Tak jak obiecałem na blogu Etiuda /notka: Leopold Tyrmand i kolorowe skarpetki / http://etiuda.salon24.pl/553671,leopold-tyrmand-i-kolorowe-skarpetki, chciałbym dokończyć tą interesującą historie.
Cyt:
Przedstawiamy premierowy fragment książki przedstawiającej mało znany, amerykański okres w życiu Leopolda Tyrmanda. Od oszałamiającego sukcesu w Nowym Jorku, poprzez trudny okres walki o czytelnika, aż po redagowanie własnego magazynu Chronicles of Culture.
Amerykańska biografia Tyrmanda, która ukazała się nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria, dokumentuje zarówno publiczną działalność pisarza, jak i jego bogate życie prywatne. Książkę wzbogacają dodatkowo liczne relacje przyjaciół i znajomych, duży wybór ilustracji oraz fragmenty nieznanych dotąd polskiemu czytelnikowi tekstów Tyrmanda, z których wyłania się klarowny obraz jego poglądów na Amerykę końca lat sześćdziesiątych. Spostrzeżenia pisarza zaskakują aktualnością i trafnością w odniesieniu do polskiej sytuacji polityczno-społecznej i kulturowej końca XX i początku XXI wieku.

Amerykańska biografia Tyrmanda, która ukazała się nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria, dokumentuje zarówno publiczną działalność pisarza, jak i jego bogate życie prywatne. Książkę wzbogacają dodatkowo liczne relacje przyjaciół i znajomych, duży wybór ilustracji oraz fragmenty nieznanych dotąd polskiemu czytelnikowi tekstów Tyrmanda, z których wyłania się klarowny obraz jego poglądów na Amerykę końca lat sześćdziesiątych. Spostrzeżenia pisarza zaskakują aktualnością i trafnością w odniesieniu do polskiej sytuacji polityczno-społecznej i kulturowej końca XX i początku XXI wieku.

Fragment książki:
Zmagania
„Postanowiłem bronićAmeryki przed nią samą”
Podczas podróży w Tyrmandzie dojrzewała decyzja o pozostaniu w Ameryce. Kiedy wrócił do Nowego Jorku, wystąpił o prawo stałego pobytu, wybierając tym samym emigrację. Przez pierwsze miesiące mieszkał w pokoju przydzielonym mu przez Fundację imienia Wandy Roehr przy 37 Street i Park Avenue, na Manhattanie.W skromnych warunkach opracowywał zapiski rozpoczęte jeszcze w Europie.
Wkrótce wynajął samodzielne mieszkanie. Choć miał na koncie kilka tysięcy dolarów za zachodnie wydaniaZłego, bez źródła stałych dochodów czuł się niepewnie. Dlatego wybrał Harlem. W tej części Manhattanu, brudnej i zamieszkanej głównie przez ludność murzyńską, można było znaleźć naprawdę niedrogie lokum. Przede wszystkim jednak Harlem łączył się z jazzem. W okolicznych teatrach odbywały się koncerty Elli Fitzgerald i Jamesa Browna. Jak wspomina Ryszard Horowitz, Harlem zawsze wyglądał tak samo, ale wówczas miał inną, jazzową atmosferę, która stanowiła część romantycznego wyobrażenia o Ameryce. Tyrmand zamieszkał w dość zniszczonym budynku. Pisał i starał się o różne dotacje. Niewielka kwota, jaką dostawał przez pięć miesięcy od Fundacji Forda, umożliwiła mu dalszą pracę.

Notatki Tyrmanda
Walcząc z idiomami i składnią nowego języka, stworzył zarys artykułu. Pierwszą czytelniczką była jego bliska przyjaciółka Beverly de Luscia, dziennikarka z nowojorskiego „Time Magazine”. Entuzjastycznie oceniła szkic, co zachęciło Tyrmanda do dalszego pisania. Kiedy ukończył całość, Beverly zrobiła korektę. Poprawienie pełnego błędów gramatycznych, choć imponującego bogatym słownictwem czterdziestronicowego tekstu zajęło jej kilka dni. Ale agent literacki Tyrmanda nie widział szans na opublikowanie artykułu. Pisarz zdecydował się jednak wysłać rzecz do „New Yorkera”, jednego z najbardziej prestiżowych i snobistycznych amerykańskich magazynów. Zawsze mierzył wysoko. Do „New Yorkera” rocznie wpływało ćwierć miliona maszynopisów, a niezamówione teksty miały znikomą szansę, by się ukazać. Tym razem Leopold miał szczęście. Po kilku dniach otrzymał list podpisany przez legendarnego redaktora naczelnego „New Yorkera” – Williama Shawna: „Szanowny Panie! Pański tekst American diary bardzo nam się podoba i chcielibyśmy go opublikować. Jest doskonale napisany. Wkrótce otrzyma Pan korektę i czek. Liczymy na Pańską dalszą współpracę z «New Yorkerem»”.Czek opiewał na pięć tysięcy dolarów.

List od Williama Shawna
Artykuł ukazał się 11 listopada 1967 roku w dziale „Reporter at Large” pod tytułem American Diary (Dziennik amerykański). Tyrmand nakreślił w nim obraz Ameryki widziany oczami przybysza z Europy Wschodniej. Dostrzegał ogrom i różnorodność tego kraju. Zauważał odmienność obowiązujących form towarzyskich, ich prostotę i bezpośredniość. Jako człowiek zza żelaznej kurtyny konfrontował demokratyczny system amerykański z totalitaryzmem panującym w Europie Wschodniej. Próbował ukazać bezzasadność pozytywnego wyobrażenia Amerykanów o komunistycznej rzeczywistości. Operował prostymi, czytelnymi dla wszystkich przykładami: „Gdy mam przeciętnemu Amerykaninowi wyłożyć istotę komunizmu, celowo używam metafory technicznej; trafia do jego praktycznego umysłu. «Komunizm – mówię – jest jak uszkodzony silnik lub popsuta instalacja kanalizacyjna. Nikt nie wie, jak ją naprawić,ale ponieważ ciągle jakoś działa,ludzie przyzwyczajają się do niej».
«To musi być piekło»–jęczy Amerykanin”.
Katarzyna
I.Kwiatkowska,MaciejGawęcki,Tyrmand i Ameryka
słowo/obraz terytoria, 2011
Ludzie piszą o Tyrmandzie ciągle. Wybrałem wpis bloggera Skarletka.Jestem mile zaskoczony,że młodzi ludzie lubią doskonałą, ale – wydaje się – zapomnianą literaturę polską.
Cyt:
Wyjdzie na to, że jestem niestała w uczuciach, gdyż jeszcze jakiś czas temu deklarowałam miłość do Iwaszkiewicza, natomiast po lekturze "Dziennika 1954" moją nową miłością jest Tyrmand.
Jeśli miałabym komuś polecić, w jakiej kolejności rozpocząć spotkanie z Tyrmandem, to sugeruję zacząć właśnie od tej książki. Są to bowiem zapiski autora "Złego" z pierwszego kwartału 1954 roku i chociaż jest to krótki czas, to pozwala wyrobić sobie opinię na temat tego, jaki Tyrmand był, jak żył, z kim się przyjaźnił, kogo kochał i kogo znał. Opisuje obiady o Literatów, wspomina o Herbercie, Kisielu, Turowiczu - i wielu innych, którzy wydają się interesującymi postaciami, a których nazwiska niewiele mi mówią, gdyż niestety, nie mogę się pochwalić dobrą znajomością tamtego okresu.
Jednocześnie autor spisuje swoje luźne przemyślenia: o życiu, przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, o przeczytanych książkach i ich autorach, o obejrzanych filmach i widzianych wystawach.

I dla mnie to jest imponujące, gdyż zastanawiam się, czy Tyrmand w ogóle sypiał. Z lektur "Dziennika" wyłania się obraz człowieka, który jest ciągle w ruchu, spotyka się z przyjaciółmi, bierze udział w wydarzeniach kulturalnych - a jednocześnie długie godziny spędza nad pisaniem "Dziennika" - co wymaga czasu. A o samym "Dzienniku" pisze tak:
Czy dziennik przyniesie ulgę? Systematyczność w miejsce kompozycji? Dzienniki są proustowskie: ich próby zatrzymania cieni na twarzach, godzin uciekającego czasu, wypukłości na doraźnych wspomnieniach, zmuszają do bezinteresowności, której nie ma ani we mnie, ani w mej zwykłej pracy. Nigdy nie przepadałem za Prosutem, ale rozumiem, że można się nim żywić.
I dzięki m.in. takim refleksjom i przemyśleniom (a podkreśliłam ich mnóstwo) zmieniło się moje postrzeganie tego autora, który do tej pory kojarzył mi się z bikiniarzem w kolorowych skarpetkach.
Otóż pytanie konkursowe jest takie:
Jak ma na imię ukochana Tyrmanda z "Dziennika 1954", która to widnieje na zdjeciu poniżej (piękna kobieta, swoją drogą).
Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura