gdy najemcy płacili do 100 USD za m lokalu, stawiali na błyszczących kaflach, kafelkach tudzież marmuropochodnych płytach ogrody sztucznego kwiecia i knieje sztucznego drzewia, na regałach towar klasy premium lub z metkami premium by po pół roku splajtować - ale to były próby handlu nie towarem podstawowym, ale jakimś tam luksusem. Pracownia szewska, mały sklep odzieżowy, mięsny, pasmanteria, drogeria czy papierniczy - to nie sklepy z towarami luksusowymi. Jabłka, pomidory czy cebula też na luksus nie wyglądają. Aha' - na Kasprowicza Raleigh wcielony do Gianta. To może przynajmniej tanie "angielskie" rowery do luksusu należą? Takich "Kasprowicza" w Warszawie jest bez liku. W Warszawie ponoć lepiej, to JAK jest gdzie indziej, gdy na Marszałkowskiej o palmę pierwszeństwa walczą banki z odzieżą używaną - co mnie akurat nie dziwi, bo w Polsce już prawie wszystko śmierdzi wirtualnym pieniądzem lub "second handem".
Inne tematy w dziale Rozmaitości