elendil1990 elendil1990
1526
BLOG

Zapiski z czasu zarazy

elendil1990 elendil1990 Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 64

Wczoraj minął drugi miesiąc od ogłoszenia przez dyrektora  WHO światowej pandemii SARS-CoV-2 (bez wydania formalnego dokumentu), uznałem więc tę kolejną miesięcznicę nowej rzeczywistości, za dobrą okazję do zamieszczenia paru subiektywnych spostrzeżeń. Spisuję je z perspektywy mieszkańca małej wioski na Podkarpaciu, który od ponad roku ma komfort pracy zdalnej, więc zmiany, jakie przyniosła pandemia, są dla mnie znośne – poza kilkoma niuansami, o których wspomnę w dalszej części. Nie będę używał dokładnych dat z kilku powodów:

    • mam sklerozę;

    • nie prowadziłem na bieżąco „dziennika czasu zarazy”;

    • jestem zbyt leniwy, żeby sprawdzać w Internecie, kiedy dokładnie wprowadzono dane obostrzenie.

 Na początku mały flashback ze stycznia tego roku, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o nowym koronawirusie. Pamiętam rozmowę telefoniczną z kumplem, inżynierem zatrudnionym w branży lotniczej. Pojawia się nazwa Wuhan i wzmianka o laboratorium mikrobiologicznym w tym mieście. Domysły dość oczywiste – coś tam zmajstrowali, wylazło i mają Chińczycy problem. Nie jestem wirusologiem, ale w miarę ufam nauce – sprawdzam więc, co o koronawirusach mówi ciocia Wiki (może nie najbardziej rzetelne źródło wiedzy, ale jakieś ogólne wyobrażenie daje – później zawsze można szperać głębiej, w recenzowanych artykułach). Definicja z Wikipedii sucha jak pięty Cejrowskiego – niewiele mówiąca laikowi „Koronawirusy – gatunki wirusów, należących do podrodziny Coronavirinae z rodziny Coronaviridae w rzędzie Nidovirales (…). Nosicielami mogą być ssaki lub ptaki.” Co ciekawe, kilka miesięcy temu w cytowanym artykule znajdowała się informacja, iż koronawirusy, z wyjątkiem SARS i MERS, są stosunkowo łagodne. Teraz już tego zdania nie ma. Wciąż natomiast można przeczytać, że „koronawirusy są odpowiedzialne za 10-20% wszystkich przeziębień” (równocześnie przyklejona jest do tej frazy informacja w indeksie górnym „potrzebny przypis”). Warto wspomnieć, że pierwszy SARS z lat 2002-2003 również został zidentyfikowany w Chinach, wówczas jednak skala transmisji była nieporównywalnie mniejsza, ilość ofiar znikoma (800 przy stosunkowo wysokim wskaźniku śmiertelności blisko 10%). W Polsce trwała łagodna zima, ja chwilowo miałem mniej zleceń, więc koncentrowałem się głównie na treningach na siłowni. Życie biegło swoim normalnym torem.

 Przychodzi luty – w miejscowości, która jest siedzibą mojej gminy, zamknięto podstawówkę. Powód – wzrost zachorowalności wśród dzieci. W mediach pojawia się coraz więcej doniesień o nowym koronawirusie. Słyszy się o przypadkach zakażeń we Włoszech. Większość moich znajomych z siłki robi sobie jaja z zagrożenia – łącznie ze mną. Im bliżej marca, tym mniej krajów na mapie Europy wolnych od wirusa. Ale dane nastrajają optymistycznie. Sprawdzam po raz pierwszy statystyki z Chin – zakażonych 80 tysięcy osób (głównie w prowincji Hubei), zmarło 3 tysiące. W skali kraju, liczącego ponad miliard trzysta milionów mieszkańców, dane te nie wyglądają alarmująco. Przychodzi data, którą nawet taki sklerotyk jak ja musiał zapamiętać. 4 marca 2020, pacjent zero w Zielonej Górze. Na siłowni wciąż robimy sobie podśmiechujki z epidemii, ale pojawiają się również głosy, że wkrótce może to być śmiech przez łzy. Pojawia się kwestia maseczek. Jeden z klientów, policjant, swój chłop, cytuje popularnego mema: „maseczki tak samo chronią przed koronawirusem, jak stringi zasłaniają dupę”. Nastroje wciąż są dobre, cisza przed burzą.

 Pamiętam mój ostatni trening – piątek przed zamknięciem granic i wprowadzeniem obowiązkowej kwarantanny dla rodaków wracających do kraju. Na siłowni pustki. Spotykam ziomka, który nazajutrz ma wyjechać do Holandii do pracy. W lecie ma wziąć ślub. Mówi, że jakaś obawa jest, ale trzeba pracować, jest związany kontraktem, zachowuje spokój. Od poniedziałku moja siłownia zostaje zamknięta. A Polska powoli zapada w spóźniony sen zimowy.

 Dwa dni przed wprowadzeniem zakazu wychodzenia z domów bez potrzeby i spotykania się ze znajomymi, kumpel wyciąga mnie na spacer. Ma problemy zdrowotne (choroba dwubiegunowa afektywna), ale bardziej niż stan jego psychiki, martwi mnie wygląd jego zaczerwienionego nosa. Kaszle i kicha, wita się ze mną łokciem. Wtedy miałem autentyczne obawy, czy może nie jest zakażony. Czy może sam się nie zarażę. Z perspektywy czasu jasno widzę, jaką siłę ma autosugestia. Nie idziemy głównymi ścieżkami, lecz przebijamy się przez chaszcze, aby dotrzeć do miejsca, gdzie w naszej miejscowości mniejsza rzeczka wpada do większej. Mijamy starorzecze, przedzieramy się przez połamane drzewa i zarośla. Gdzieniegdzie rosną już fiołki. Kumpel opowiada mi o swoim objawieniu w Zakopanem, po którym zdiagnozowano u niego chorobę i o Beskidzkich Aniołach. W końcu docieramy do celu. Jest Tam rzeczywiście pięknie. Woda niemal krystaliczna, można zobaczyć kamienie na dnie. Naprzeciwko nas skarpa, na której leżą resztki śniegu. Wokół panuje przyjemna cisza – wkrótce zacznie ona królować wszędzie.

 To co działo się później, wszyscy znacie z autopsji – kolejne obostrzenia, zakazy, nakazy, kary administracyjne itp. Moim przyjacielem staje się strona worldometers.info. Zaczynam codziennie monitorować wzrost zakażeń i zgonów. Początkowo sytuacja wygląda niegroźnie – z czasem jednak Włochy i Hiszpania rzucają cień niepokoju. Potem dołącza UK i USA. Żartów nie ma. A ja zostaję korepetytorem i pomocą techniczną u sąsiadów. Od wprowadzenia zdalnego nauczania, sąsiadka ciągle czegoś ode mnie potrzebuje (niezbyt ogarnia komputery). Pamiętam dobrze pierwszą wizytę u nich. Pomogłem im uruchomić płytę DVD z kursem angielskiego. Piłem wtedy piwo z mężem sąsiadki, któremu kończyła się kwarantanna. Mówił, że wrócił dzień przed przed wprowadzeniem obowiązku kwarantanny i poddał jej się dobrowolnie. Równocześnie dowiedziałem się, że po powrocie do domu ja też powinienem przez dwa tygodnie nie opuszczać mieszkania, tylko dlatego, że się z nim widziałem.

 Najbardziej w tym czasie przerażały mnie zdjęcia polskich miast. Kraków – w ciągu roku jestem tam przynajmniej 10 razy. Widok opustoszałego rynku i ulicy Floriańskiej robi wrażenie. Kumpel inżynier dzwoni z Rzeszowa – wyszedł na spacer, żandarmeria wojskowa z megafonów informuje przechodniów, żeby wracali do domów. Tak, przełom marca i kwietnia to był ciężki okres. U nas co prawda nie było problemów z zaopatrzeniem, ale zdjęcia opróżnionych półek w hipermarketach większych miast robiły wrażenie. A ja, cóż, przerzuciłem się na trening domowy. I stwierdziłem, że kalistenik ze mnie marny. Ale po dwóch miesiącach rzetelnych ćwiczeń już mogę zrobić 10 pompek z klaśnięciem i 30 zwykłych, pełnych (a nie takich oszukanych jak w reklamach Lidla). Jakoś się człowiek przystosował.

 W kwietniu przychodzi odwilż, stopniowe znoszenie obostrzeń, no i maseczki. Nie ukrywam, że nie jestem ich zwolennikiem. W mojej miejscowości mieszka około pięciuset osób. Początkowo wychodząc z domu, od razu zakładałem maskę. Teraz robię to, gdy jestem wśród ludzi. Nie widzę najmniejszego sensu zakrywania twarzy na wiejskiej drodze, na której nie ma żywej duszy. Czasem widzę kierowców, którzy nawet w samochodzie mają nałożoną maseczkę. Chyba po prostu je lubią.

 Ciekawym aspektem jest medialna propaganda. Ogłoszenia społeczne i oficjalne rządowe biuletyny informacyjne. Na Polsacie możemy się dowiedzieć z reklamy fundacji tej stacji, że „ten nadwyrężony już tak bardzo system trzeszczy w szwach, jest praktycznie na granicy wytrzymałości”. Ponoć już częściej wychodzimy, ale wirus wciąż jest groźny, więc najlepiej zostać w domu. Trzeba często dezynfekować ręce. Nie wolno się witać z nikim ani dotykać twarzy. Nawet bezobjawowi zarażają itp. itd. Niby jest normalnie, a nie jest. I nie wiadomo, kiedy będzie.

 Słowa ministra zdrowa, pana Łukasza Szumowskiego, że będziemy musieli zakrywać twarz do wynalezienia szczepionki, nie zabrzmiały optymistycznie. Nie żebym był antyszczepionkowcem. Ale z tego co wyczytałem, to szczepionka na grypę ma 50% skuteczność. Być może jestem w błędzie, ale nie wydaje mi się, żeby w ciągu półtora roku powstała jakaś cudowna szczepionka na SARS-CoV-2, która będzie skuteczna w 80-90%. Nawet sam przedstawiciel WHO stwierdził, że być może takiej szczepionki nie będzie nigdy (spójrzmy na retrowirus HIV).

 Testy, testy, testy. Kolejne hasło-wytrych. Im więcej testów, tym więcej zidentyfikowanych przypadków, izolacja, mniej zakażonych. I więcej fałszywie pozytywnych przypadków i niższa śmiertelność. Testy robić trzeba, ale na pewno przebadanie całej populacji nie zlikwiduje problemu. Jeśli kogoś szerzej interesuje temat testów PCR, polecam nieco poczytać, co o nich mówił ich twórca – noblista Kary Mullis.

 Spiskowe teorie dziejów. Kolejny filar „nowej normalności”. Jest ponoć coś takiego, jak monologiczny system przekonań. Jeśli ktoś wierzy w jedną teorię spiskową, istnieje spore prawdopodobieństwo, że uwierzy również i w inne. Czyli np. „koronawirus to ściema, sieć 5G jest niebezpieczna, Antychryst już się narodził, wszczepią nam nanoczipy i będzie jak u Huxleya”. Ja uważam, że w każdej bajce jest jakieś ziarnko prawdy, ale z jednego ziarnka pszenicy nie będzie mąki nawet na małą bułeczkę, a co dopiero na bochen, który mógłby wykarmić całą rodzinę. Dlatego też do wszystkich takich, fantastycznych pomysłów, podchodzę z rezerwą, ale jako badacz kultury, chętnie się z nimi zapoznaję. Taki np. Giosue Carducci, może o nim słyszeliście. Włoski poeta, mason, autor „Hymnu do szatana”, noblista. W podobnym czasie literacką Nagrodę Nobla zdobył nasz powieściopisarz, Henryk Sienkiewicz. Ludzie są różni.

 Garść statystyk. Mamy 12 maja 2020 roku. Spójrzmy na Chiny. 82 919 zakażonych, zmarło 4 633 pacjentów. Warto wspomnieć, że kilkanaście dni temu Chiny, oskarżane przez amerykański wywiad o zaniżanie statystyk, wygrzebały spod łóżka 1400 dodatkowych zgonów. Nie wiem, czemu akurat tyle, jak to obliczyli po dwóch miesiącach (na początku marca liczba zakażeń i ofiar niewiele różniła się od obecnej), ale podali taką liczbę, żeby nieco udobruchać światową opinię publiczną. A teraz ich gospodarka ma się dobrze i szyje maseczki dla całego świata. Swoją drogą tych testów PCR wykonano już miliony – jeden kosztuje ponad 600 zł. Czasem żałuję, że nie studiowałem biologii. W Europie wszystko co najgorsze już (chyba) za nami. Niemcy, Francja, Włochy odżywają. Wciąż średnio wygląda sytuacja w UK i Hiszpanii, ale trzymajmy kciuki żeby sobie poradzili. Według oficjalnych danych, opublikowanych przez NY Times, w kilku krajach zanotowano wzrost śmiertelności (tzw. excess deaths, odchylenie krzywej umieralności od średniej historycznej). W Polsce – według statystyk Ministerstwa Cyfryzacji, pochodzących z Urzędów Stanu Cywilnego, liczba zgonów nie tylko nie wzrosła, ale wręcz spadła. Wychodzi na to, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Fakt – na kanapie trudno o wypadek komunikacyjny. Ciekawostka: zmniejszoną umieralność notuje ostatnio także Norwegia. Jesteśmy więc w europejskiej awangardzie walki o dłuższe życie (czy lepsze, to już sami oceńcie). No i tak się to turla powoli, teraz mamy tę całą sytuację kryzysową na Górnym Śląsku. Czas pokaże, na ile ona jest poważna. Najprawdopodobniej koncert Kasi Kowalskiej w Ciechanowie i protesty w stolicy nie przełożą się na wzrost zachorowalności. Wirus lepiej czuje się w kopalniach niż na otwartych przestrzeniach.

 Tekst, który postanowiłem napisać, lakoniczne streszczenie tego co za nami, nie ma na celu pretendować do miana poważnej publicystyki. Ani to esej, ani reportaż, ani felieton. Zasygnalizowałem jedynie kilka spraw, które rzuciły mi się w oczy. Nie jestem za, ani przeciw. Nie uważam, jak co niektórzy, że wirus to ściema, albo że zabije on setki milionów ludzi. Staram się nie popadać ze skrajności w skrajność. Aha, jeszcze jedno wspomnienie. Stoję w kolejce do kasy w niewielkim markecie. Przede mną kobieta z synem, chłopcem około 12-13 letnim, bez maseczki, w bluzie z kapturem. Młodzieniec stara się jak może zasłonić tym kapturem usta i nos. Powiecie – bardzo dobrze, zachowuje ostrożność. Dla mnie ta scena urosła do rangi symbolu. Próbujemy się dostosować, chociaż nie zawsze mamy na to ochotę. Wykonujemy, co nam każą, chociaż sami nie wiemy, czy to ma sens. Walczymy bardziej z własnym lękiem niż z zagrożeniem, którego nie widać. Jesteśmy wciąż ludźmi, ale jakby mniej wyraźnymi. Maski zakryły nie tylko nasze twarze – pod nimi zionie jakaś pustka, którą wywołał w każdym człowieku SARS-CoV-2, bez względu na to, czy miał z nim osobiście do czynienia i czy traktuje go poważnie. Zajął się każdym, bez wyjątku.

PS Mamy rekord, 595 zakażeń, 492 na Górnym Śląsku.

elendil1990
O mnie elendil1990

Chwilowo się nudzę, więc postanowiłem do was zajrzeć. Zdrówka wszystkim.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości