Tytułem wstępu przypomnę niechęć sowietów do likwidacji instytucji zameldowania. Dla sowieckiego buraka na urzędzie najłatwiej jest, kiedy każdy obywatel mu się zamelduje i dzięki temu wszystko staje się proste - każdy jest zameldowany i już nie jest ważne, gdzie człowiek mieszka i czy dostaje listy z urzędu - ważne, że list został wysłany - wtedy sowiecik jest szczęśliwy, bo ma odfajkowane, że wysłał list na właściwy adres - adres zameldowania. Oto na jakim poziomie mamy polityków i urzędników. Oto prawdziwy powód wrogości sowietów do rejestrowania konkubinatów: zacofanie azjatyckich dzikusów rządzących Polską.
Rejestracja konkubinatów jest czysto formalną sprawą urzędową, świadczącą o dojrzałości administracji państwowej. Sowiecka biurokracja woli wprowadzać czas letni i niszczyć zdrowie ludzi, a nie chce rejestrować konkubinatów. Brednie na temat związków "partnerskich" tylko odwracają uwagę od istoty problemu. Ja mam partnera brydżowego, policjanci mają partnerów, biznesmeni mają partnerów biznesowych... używanie słowa "partnerski" na związki seksualne obraża ludzi mających prawdziwych partnerów. Mamy od dawna uznane i jednoznaczne pojęcie "konkubinat". Dlaczego nasi sowieccy urzędnicy nie chcą rejestrować konkubinatów? Czy boją się nowych rejestrów, baz danych... boją się kojarzenia, kto z kim mieszka? Boją się, że się pogubią, tak jak gubią się z powodu rejestrowania adresu zamieszkania. Polski urzędnik nie wie, jak wykorzystać taką informację. Wolą ględzić o jakichś związkach partnerskich, tak żeby nikt nie rozumiał, o co w tym chodzi, bo sami nie rozumieją, o czym ględzą.
A przecież instytucja konkubinatu istnieje od tysięcy lat. Nawet w Polsce jest stosowana, chociaż prawnicy wolą chować głowę w piasek i udawać, że jej nie ma. Taki polski prawni klęczy z głową w piasku, ale nogi i tyłek pokazują, że w polskim prawie konkubinat istnieje: "osoby pozostające w faktycznym związku". Różne przepisy prawne i instytucje muszą kojarzyć konkubinaty pod nazwą opisową, czasem w szczegółach inną od powyższej, np. "„osoby pozostające faktycznie we wspólnym pożyciu małżeńskim”. Dlaczego wolą taką infantylna twórczość, zamiast dobrze zdefiniowanej nazwy ugruntowanej w świecie i historii?
W świecie politpoprawnym istnieje synonim konkubinatu: "kohabitacja". Nie jest to pojęcie tak precyzyjne, jak prawne pojęcie "konkubinatu", ale też mogłoby być użyte od biedy. Niektórzy ludzie kojarzą konkubinat z instytucją dopuszczającą bigamię, ponieważ "konkubinami" w czasach niewolnictwa nazywano takie jakby żony drugiego sortu - dzikus mógł mieć żonę i konkubiny. To oczywiście jest niechęć irracjonalna, gdyż bigamia jest przestępstwem, więc wystarczy odrobinkę poprawić prawo o bigamii:
„Kto zawiera małżeństwo lub konkubinat, pomimo że pozostaje w związku małżeńskim lub konkubinacie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Ale jeżeli ktoś się upiera, że ma być koniecznie "kohabitacja" (broń Boże "konkubinat"!) to trudno, lepszy rydz niż rak na bezrybiu.
Zauważcie, że instytucja konkubinatu niczego nie implikuje, dopóki się w różne ustawy nie wpisze tego słowa. Są ludzie, którzy od razu panikują widząc to słowo - a przecież są to zwyczajni głupcy, którym od razu wyskakują w główkach różne straszne skojarzenia: "adopcja", "dziedziczenie", "zasiedzenie", "wspólnota" i inne słowa, od których wieje grozą. Ciemniaki nie rozumieją, że dopóki w ustawie o adopcji nie pojawi się słowo "konkubinat", sama rejestracja konkubinatu w urzędzie w żaden sposób nie wpłynie na procedury adopcyjne. Podobnie z dziedziczeniem i innymi kwestiami - prawo się nie zmieni, dopóki nie zostanie zmienione - dopóki słowo "konkubinat" nie zastąpi opisowego określenia: "osoby pozostające faktycznie we wspólnym pożyciu" czy jak to tam opisują nasi dzielni prawnicy-poeci.
Rejestracja konkubinatu tylko by ułatwiła wszystkim życie - np. tzw. "osoba powiadamiana", dodatkowy adres osoby bliskiej, dodatkowy adres dla policji rozszerzający bazę poszukiwań. To nie przypadek, że system podatkowy wprowadził "adres zamieszkania", "adres siedziby", "adres prowadzenia działalności". Urzędnicy od podatków doskonale rozumieli i rozumieją, że sam adres zameldowania to za mało, żeby państwo sprawnie funkcjonowało. Dlaczego pozostali urzędnicy tego nie rozumieją?
Dla mnie - informatyka - odpowiedź na to pytanie istnieje - prosta, choć nie w każdym przypadku prawdziwa. Pamiętam czasy najsłynniejszego systemu IT, czyli PolTaxu. Najlepsi informatycy w Polsce budowali go z pomocą informatyków zachodnich... i było ciężko... ale się udało. Inne wdrożenia (PESEL, ZUS, GUS, NFZ, policja, sądy...) kończyły się wielkimi porażkami, ale PolTax zadziałał. Moim zdaniem urzędnicy (niepodatkowi) wciąż panicznie boją się informatyzacji. Boją się, że rejestracja konkubinatu wymagać będzie utworzenia nowych powiązań z istniejącymi systemami.
Wrócę jeszcze do częstego argumentu o adopcji i dziedziczeniu beztestamentowym, że niby boimy się, że konkubini automatycznie nabędą jakieś prawa po zarejestrowaniu. To nieprawda - to głupota (lub głupota udawana). Prawa te mogę zostać nabyte tylko wtedy, kiedy explicite wpiszemy je do jakiejś ustawy. Rejestrację konkubinatów można wprowadzić od ręki, a dopiero potem zacząć debatować, czy i jakie prawa dać konkubinom.
Inne tematy w dziale Polityka