Z Internetu
Z Internetu
Dziobaty Dziobaty
3948
BLOG

Pany i arystokracja - poniżej zaś chamy

Dziobaty Dziobaty Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 109

Ostatni pobyt w Warszawie, a zdarzyło się to dwa lata temu, był dla mnie bardzo dydaktyczny; choć jestem stołecznie urodzony i wychowany, natknąłem się na sprawy, rzeczy i zjawiska dawniej mało znane. Zdziwiła mnie, par excellence, mnogość populacji zwanej kiedyś "Pany i Arystokracja"... Z mroków pamięci wydobyłem, że kiedyś ich przeciwieństwem byli "Chamy i Górale". 

Przyznaję, że z arystokracji nie pochodzę, jeno ale z rodziny robotniczo -chłopskiej, w dodatku z mocno pokręconym zacięciem formalnym... Zawsze chciałem być arystokratą; słowo arystokrata powodowało u mnie jakiś taki dziwny dreszcz, który zaczynał się na plecach, a kończył jeszcze niżej niż na pośladkach... Dlatego też, znajomość z pierwszej wody arystokratą była dla mnie prawdziwym festiwalem, który z wielką radością przywitałem jako nienależny mi przywilej i wyróżnienie... To było dawno temu, jeszcze przed epoką intensywnego podróżowania... 

Wnajsamprzód, niech się przedstawię...” - taką frazą rozpoczynał każdą znajomość mój późniejszy znajomy i przyjaciel, Janek Petz... Janek uważał, że okolicznik czasu „wnajsamprzód”, jest bardzo elegancki i wyszukany iż sięga do głębi arystokratycznego stylu i języka... Janek zwykł powiadać na początku każdej znajomości - „Wnajsamprzód, niech się przedstawię", a potem - "Petz jestem, gruz wożę”... Janek żadnego gruzu nie woził, bo wprzódy był kurlandzkim szlachcicem, zanim arystokratą został potem... Tego pochodzenia wszyscy mu bardzo zazdrościli, nawet bardziej niż białego kożuszka nabytego kiedyś na obrzeżach byłego ZSRR podczas budowy rurociągu "Przyjaźń", w którym to kożuszku Janek paradował po Warszawie podczas nawet mało dokuczliwych mrozów... 

Janek wielkim Panem był; miał wyszukane maniery a w swoim obejściu trzymał legawce; często podkreślał, że szlachectwo go zobowiązuje, ale wójta i plebana też... Janek był konserwatywny, ale postępowy; jak było trzeba, z rozmówcami wiele się nie patyczkował i potrafił powiedzieć tak, że każdemu się zaczęło przelewać... 

W sieni jego domu w Radziejowicach wisiała gwintowana bałabanówka, a na ścianach refektarza jelenie rogi i stare talerze rodem z kurlandzkiej Ziemi Piltyńskiej...Na początku Janek krzywo na mnie patrzył i coś bąkał o konieczności zmiany mojego gminnego nazwiska na szlacheckie. Prawdą jest, że moje nazwisko szlachetnie nie brzmi... Dziobaty jakiś; pewnie ospę miał ?!

Zmiana np. na Dziobacki wcale mi się nie pasowała; może zdecydowałbym się na Dziobatyszkiewicz, ale Janek nie nalegał...

Janek twierdził, że pisownia nazwiska przesądza o losach człowieka; dokładnie to samo mówił mi kiedyś znajomy profesor z UConn profesor Whitestone, który kiedyś nazywał się Bielski i pochodził z Ryków...  

Z Jankiem sobie poradziłem, bo ze względu na Kurlandię, kolekcjonował tamtejsze historie, historyjki i artyfaksy, i lubił wspominać dobre czasy swojego kurlandzkiego rodu. Od kiedy zacząłem mu opowiadać o kurlandzkich kurach, nabrał do mnie trochę zaufania... Jakoś mu wytłumaczyłem, jak to z moim nazwiskiem było; że prawdopodobnie pochodzę z jego stron i że kocham kurlandzkie kury nade wszystko... Kiedyś, przy kielichu, Janek się rozkrochmalił i z uczuciem mnie pobłogosławił. 

Ciotka mojej Zosi, Kurkiewiczowa - Czetwertyńska, zwykła mawiać dente superbo vidi.. I tak tego nie zrozumiałem, bo ciotka pochodziła z dawnych, kresowych czasów. ..Panienki z dobrych domów uczono wtedy w łaciny i greki, a nawet francuskiego... Rzecz jasna, rosyjskiego też, bo takie były czasy i taka okolica.  

Jako nie-szlachcic miewałem z nią przechery, przeważnie z racji mojego nazwiska. Przed wojną ciotka uczyła francuskiego.

Jak pojmowałem Zosię, ciotka obiecała nam dorodne mieszkanie na Żoliborzu którego była właścicielką, ale pod warunkiem zmiany mojego nazwiska... Ciotka była bliska jakiemuś kniaziowi, więc się jej za bardzo nie dziwiłem...  

Drugi drugi mąż ciotki pochodził z Warszawy; był chyba jakimś Fenicjaninem, bo bardzo kochał pieniądze i nazywał się zupełnie inaczej... Ciotka piła tylko koniak Meukow , w porywach Pliskę, i miała głowę nie od parady, bo na naszym przyjęciu weselnym przetrzymała wszystkich gości...  

Nalegania ciotki doprowadziły do rodzinnego skandalu, bo przy uroczystym obiedzie zaręczynowym, nagabywany przez ciotkę burknąłem coś nie bardzo passe... Zosia później mi mówiła że podobno powiedziałem „... niech się Ciocia powiesi...”, czy coś takiego; ale to nie mogło być prawdą, bo tego bym nie powiedział... 

Od tamtej pory zostałem chamem i u wszystkich Czetwertyńskich miałem przechlapane... Pomimo tego Zosia za mnie wyszła, nazwiska nie zmieniłem i Zosia też, tak więc do dziś nazywamy się inaczej, ale Zosia ładniej. 

Dzisiaj arystokracji przybywa, ale co się wyprawia z Panami, przechodzi ludzkie pojęcie... Pewien tutejszy Pan, emerytowany Polak i były arystokrata z Miodowej, kiedyś mi powiedział po wyjeździe do Polski, że Tylu Panów w Warszawie on przed wojną nigdy nie widział... Konie tylko mechaniczne, ale dużo słomy też jest...

To prawda, że w Warszawie od Panów aż się roi. Sam widziałem...Największy wysyp jest ostatnimi laty... Panowie zrobili się jakoś młodsi i jakoś tak inaczej są ubrani...Panie też są młode i bardzo kolorowe, ale to mi się bardzo spodobało.

Przeciwieństwem Panów są chamy, ale oni są dla Panów sieczką dla nieparzystokopytnych i społeczną mierzwą, jakby... Jeśli chamy pochodzą od Chama, to nikt im nic nie zrobi; ale od kogo pochodzą warszawskie pany, tego jeszcze dokładnie nie wiadomo. 


Dziobaty
O mnie Dziobaty

Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo