Oferta handlowa sieci sklepów spożywczych jest chyba nieograniczona. W stosunku do lat sprzed roku 1990 to nawet nie ma co porównywać. Dzisiaj chciałbym zatrzymać się na owocach. W szczególności na śliwkach. A śliwka z zagranicy - to chyba węgierka...
Dawno, dawno temu mieliśmy w Polsce śliwki a wśród nich królowała odmiana "węgierka". Ta śliwka byłą zdecydowanie większa od tych pozostałych. Zdarzały się też śliwki o barwie innej niż granatowa - bardziej między zielenią i żółcią. Była to odmiana śliwki -renklody. No i były jeszcze mirabelki - też śliwki, ale jakieś takie "małowate" oraz poza głównym nurtem w sieci sprzedaży.
Ale sieć handlowa XXI wieku w Polsce oferuje owoce pochodzenia zagranicznego. Trudno jest odnaleźć śliwki polskie. Te - które kuszą z półek - są piękne, dorodne, ale takie jakieś bardziej czerwonawe.
Skusiłem się, trochę ich kupiłem i najadłem się aż do przesytu.
Zauważyłem, że są nad wyraz jędrne. Owszem, jakiś tam już kolor mają a dwie czy trzy okrągłe śliwki powodują nasycenie...
Gdzie im do ilości śliwek, które znam. Przy domu rosła śliwa węgierka. Dojrzałe śliwki były miękkie i słodkie a przejrzałe nawet były takie "oklapłe" a zjeść ich można było naprawdę ogromną ilość.
A te oferowane w sklepach - cóż, ich "trwałość" na półce wiąże się z zerwaniem ich dużo przed osiągnięciem dojrzałości. Prawdopodobnie jeszcze zielone śliwki trafiają do kartonów i w drodze do Polski przebarwiają się z zielonych po ciemnoczerwone, ale już jako granatowe - zawierają oznaki... zagniwania.
Cóż, my tu w Polsce nie znamy smaku owoców z innych stref klimatycznych. A to - co oferuje nam handel - to coś, czego w krajach pochodzenia jeszcze nie je się albo już nie je się. A nasze produkty z polskich ogrodów... nie stanowią oferty dużych sklepów wielkopowierzchniowych.
I tak oto gubimy nasz narodowy potencjał. Polski produkt, naturalny w granicach naszego państwa jest wypierany przez substytuty bez wartości...
Może jednak warto to zmienić i przywrócić należne miejsce polskiemu produktowi...
Komentarze