Eternity Eternity
506
BLOG

...Od wrześniowej w Warszawie – po izraelskie...cz.II

Eternity Eternity Kultura Obserwuj notkę 21

 O niepodległy Izrael

 

W Palestynie panowali wtedy Brytyjczycy i nie wpuszczali tam rozbitków z Shoah. Angielska marynarka wojenna przechwytywała na morzu statki przepełnione żydowskimi uchodźcami i siłą odsyłała ich do obozu na Cypr.

 
29 listopada 1947 Organizacja Narodów Zjednoczonych przyznała własne państwo dla Żydów w podzielonej Palestynie, mając na uwadze prześladowania i mordy narodu żydowskiego na przestrzeni wieków – i nieporównywalny z niczym w historii ludzkiej – Holocaust. Z początku przyznali to de jure, a w roku 1948 – de facto.
 
W połowie maja 1948 roku Brytyjczycy opuścili Palestynę. Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych uchwaliła podział Palestyny na dwa państwa, dla narodu arabskiego i żydowskiego.
 
Arabowie nie pogodzili się z podziałem Palestyny i utworzeniem żydowskiego państwa. Masy wojsk z wszystkich sąsiednich krajów zaatakowały zbrojnie dopiero co powstały Izrael. I wtedy, w roku 1948, gdy wszystkie kraje arabskie nas napadły, Stany Zjednoczone ustanowiły embargo na sprzedaż broni do naszego rejonu, do naszego kraju (!). Na szczęście Czechosłowacja uratowała sytuację Izraela, sprzedając nam broń.
 
Palestyńczy nieustannie napadali na osiedla żydowskie, kibuce; strzelali z ukrycia z Jaffy na Tel Aviv, obstrzeliwali szosy. Byli to tak zwani Fedajuni... Nocami przedzierali się do wsi i kibuców by kraść kury, bydło, sprzęt rolniczy – zabijali z zasadzki pracujących na polach, podkładali miny.
 
Arabowie atakowali osiedla żydowskie i kibuce w Palestynie już na długo przed powstaniem państwa Izrael. I tak już zostało przez cały czas, w ciągu lat do dziś, między jedną większą czy mniejszą wojną a drugą – między jednym zawieszeniem broni, Hunda, a następnym... Tylko nazwy tych wojen zmieniają się.
 
W kraju nie było amunicji, żywności, pomieszczeń koniecznych dla nowoprzybyłych, ani sprzętów pierwszej potrzeby. Imigranci nie mieli dokąd pójść, sypiali w Tel-Avivie, na podwórkach, na ławkach w parkach i ogrodach, na trawnikach. Wciąż napływał ten exodus uratowanych cudem z Shoah i "dipisów" z dawnych lagrów, na starych, zniszczonych, nie do użytku statkach, mimo wszelkich niebezpieczeństw i niedostatków. Nic nie mogło zatrzymać tej potężnej fali ludzkiej, która parła do tej jedynej, pozostałej im po straszliwościach Holocaustu przystani.
 
Walki z Arabami wzmagały się i rozszerzały. Niektóre miejscowości wpadły w ręce uzbrojonych mas arabskich, a Żydzi, którzy nie zdążyli, albo nie zdołali wycofać się, zostali wyrżnięci.
 
Ochotnicy, Żydzi i nie Żydzi, specjaliści wojskowi, lotnicy – różni ludzie dobrej woli z rozmaitych krajów przyjeżdżali, czując potrzebę i obowiązek sumienia by pomóc powstającemu Izraelowi w tych groźnych dniach. Był wśród nich oficer armii amerykańskiej, sławny bohater przebicia drogi w Burmie (stąd nazwa drogi do oblężonej Jerozolimy...) w czasie II wojny światowej, pułkownik Markus, pochodzenia żydowskiego. Jego przyjazd szczególnie napełnił wszystkich otuchą i nadzieją, dodał odwagi w tej walce.
 
Na południu, Arabowie zdobyli niedawno powstały kibuc Jad-Mordchaj (od imienia przywódcy powstania w getcie warszawskim, Mordechaja Anielewicza), znajdujący się w najbardziej wysuniętym miejscu przy granicy egipskiej. W kibucu ani dość ludzi, ani broni, aby odeprzeć setki napierających w czołgach Arabów. Kibucnicy walczyli do ostatniej kuli, a potem wycofali się jedyną, nie odciętą jeszcze drogą przez pola i zarośla.
 
Kibuce na północy zostały też odcięte. Arabowie okrążyli Jerozolimę, odcięli Stare Miasto i wszystkie drogi wiodące do miasta. Kosztem ciężkich ofiar Żydzi-palmachowcy wycięli okrężną drogę w górach. Nazwano ją "Drogą Burmy"... W pancernych wozach żołnierze dowozili tędy miastu wodę i broń, rozdzielali oblężonym mieszkańcom skąpe porcje żywności. 
 
 
 
 
Po drodze...
Żydowscy żołnierze w marszu do Jerozolimy dla przerwania oblężenia miasta, 1948.
(fot.   Robert Capa, Magnum)
 
 
Słuchano w napięciu komunikatów radiowych, oczekiwano w nich lepszych nowin o zaprzestaniu aktów wrogości... Starano się analizować te hebrajskie komunikaty, prawie nie rozumiejąc języka w jakim były podawane. Nowoprzybyli tak bardzo pragnęli zrozumieć każde słowo, dowiedzieć się, co dzieje się wokół nich. Prosili Izraelczyków, żeby im tłumaczyli, na co tamci nie zawsze mieli czas i ochotę...
Jednak łatwiej było żyć w kibucu niż w mieście. Przynajmniej o żywność nie trzeba było się zmagać. W miastach wszystko było racjonowane, na przydział kartkowy, brakowało większości produktów i po wszystko wystawało się w niekończących się kolejkach. Przepychanie się, kłótnie w rozmaitych językach... Byli to wszak Żydzi z różnych krajów, kultur i obyczajów. 
 
 
O przetrwanie przyznanego państwa
 
W tym czasie izraelskie władze wojskowe zażądały od kibuców ochotników do wojska. Sekretariat kibucu Ejn-Szemer, w którym musiała zatrzymać się grupa Henryka na rok przeszkolenia, tzw. Hachszara, i przystosowania się do kolektywnego życia i pracy w Izraelu, zdecydował, że od nich musi pójść dwóch chłopców do Palmachu. A przecież znajdowali się zaledwie kilka miesięcy w Izraelu i nie opanowali jeszcze nawet języka. Tę zaskakującą nowinę przyniósł madrych – instruktor i opiekun grupy, długoletni członek kibucu, Ejn Szemer, Żyd niemiecki. 
 
 
 
Henryk Birenbaum, Tel-Aviv, 1949.
 
 
Palmach (skrót od Palugot Mahac – "siła uderzeniowa") było ochotniczym wojskiem, składającym się przeważnie z kibucników gotowych do wszelkich poświęceń i heroicznych wyczynów. Były to ludowe oddziały bojowe organizowane w tym czasie do obrony powstającego państwa. Panowała tu równość i koleżeńskie stosunki, nie istniały różnice między oficerami a zwykłymi szeregowcami. Nie trzeba było salutować, zdejmować czapki przed kimś o wyższej randze. Wszyscy jedli razem w tym samym pomieszczeniu te same posiłki. 
 
 
 
 
Ćwiczenia Palmachowców, Jerozolima, 1948.
 
 
Największą karą dla żołnierza Palmachu było zabronienie uczestniczenia w jakimś trudnym zadaniu bojowym. Kiedy powstał oficjalny rząd Izraela, premier Ben Gurion rozwiązał Palmach, mimo burzliwych lecz daremnych sprzeciwów. Wojsko musiało być jedno, a nie składać się z różnych odłamów politycznych czy innych.
Palmachowcy z kibuców często wychodzili w bój. Atakowali głównie wsie, z których Arabowie robili wypady i zagrażali żydowskim osiedlom. Nie zawsze wszyscy wracali żywi. Arabowie znęcali się nawet na ciałach zabitych. 
 
 
Odbyło się zebranie w namiocie. Wszyscy w największym napięciu usiedli wokół madrycha. Nikt nie śmiał się odezwać. Sami mieli postanowić, kto z nich pójdzie na front! Jak tu wziąć na siebie odpowiedzialność za cudze życie, życie cudem ocalone z zagłady?
 
Madrych okazywał coraz większe zniecierpliwienie. Nazajutrz rano wybrani muszą wyruszyć w drogę... Więc kto? Atmosfera była ciężka.
 
Okazało się, że ludzie mają różne pomysły na trudne rozwiązania... Ktoś zaproponował: "Niech idą tacy, którzy jeszcze nie są z nikim związani!" Wybuchła burzliwa dyskusja, którą Henryk natychmiast przerwał. Był wtedy członkiem sekretariatu grupy i zamiast zaproponować kandydatów, powiedział po prostu, że on pójdzie. Po nim wstał także Michał, zgłaszając się dobrowolnie. Wszyscy umilkli zaskoczeni, ale jeszcze długo potem dyskutowali w namiocie.
 
Napięcie zelżało, ustąpiło miejsca przygnębiającej trosce. Kto wie, czy wrócą zdrowi i cali? Nazajutrz rano jednak nie zostali odesłani, rozkaz zmienił się. Zdążono jeszcze urządzić im wieczór pożegnalny w namiocie.
 
Z początku obaj zostali wysłani do kibucu Negba, gdzie przechodziło się kilkutygodniowe ćwiczenia wojskowe. Potem znaleźli się w pułku, który właśnie się organizował w celu obrony karawan dowożących produkty do oblężonej Jerozolimy. Brali udział w walkach o oswobodzenie rozmaitych odcinków frontu. 
 
 
 
 
 
Palmachowcy, Mosze Laufer i Henryk Birenbaum na tle spalonego statku "Altalena", 1948.
 
 

(Tu kilka słów wyjaśnień do powyższego zdjęcia:
 
Mosze Laufer był kolegą Henryka jeszcze z kibucu w Eschweige w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec. Był on bardzo aktywnym dzialaczem Hashomer Hacair jeszcze sprzed wojny i dużo robił dla ruchu kibucowego podczas naszego pobytu w Eschweige. Pochodził z Nowego Targu, z zawodu był stolarzem. W Izraelu prowadził warsztat stolarski z ramienia miasta Herzliya. Mieszkał tu z rodziną, nie żyje już od kilku lat.
Statek "Altalena" to słynna historia: Menachem Begin, przywodca partii Hejrut, a po latach premier Izraela, przywiózł w 1948 roku na tym statku broń do Izraela by walczyć na własną rękę o niepodlegly Izrael według ideologii Hejrutu – dziś Likudu – i tą drogą przejąć władzę od Dawida Ben Guriona i Partii Pracy, Mapaj, (także przeciwko dowództwu Hagany)... Ben Gurion rozkazał spalić ten statek [22 czerwca 1948]. Żydzi walczyli przeciwko Żydom, byli zabici i ranni po obu stronach.)
 
Henryk przyjeżdżał do kibucu na krótkie urlopy. Przynosił z sobą jakąś świeżość, ale i charakterystyczny dla tego okresu niepokój, poczucie nieustannej aktywności wojskowej, nieznanej w szarej kibucowej rzeczywistości, w której żyło się w oddaleniu od tych burzliwych zdarzeń i walk – on teraz żył nimi na codzień.
Opowiadał o oblężonej Jerozolimie, o ciężkich tam walkach, o poświęceniu i odwadze żołnierzy i ich dowódców. Był jednym z nich, mimo że na początku niemal nie rozumiał rozkazów dowódcy urodzonego w Izraelu... Ale nie żałował swej decyzji pójścia do wojska, nie okazywał strachu. Poznawszy poniżające podejście izraelskich kibucników do nowoprzybyłych uratowanych z Shoah, wiedział, że nie zostanie w kibucu a służbę wojskową w każdym wypadku będzie musiał odbyć.
 
Pewnego dnia wyszedł w dziesięcioosobowym oddziale w kierunku pozycji arabskiej, uplasowanej na szczycie góry. Skupiło się tu około 200 Arabów, którzy ostrzeliwali szosę i wzgórza, gdzie znajdowali się Izraelczycy. Byli zwróceni placami do wsi Diraub, gdyż stamtąd nie spodziewali się żadnego niebezpieczeństwa.
 
Nad ranem, tych dziesięciu chłopców z Palmachu przemknęło przez dolinę wśród gór. Tymczasem inna jednostka palmachowców otworzyła ogień od przodu arabskiej pozycji, aby odwrócić uwagę Arabów. Z jednym karabinem maszynowym, małym miotaczem min i ręcznymi karabinami grupa Henryka zaatakowała pozycję od tyłu.
 
Zaskoczeni i przerażeni Arabowie rzucili się do panicznej ucieczki, zostawiając za sobą rannych i zabitych. Palmachowcy popędzili za nimi i w ten sposób zdobyli również pobliską górę.
 
W nocy pierwszego zawieszenia broni pułkownik Markus znajdował się w pobliżu Jerozolimy w sztabie wysokich oficerów jako ich doradca.
 
W pewnej chwili wyszedł na dwór za potrzebą... Stojący na warcie żołnierz zauważył zbliżającą się do pozycji postać owiniętą w białe prześcieradło. Zawołał: hasło?! Pułkownik odpalił – "Shut up, you...!"
 
Żołnierz ostro powtórzył pytanie o hasło a nie otrzymawszy odpowiedzi, wystrzelił. Był przekonany, że był to podkradający się Arab. Za moment okazało się to straszną pomyłką. Pułkownik Markus leżał martwy. Nikt nie wiedział, że był tam, tak blisko. Wkrótce ta straszna wieść zmroziła cały kraj, świat.
 
Henryk walczył także w kibucu Ramat-Rachel, który znajdował się niemal całkowicie w rękach arabskich. Jedynie budynek jadalni trzymali jeszcze Izraelczycy. Toczyły się tu rozpaczliwe walki o zdobycie kibucu, byli zabici, ranni. Rannych trzymano w dużej sali na piętrze pod jadalnią. Nagle podkradł się tam Arab i rzucił granat, zabijając kilku rannych i sanitariuszkę, która się nimi opiekowała. Nad ranem saperom izraelskim udało się wysadzić w powietrze siedzibę sztabu arabskiego i dzięki temu oswobodzono Ramat-Rachel.
 
Henryk nie miał pojęcia, dokąd zawiedzie go następny dzień czy następna godzina. Ale był gotów na wszystko i nie wahał się. Z góry pogodził się z losem i nie starał się mu ujść. Jego postawa dawała innym w grupie poczucie bezpieczeństwa i sensu życia tutaj, w tych nieznośnie ciężkich pod każdym względem warunkach.
 
W pułku Harel był z Henrykiem pewien chłopak, nowoprzybyły z Rumunii, który, jak wielu w tym decydującym o losie Izraela czasie zgłosił się dobrowolnie do Palmachu. Menasze przyszedł do tego pułku z grupy odbywającej Hachszarę w kibucu Ruhama. Był to wysoki przystojny chłopak, bardzo wysportowany, szczególnie odznaczał się w biegu. Ale miał bezwładną prawą rękę. Lewą, zdrową podrzucał zwykle swój karabin.
 
Kiedy wybrano chłopców do ataku na twierdzę arabską w Latrun, pobliżu Jerozolimy, w byłym gmachu policji brytyjskiej, nie chcieli go wziąć z sobą, bo spodziewano się szczególnie ciężkiego boju. Nie można było wtedy gorzej dotknąć Palmachowca. Menasze przebłagał dowódcę.
 
Pułk walczył przez całą noc. Izraelczykom udało się zająć część góry strategicznie panującej nad Latrun i utrzymać tę pozycję aż do świtu. Menasze został bardzo ciężko ranny w brzuch w nocy podczas zdobywania tej góry. Słabym głosem wołał imię Henryka. Henryk wziął go na plecy i zaniósł do punktu sanitarnego w szetach met – "martwym terenie" pod górą – w przekonaniu, że po pierwszej pomocy odwiozą Menaszego do szpitala.
 
Nad ranem przyszedł rozkaz wycofania się w braku dalszych posiłków broni i ludzi. W drodze powrotnej Henryk usłyszał jęki i zauważył, że Menasze leży w miejscu, do którego przyniósł go przed kilkoma godzinami. Wraz z jakimś kolegą Henryk położył rannego na koc i znieśli go z tej góry aż do auta. W drodze do szpitala Menasze umarł.
 
Niebawem, okazało się, że Amos, dowódca oddziału Henryka także jest śmiertelnie ranny. Arabski granat rozszarpał mu plecy.
 
Ciężkie walki pod Latrun toczyły się nadal z krótkimi przerwami. Henryk został ranny w nogę, obsługując karabin maszynowy. Odłamek pocisku uszkodził mu mięsień i na zawsze utkwił w szpiku kostnym. Operowano go natychmiast w polowym szpitalu, lecz nieudolnie. Uszkodzony mięsień został w czasie tej operacji przekręcony i po upływie roku Henryk musiał ponownie przejść operację. 
 
 
 
 
Henryk (z prawej) podczas leczenia rehabilitacyjnego nogi w Netanii, 1949.
 
 
Po pierwszej operacji otrzymał kilkutygodniowy urlop. Potem został przeniesiony do jednostki sił lotniczych. Pracował w ślusarni. Wtedy już bardzo rzadko odwiedzał kolegów w kibucu. Byli w tym czasie na dalszej Hachszara w kibucu Szaar Hagolan. 
 

Nasze wspólne początki
 
Kiedy Izraelczycy opanowali Jaffę, Henryk znalazł tam sobie mieszkanie, które potem, będąc już małżeństwem, wymieniliśmy na miejsce w moszawie (wieś kooperatywna) w pobliżu maabara Hiriya. Próbowaliśmy tam założyć gospodarstwo rolne. Henryk często musiał odbywać dyżury nocne z karabinem w ręku po ciężkim, długim dniu pracy w obronie przed napadającymi na moszaw Fedejunami. – a nazajutrz wstawać wczesnym rankiem do pracy. Pracował wtedy także w godzinach nadliczbowych byśmy mogli się tu utrzymać.
 
 
 
 
 
Henryk Birenbaum i Halina Balin (później Birenbaum),   Tel-Aviv, 1948.
 
 
Nasz pierwszy syn urodził się w Herujcie w 1951 roku. Mieszkaliśmy w baraku zmontowanym przez Henryka z blachy aluminiowej. A potem był namiot w obozie przejściowym dla imigrantów w tzw. maabara. 
 
 
 
 
Henryk i Halina Birenbaum na spacerze z synkiem Yakovem, Herujt, 1951.
 
 
 
 
Henryk i Halina Birenbaum z Yakovem, Herujt, 1951.
W tle widać mieszkalne baraki z blachy.
 
 
W roku 1950 przyjechało tysiące Żydów z Iraku, uciekając od groźnych wystąpień przeciwko nim ze strony władz irackich, będących w wojnie z Izraelem. Z braku pomieszczeń lokowano ich (były to duże, wielodzietne rodziny) w namiotach stawianych w miejsce wycinanych wyschniętych pardesów (gajów pomarańczowych). Jak grzyby po deszczu wszędzie niemal wyrastały "miasta" pałatek. Przywożono tych ludzi samolotami na koszt państwa Izrael, nie posiadali bowiem niczego – władze irackie zarekwirowały Żydom wszelki dobytek. 
 
 
 
 
 
Obóz namiotów dla imigrantów do Izraela, niedaleko Haify, październik-listopad 1950.
(fot.   Robert Capa, Magnum)
 
 
 
 
Obóz namiotów (wraz z "ogródkami") dla imigrantów do Izraela, 1948-1949.
 
 
 
My do sznura takiego namiotu mieliśmy uwiązanego psa, Zariza (Zręczny, po hebrajsku), od którego przechodzący Żydzi z Iraku odżegnywali się różnymi zabobonnymi zaklęciami ... 
 
 
 
 
Namioty w obozie w Netanii dla imigrantów do Izraela, 1949.
 
 
 
 
Blaszane baraki w obozie dla imigrantów do Izraela w Tyberia, wczesne lata 1950.
 
 
Następnie był więc taki "nasz" barak z brezentu i wreszcie, w roku 1953 jednopokojowy domek dwurodzinny (bez elektryczności i wody w mieszkaniu...) w nowym osiedlu dla Żydów nowoprzybyłych do Izraela z Europy po Holocauście i z licznych krajów arabskich, jak Irak, Maroko, Jemen...
Potem, w ciągu długich lat, przyszła służba Henryka, jako rezerwisty w wojsku, po kilka dni lub tygodni, dwa-trzy razy w roku... 
 
 

Wojna synajska 1956
 
Wojna synajska 1956 zastała nas już w nowym, dwupokojowym mieszkaniu w dużej kamienicy w mieście Ramat Gan, którego dorobiliśmy się po latach tułaczki i wśród nieopisanych trudności materialnych i fizycznych. Nasz drugi syn miał wtedy rok. Dwaj nasi synowie noszą imiona dziadków, ojców mojego i Henryka, zgładzonych w Shoah.
 
Ogłoszono mobilizację. Jeden z żołnierzy roznoszący karty mobilizacyjne, zapukał i do naszych drzwi. Henryk znów poszedł na wojnę. W tym okresie panowało wielkie bezrobocie w kraju i Henryk właśnie borykał się ze znalezieniem pracy, gdy powołanie go do wojska odsunęło na bok ten problem. Wobec grozy wojny nic się już nie liczyło.
 
Również i ta wojna skończyła się – jak poprzednie – bez rozstrzygnięcia. Stan "nie wojna ani nie pokój" trwał ustawicznie. Napady Fedajunów i ostrzeliwanie kibuców w Emek Hajarden (Dolina Jordanu) z gór Golanu przez wojsko i snajperów syryjskich – i znów powołania do wojska na ćwiczenia, na wszelkiego rodzaju manewry... 
 
 
 
 
Henryk przy pracy w ślusarni w fabryce gumy, Herzliya koło Tel-Avivu, 1958.
 
 
Podoficerowie wszystkich armii łączcie się
 
Pewnego dnia w czasie manewrów dywizji w Negewie, na południu kraju, zdarzył się Henrykowi irytujący, choć może zabawny incydent z pewnym starszym sierżantem. Henryk i trzech innych rezerwistów pracowali od południa poprzedniego dnia i przez całą noc aż do następnego dnia przy zakładaniu kilometrami drutów telefonicznych. Bez jedzenia, bez odpoczynku, latem przy pustynnym upale. Okolo 10.00 rano dotarli dopiero do miejsca, gdzie była kuchnia polowa i tam wydzielono im zupę do wojskowych menażek, którą zasiedli jeść w pobliżu, w cieniu krzaków. Nagle, jak spod ziemi pojawił się starszy sierżant , czyściutki, wypoczęty, w gładko wyprasowanym mundurze, z pałeczką w ręku. Podchodził po kolei do każdego z posilających się po tych ciężkich godzinach harówki rezerwistów i wymachując im przed nosem tą pałeczką, rozkazywał: "wstać i oddalić się od kuchni!".
 
Zaskoczeni rezerwiści zaniemówili, nie pojmując w pierwszej chwili takiego jego zachowania się, przerwali jedzenie i w oburzeniu wykonali ten dziwny rozkaz-zachciankę. Przyszła kolej na Henryka. Starszy sierżant zawołał, wskazując nań tą pałeczką: "A ty, co? Wstawać!" Henryk odpowiedział spokojnie, że wstanie jak skończy jeść zupę. Starszy sierżant zapienił się, zaczął tupać nogami, wymachiwać pałeczką i wrzeszczeć. Henryk odpowiedział, że jeśli nie przestanie się na niego wydzierać, zupa wyląduje na nim – i wylał na niego zawartość swej menażki.
 
Od razu podbiegli stojący w pobliżu żołnierze i oficer łączności Henryka, przed którym Henryk wyjaśnił sprawę. Starszy sierżant groźnym tonem kazał sobie podać dane Henryka, ale oficer znał sytuację i uspokoił go, że sprawę załatwi.
 
Nazajutrz w porze obiadowej Henryk z trzema rezerwistami znów przyszli do kuchni polowej po wielogodzinnym wykonywaniu następnego zadania. Na całym placu wokół kuchni, niemal na kuchni siedziało pełno żołnierzy-rezerwistów, jedli, odpoczywali. A starszy sierżant rozmawiał z kilkoma oficerami, trzymając ręce splecione do tyłu z tą pałeczką. Henryka poniosło za wczorajszą awanturę i obecne ignorowanie podobnej. Podszedł wprost do tego sierżanta i przerywając mu w pół słowa, zapytał: "A dlaczego teraz nikomu nie każesz się odsunąć od kuchni?". Ten zaczął się jąkać i tylko powtarzał: "dlatego, dla ...tego..." Henryk wybuchnął: "bo dlatego, że jesteś taki a taki sk... syn!..." Wieczorem tego samego dnia Henryk został przeniesiony do innej dywizji. 
 
 

Wojna sześciodniowa 1967 – o istnienie...
Po wojnie synajskiej 1956, wybuchła wojna sześciodniowa, w 1967...
 
Zaczęło się od trzytygodniowego, szalonego napięcia. Kraj opanował wielki, dławiący jak kleszcze niepokój. Każdy rozumiał powagę sytuacji – wszyscy, nawet dzieci uświadamiali sobie, jakim niebezpieczeństwem i grozą brzemienna była chmura nad Izraelem. Wołały o tym nagłówki gazet, głos spikera radiowego podającego wiadomości o zablokowaniu dla Izraela Cieśniny Tyrańskiej, wysyłane i nadchodzące ze świata telegramy oraz najrozmaitsze komentarze. Wieści z państw arabskich o szykowanej nam zagładzie; o zmowach i paktach dla zrealizowania tych zabójczych zapowiedzi; o postawieniu wielkich wojsk na granicach, okrążeniu.
 
Na szosach krążą samochody obładowane workami piachu, naczyniami na zapasy wody; bronią, żołnierzami. I wreszcie mobilizacja. Karty powołania uderzają w każdy dom. Także w nasz. Rozpaczliwe pożegnanie, uściski, zdławione w krtani łzy rozstania i przylepione uśmiechy rzekomej beztroski na zdrętwiałych wargach: wszystko wkrótce wróci do normy, będzie dobrze, musi być... Świat nie dopuści do ponownej naszej zagłady!
 
Była sobota, święto Lag-Baomer a dzieci jak co roku przygotowały stosy drew i suchych gałęzi. Pozwolono im rozpalić niewielkie ogniska ale wcześnie je ugasić. Gromady rozbawionych dzieci z pasją ustawiały na szczycie stosów drewniane lalki, mające symbolizować polityków i władców wrogich Izraelowi, któych nazwiska były teraz na ustach wszystkich: Nasser, El-Atasi, Kosygin.
 
Lalki te miały być spalone na stosie, oczywiście po "ustrzeleniu" ich z łuków na wzór dawnych bohaterskich wojowników Bar-Kochby, na cześć których odbywa się co roku ta uroczystość. Poczem dzieci dojadły upieczone w ogniskach kartofle, zalały wodą wypalone, jeszcze gorące stosy, i ze słowem Shalom rozbiegły się każde w swoją stronę. Weszliśmy do domu. Syn zapalił światło – na podłodze leżała kartka, którą ktoś wsunął pod drzwi podczas naszej nieobecności. Wezwanie do wojska: Henryk ma się stawić o świcie w swej jednostce!
 
Zapakował do plecaka kilka niezbędnych rzeczy, zagadywał nas, uśmiechał się. Dzieci płakały. Widocznie teraz dopiero zrozumiały, że coś strasznego zwala się na nasz kraj, na nas. Dom osierociał, gdy tylko Henryk zamknął za sobą drzwi. Odtąd wciąż tylko nasłuchiwało się wiadomości, komentowało je z sąsiadami, których drzwi i serca otwarły się teraz jedne dla drugich.
 
W radio nie było nic pocieszającego. To samo napięcie, te same agresywne oświadczenia rządów arabskich o wyzwoleniu Palestyny, o świętej wojnie przeciw Izraelowi. Nawet przywódcy izraelskiej partii komunistycznej odważyli się złożyć oświadczenie, wbrew Moskwie, że blokada Cieśniny Tyrańskiej jest agresją przeciwko państwu Izrael. Ale komunistyczny "Blok Pokoju" informował właśnie o pełnym poparciu dla jednej ze stron, nakazując poddać się drugiej, czyli izraelskiej!...
 
5 czerwca 1967 rok. Syrena alarmowa zagłuszyła wszystko. Wojna!
 
W południe dzieci wróciły ze szkoły i już nazajutrz nie poszły do szkół. Bawiły się w schronie, rozprawiały jak dorośli o polityce. Szykowano wodę, lekarstwa, bandaże. Wieczorny alarm przyniósł z sobą huk dział. Walki toczyły się koło Kalkilji, skąd Jordańczycy i Irakijczycy ostrzeliwali całą okolicę, aż do Tel Avivu. Niebo rozdzierały reflektory, rakiety, kolorowe pociski.
 
Nie wiedzieliśmy nic. Gdzie teraz może być Henryk? Co z nim jest? Ludzie uspakajali mnie, że gdyby stało się coś złego, już by przyszło zawiadomienie!...
 
Detonacje stawały się coraz częstsze, bliższe. Salwa za salwą. Nie ustawały w ciągu całych nocy i dalszych dni. Większość ludzi pozostawała w schronach. Wszystko dosłownie, ludzie i pojazdy było zmobilizowane na wojnę. Dzieci roznosiły pocztę – wojskowi i rabini – zawiadomienia o poległych...
 
Szóstego dnia nad ranem w schronie, jak zwykle rozpaczliwe, w niesamowitym zdenerwowaniu i skupieniu, oczekiwanie dziennika, jak wyroku losu. Arabscy spikerzy ogłaszają wciąż jednakowo swe rzekome zwycięstwa, zapowiadają bliski koniec Izraela, każą jego mieszkańcom szykować sobie trumny.
 
I wtem słowa: "... wszystkie samoloty wroga zostały unieszkodliwione, zanim zdążyły wystartować do ataku!..." Potężne westchnienie ulgi – los wojny rozstrzygnięty. Izrael nie zostanie wrzucony do morza, jak grozili dniami i nocami przywódcy państw arabskich. Można opuścić schrony, odkleić papier z zaciemnionych okien.
 
Jerozolima stała się znów jednym, nieprzedzielonym miastem, a legendarna, o ogromnym znaczeniu religijnym Ściana Płaczu po latach dostępna dla Zydów. Na szósty dzień wojny przypadło zwycięstwo nad wszystkimi przeciwnikami Izraela – i następne tylko – zawieszenie broni. Do następnej i następnej wojny oraz dalszych ataków terroru Hizbola, Hamasu, Fatah, w które się przerodzili Fedajuni...
 
O Henryku nadal nie było wiadomości. Służył w tym czasie, po przejściu specjalnych kursów, w jednostce łączności, która postępowała za czołgami na wschodnim froncie w stronę Jordanii. Dotarli aż za Nablus, potem przeniesiono ich do Kalkilji. Jego jednostka wojskowa stacjonowała na granicy jordańskiej, potem zaś w Kalkilyi, jako wartownicza. Dniami i nocami leżeli w polach, jedli z kuchni polowej; na początku wojny przydzielano żołnierzom Manot Kraw (porcje bojowe, po hebrajsku), suchary i konserwy wojskowe. 
 
 
 
 
Henryk (pierwszy z lewej) z żołnierzami swojego oddziału, Kalkiliya, 1967.
 
 
Henryk wrócił z tej wojny dopiero po kilku tygodniach. Wreszcie zjawił się u progu domu, zakurzony, zmęczony, opalony, ze swym plecakiem ekwipunku – i przeżyć. Na szczęście, i z tej wojny wyszedł cało. Wrócił do swych codziennych zajęć. Pracował wtedy w fabryce gumy; w ślusarni, a potem w ciągu długich lat był instruktorem-opiekunem dzieci mongoloidalnych. Ale po upływie kilku tygodni zaledwie znów powołano go na ćwiczenia w G'iftlik, za Nablus w kierunku Jerycha. 
 
 
 
 
Henryk na ćwiczeniach, G'iftlik, 1967.
 
 
Wojna Sądnego Dnia 1973 – znowu o istnienie
 
We wrześniu 1973 roku Egipt i wszystkie kraje arabskie w środku największego dla Żydów święta Jom Kipur nagle zaskoczyły Izrael potężnym atakiem zbrojnym ze wszystkich stron kraju!
 
Absolutny post Sądnego Dnia, ludzie w synagogach, nikt nie pracuje w taki dzień, nie ma radia, gazet (telewizja jeszcze nie istniała wtedy w Izraelu), lokomocji, żadnych aut na drogach, – i w jednej chwili – przepaść! Atmosfera, jak w getcie warszawskim przed ostateczną likwidacją – zagładą!...
 
Jeszcze w nocy tak zadudniło ciężko na szosach. Nasz młodszy syn przygotowywał się właśnie do matury, gdy zauważyliśmy przez okno niezwykły, niespotykany w taki dzień ruch wojskowych aut na pobliskiej szosie.
 
Henryk był już wtedy w dalszej rezerwie, a jednak przyszli po niego. Był to złowrogi znak – skoro biorą także i jego rocznik 1924! Nie poszedł tym razem na front, a na stację policji, gdzie miał ciągle czuwać, słuchać wiadomości i rozkazów kiedy włączyć lub wyłączyć syrenę alarmową, gdy nadchodzi czy mija zagrożenie dla cywilnej ludności.
 
Tragiczne wyniki tej wojny, zwanej wojną Yom Kippur, pod wieloma względami na długo, jeśli nie na zawsze zaciążyły nad losami i mentalnością społeczeństwa Izraela, które w jednej chwili znów stanęło nieprzygotowane przed śmiertelnym zagrożeniem ponownej zagłady. 
 
 
 
Codzienność terroru i wojen
 
A potem były dalsze wojny: w 1983 z Libanem; 1991 – wojna między Irakiem a Stanami Zjednoczonymi i... rakiety-skudy Sadama Husseina na miasta Izraela. W jednej chwili "zdmuchnięty" został cały rząd domów (i dom, w którym mieszkaliśmy w czasie wojny synajskiej!..) na ulicy Ramat Ganu.
 
Codzienność nieustannego nasłuchiwania alarmu uprzedzającego w radiu o nadejściu lub minięciu ataku skudów: Nachasz cefa ("Jadowity wąż!") i bieg do uszczelnionego jak klatki pokoju; ciągłe noszenie z sobą masek przeciwgazowych na ramieniu – a w czasie ataków skudów – na twarzy. 
 
 
 
* * *
 
Od roku 2000 do dziś, chwili pisania tych słów panują tu słynne na całym świecie teraz: Intyfada, terror samobójców z Hizbola, Dżihadu, Hamas, Fatah, zastępujących dawnych Fedajunów... Zemsty izraelskie i terror: zemsta – terror – zemsta..., jak w błędnym kręgu, niezliczone, mnożące się po obu stronach tragedie ludzkie i wzmagająca się od wojny sześciodniowej plaga osadników na zajętych w tej wojnie ziemiach. Henryk już nie brał w tym większego udziału, a w ostatnich latach w ogóle nie. 
 
 

W zaciszu domu
 
Henryk przeszedł na emeryturę mając 73 lata, by wreszcie odpocząć i móc oddać się cały swoim rozmaitym hobby's, dzięki którym można nieco nie myśleć o burzliwej sytuacji w Izraelu... Pasjonuje się zbieraniem znaczków pocztowych (od wielu lat), muzyką klasyczną, czytaniem książek i nie przepuszcza prawie żadnego pokazu w telewizji wszelkich rozgrywek sportowych, (sam kiedyś brał udział w meczach piłki nożnej i uprawiał lekkoatletykę) – i pielęgnowaniem ogródka przy domu oraz naszym psem-staruszkiem, kotkami... 
 
 
 
 
Henryk – piłkarz (piąty w rzędzie), 
kibuc w Eschweige, 1946.
 
 
 
 
Henryk – skoczek w dal, 
kibuc w Eschweige, 1946.
 
 
Ale koty są właściwie bardziej moim umiłowaniem, Henryk tylko pomaga... Pomaga mi we wszystkim i każdemu komu potrzebna jest w czymś pomoc. 
 
Halina  Birenbaum
Web:Zwoje
Opracował: Eternity
 
Eternity
O mnie Eternity

Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Kultura