Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
187
BLOG

Odcinek jedenasty

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Kultura Obserwuj notkę 29

Siwicki był czujny. Formacja, praktyka i inteligencja – ujmował to na własny użytek. Nawet kiedy rozstał się z resortem. Kiedy resort skończył się, a właściwie przeistoczył. Przerodził się w instytucje nowe i jego ludzie tworzyć zaczęli kolejne przedsięwzięcia, choć już coraz luźniej ze sobą związane, pomimo że nadal zachowywali kontakty, wspomagali się i planowali. Nawet w tych nowych czasach, kiedy stał się już szacownym biznesmenem, kiedy ich macierzysta spółeczka zatrudniająca kilku ludzi rozrosła się i wreszcie nabyła BartPol, firmę sporą, znacznie większą od siebie, nawet wtedy sprawdzał czy jest obserwowany i czy nic podejrzanego nie dzieje się w zasięgu wzroku. Nie przypuszczał jednak, że zagrozi mu coś innego. Kiedy ludzie od Nowaka pojawili się u niego, a potem sam pułkownik zaszczycił go rozmową, zrozumiał, co to za interes. Zyski na przewalaniu paliwa szły w setki milionów rocznie. Może więcej. On miał z tego dostawać kilka procent, ale nawet to robiło wrażenie. Teraz trzeba było zrobić tylko właściwy łańcuszek firm, w których gubiła się odpowiedzialność. To prawda, że zera na rachunkach oszołomiły go trochę i postanowił zagrać na siebie. Uznał, że wreszcie czas upomnieć się o więcej. Nie był to jednak powód, aby wyeliminować go z gry. Tak, jak zrobili to ludzie pułkownika. Zapłacili mu na odczepnego koszty, według własnych obliczeń, i wypisali go z interesu. Nie chcieli rozmawiać. Pułkownik też nie. To nie było sprawiedliwe. Siwicki szukał pośredników, ale kumple przywołali go do porządku. To nie był jego szczebel. Miał wrócić do BartPolu. Zwrócili mu uwagę, że kilka firm-krzaków znikło wraz z facetami, którzy je zakładali.

 

Siwicki prawie nie spał. Miał kłopoty z jedzeniem. I wtedy powiedział sobie: nie. Nie będą mnie tak traktować. Nie ma już resortu. Nie ma już dyscypliny i posłuszeństwa. A on sam nie jest byle pętakiem. Nigdy nie był. Był ważnym oficerem, niewiele niższym rangą niż Nowak. Teraz jest poważnym biznesmenem. Nowak nie stał się właścicielem resortu, choć organizował transformację i ma układy z prezydentem. Choć wszystko wskazuje, że to on jest głównym rozgrywającym. Siwicki przypominał sobie, jak gasili jego aspiracje. „Jesteś za ambitny”, słyszał. Wie, że tak pisali w oceniających go raportach. Wtedy musiał się podporządkować. Kiedy jednak wszystko zaczęło się trząść i walić, chociaż prowadzono transformację, zrozumiał, że musi się przygotować i mieć atuty w ręce. Zaczął gromadzić dokumentację. Teraz zaczął zastanawiać się, jaki może zrobić z niej użytek. Właśnie teraz, gdy tak niesprawiedliwie wyłączono go ze operacji paliwowej. Pomogło mu spotkanie z Zadrą. Edek mówił, że trzyma układy z dawnych czasów. Chodziło o Kościół. To był Instytut Kultury Katolickiej. Zadra był tam konsultantem. Instytut robił ekpertyzy rozmaitym firmom. Głównie państwowym. Zadra pochwalił się, że załatwił paru dobrych klientów. IKK zarabiał na tym sporo (a ponadto, jako firma katolicka, był zwolniony z podatków). A płacił dużo. „Nie wyobrażasz sobie, ile zarobiłem na katolickiej instytucji”, rechotał Zadra. Był ruchliwy. Miał jakąś firmę eksport-import, która handlowała ze Wschodem. ZTC – Zadra Trust Company, jak się chwalił. Popili trochę i Siwicki zaczął się skarżyć. Zadra solidaryzował się z nim. „Nie możesz tak dać się wychujać”, powtarzał. „Masz kwity, masz władzę”, kończył wypijając następną kolejkę. Tłumaczył, że najlepiej postraszyć górę. „Są wtedy bardziej gotowi do kompromisów”, powtarzał. Może wtedy, a może następnym razem zgadali się o Lwie. Zadra napomknął coś, bo nie mógł wiedzieć za dużo. Chociaż czasami trudno było pojąć układy w resorcie. Siwicki zaskoczył.

 

Osobiście czas jakiś prowadził Lwa. To był jego as atutowy. Kontakt stracił z nim dawno, ale dokumentację zabezpieczył, tak jak kwity na kilku innych, ważnych agentów. Kiedy partiami wynosił materiały z resortu, był wręcz sparaliżowany strachem. Okazało się, że bez powodu. Teraz postanowił zagrać papierami. Usiłował skontaktować się z Nowakiem, ale okazało się to niemożliwe. Bezskutecznie zostawiał mu wiadomości, w których szyfrował ostrzeżenie. Wreszcie postanowił spotkać się z Lwem, licząc, że przez niego dotrze do pułkownika. Na początku nie mógł przebić się przez sekretarkę. Wreszcie jego asystentka wyjaśniła, że prezes BartPolu, który jest dawnym znajomym rektora, chce ufundować poważne stypendium.

Jakiś czas rektor chyba nie kojarzył go. Siwicki musiał parę razy powtórzyć swój kryptonim, aby Lew przypomniał sobie:

Ach... to pan – usłyszał po krótkiej chwili w słuchawce. Rektor nie chciał jednak umówić się w żadnym neutralnym miejscu. – Może pan przyjść do mnie, do rektoratu – oświadczył, jednoznacznie dając do zrozumienia, że jest to wybór nie podlegający negocjacjom.

Pod wielkimi portretami poprzedników rektora, za ogromnym biurkiem, które odgradzało go od gospodarza, Siwicki poczuł się niepewnie. Lodowata postawa rektora nie ułatwiała mu zadania. Próbował nawiązać do jego znajomości z Nowakiem, ale Lew wydawał się nie rozumieć.

Wie pan, chodziłoby o to, aby pomógł mi pan skontaktować się z Nowakiem – wydukał wreszcie Siwicki.

To niemożliwe – odpowiedział chłodno gospodarz. Cała ta sytuacja zaczęła budzić w Siwickim złość, która narastała z minuty na minutę.

Bo wie pan, panie rektorze, teczka nie uległa zniszczeniu. Chciałem pana ostrzec, że są tacy, którzy mogliby wykorzystać ją w zupełnie niewłaściwy sposób... Doszły mnie nawet słuchy...

Lew uniósł prawą rękę w imperatorskim geście:

To niech pan im przekaże, żeby nie próbowali. Bo nikt poważny w tym kraju nie opublikuje takich oszczerstw. A cała sprawa obróci się przeciwko nim. Może pan jeszcze dodać, że ja szantaży się nie boję, ale ci, którzy spróbują się ich imać, ci niech się obawiają. Niestety, mój czas się skończył. Do widzenia panu.

 

Siwicki czuł się upokorzony jak nigdy wcześniej. A więc nawet ten agenciak z powagą uczelnianego dostojnika kpi z niego w żywe oczy, straszy go! Jego agent... Złość na Nowaka była tylko cieniem uczucia, które obudził w Siwickim rektor Lew. Nowak był zwierzchnikiem, a ten agenciak... Siwicki miotał się. Wyobrażał sobie jak pokaże wielkiemu rektorowi, że nie wolno go traktować jak byle chłystka. Skończy jego karierę i zetrze mu z twarzy jego dostojeństwo. Znowu spotkał się z Zadrą. Skarżył się na rozzuchwalenie agentów.

Nie pozwól na to – oburzył się Zadra. – Ja to kiedyś nawet jednego znanego biskupa przywołałem do porządku. – I Zadra rozgadał się na temat tego, jak należy przywoływać do porządku agentów. A jak się stawiają, ujawnić. Inni zaczną się bać. Siwicki zdecydował się.

Po opublikowaniu przez „Kuriera” jego rewelacji, kiedy cała Polska i wszystkie media zachłysnęły się sprawą, Siwicki poczuł lęk. Miał wrażenie, że zaczęto go śledzić. I że byli to specjaliści. Przypomniał się swojemu dawnemu koledze z resortu, Czubajowi, właścicielowi potężnej firmy ochroniarskiej, która zajmowała się między innymi bezpieczeństwem BartPolu i jego osobistym. Powiedział, że dostawał ostatnio pogróżki, a znajomy ostrzegał go przed działaniami gangsterów z konkurencji. Czubaj chciał szczegółów, ale pogodził się z ich brakiem i pocieszył Siwickiego, że nie ma się czego obawiać. Ten jednak pewnie się nie czuł. Wiedział, z kim zadarł. Coraz lepiej rozumiał, co spowodował. Chciał skontaktować się z Zadrą, który musiał być dobrze ustawiony w resortowym światku, ale Edek przepadł bez śladu. Pewnie wyjechał na jedną z tych swoich wschodnich podróży.

Naprawdę Siwicki bezpiecznie czuł się teraz tylko w swoim biurze i swojej willi, której pilnowali strażnicy i psy. Dni ciągle jeszcze były krótkie i Siwicki wracał do domu długo po zapadnięciu zmroku. Z półsnu obudziło go gwałtowne hamowanie.

Policja – wyjaśniająco rzucił kierowca-ochroniarz i wysiadł z samochodu. Siwicki nie miał czasu zastanowić się, dlaczego nie podał dokumentów przez okienko, gdy drzwiczki przy nim otworzyły się i postać w mundurze wsadziła mu lufę w szyję. Ktoś złapał go za marynarkę i wywlókł z samochodu. Sprawne ręce obszukały go i wydobyły spod pachy pistolet. Siwicki jak sparaliżowany obserwował, co się z nim dzieje. Skuto mu ręce na plecach i wepchnięto znowu do samochodu.

Jedziemy do twojego biura – powiedział ktoś w policyjnym mundurze zanim zaklejono mu usta. Wprawnie używali jego kart, otwierając kolejne drzwi. Dopiero kiedy zapalili światło w jego gabinecie, zorientował się, że pilnuje go dwóch młodych mężczyzn, z których jeden ciągle miał na sobie policyjny uniform.

A wiesz, po co tu przyjechałeś? Nie wiesz! – triumfował rozbawiony facet w mundurze, popychając go w kierunku jego własnego biurka. Jego ponury towarzysz eskortował Siwickiego z drugiej strony. Wyjął sznur. Wszedł na biurko i zaczepił go o hak, na którym zawieszony był żyrandol. Szarpnął parę razy i pokiwał głową zadowolony. Kiedy sznur zaopatrzony w pętlę już zawisł, Siwicki nie potrzebował wyjaśnień, którymi raczył go twardo trzymając za ramiona człowiek w mundurze.

A więc, wróciłeś do biura, bo ruszyło cię sumienie – zaśmiewał się. – I teraz popełnisz samobójstwo. No, powiesisz się. – Uniform nie posiadał się z radości. Siwicki rzucił się rozpaczliwie głową w przód, ale mężczyźni przytrzymali go, za ramiona wciągnęli na biurko i wreszcie, pomimo oporu, wepchnęli mu głowę w pętlę.

Nogi Siwickiego przebierały w powietrzu szukając oparcia, postać podskakiwała na sznurze, aż człowiek na biurku opadł mu na ramiona, całym ciężarem przyciskając do dołu. Po chwili zerwał plaster z ust bezwładnego już wisielca i przetarł je wilgotnym tamponem. Drugi fachowymi gestami zdjął mu kajdanki z dłoni. Ręce Siwickiego ciężko opadły wzdłuż ciała.

A to śmierdziel – powiedział, zeskakując z biurka i zaciskając nos mężczyzna w mundurze. Spoglądał na nogawki Siwickiego, spod których po prążkowanych skarpetkach i wyglancowanych butach na wzorzysty dywan ściekał rzadki kał.

 

(koniec rozdziału piątego)

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura