Tekst trochę spóźniony – dotyczy czegoś sprzed półtora tygodnia; czegoś, co w „Rzepie” zamieścił w ostatnim dniu marca – a więc przed rocznicą Wojciech Sadurski. Ale może i dobrze, że minęło trochę czsu – nie piszę już pod wpływem emocji.
Trochę przypomnę tekst Sadurskiego.
Zaczęło się od tego, czego autor chciałby: chciałby mianowicie, by (nieco skracając) rocznica 10 kwietnia nas połączyła. Od tego się zaczęło, a skończyło deklaracją niewiary, aby to się mogło dokonać. Środek tekstu wyjaśnił, dlaczego to pragnienie nie może się zrealizować. Przy okazji zostaliśmy uraczeni głębokimi rozważaniami o równości wszystkich w obliczu śmierci – bez względu na rangę, a nawet płeć. Trochę to mało odkrywcze – chyba profesor oparł się na znanym tekście: „umrze mądry, umrze głupi – śmierć każdemu skórę złupi”.
Ale to poniekąd na boku – obok sprawy zasadniczej, jaką jest niemożność pojednania. Ta niemożność jest oczywista, bo pan profesor zauważył, że w ciągu minionego roku wyszły z nas straszne rzeczy. Z „nas” – to znaczy z tych, którzy myślą i mówią inaczej niż profesor – on się z tych „nas” skwapliwie wykluczył: „nie będę się bił w piersi!”. Jasne – po co miałby się bić w piersi nieskazitelny anioł, który zapewne nigdy niczego złego nie zrobił, niczego głupiego ani karygodnego nie powiedział ani napisał. Niech się biją ci, z których według profesora wyszły: „paranoja, podejrzliwość, haniebny cynizm, bezdenna głupota”.Słusznie się wykluczył, bo kto mógłby mu podobne cechy przypisać – to można tylko nam, bo tylko wśród nas są tacy, jak: „histeryczny socjolog z Bremy, afektowany i grafomański poeta, kiepski kabareciarz, była nieudolna minister, paradny bufon, redaktor niszowego pisemka podgrzewający paranoję, komentator brukowego tabloidu”.
Uff – dobrze, że pan profesor mnie nie zna, bo ciarki przeszły mnie na myśl, jak mógłby mi przyłożyć.
No, dobrze – w takim ujęciu może to wydawać się nawet śmieszne, ale w rzeczywistości w trakcie lektury nie było mi do śmiechu. Dopuszczam teksty ostre – nawet złośliwe, ale niech ta ostrość i złośliwość służy czemuś więcej, niż tylko wylaniu nienawiści. Niech służy umocnieniu trafnie postawionej tezy, która poza tym została poparta argumentami.
Czy coś z takiego podejścia do sprawy znajdziemy u Sadurskiego? A skąd! Gdybym miał go na podstawie jego płodów publicystycznych scharakteryzować powiedziałbym, że jego przywiązanie do prawdy nie jest przesadne. Ktoś mniej ode mnie oględny, próbując dostosować się do stylu Sadurskiego, powiedziałby: łgarz i krętacz z profesorskim tytułem
– i ja bym mu prawa do tego nie odmawiał.
Co, za mocno? Ani trochę mocniej niż to, co wcześniej zacytowałem. To w dodatku można uzasadnić – to nie jest gołosłowne. Sadurski nie cofa się przed przeinaczeniami czy mówieniem nieprawdy wtedy, kiedy mu to do czegoś służy.
Proszę bardzo:
- komentując tekst prof. Krasnodębskiego (to ten „histeryczny socjolog z Bremy”) p.t. „Już nie przeszkadza” powiedział: „tekst pełen inwektyw!”.
Otóż nieprawda – ani jednej, można sprawdzić. Prof. Krasnodębski napisał, że gardzi tymi którzy śp. Prezydenta obrzucali obelgami – i te obelgi przytoczył. Tylko tyle!.
Ale cóż to znaczy dla Sadurskiego – do jego tekstu pasował przeciwnik bluzgający inwektywami – więc go sobie stworzył.
- pisząc w „Rzepie” o lustracji oświadczył: „dawni TW to najczęściej ludzie starzy, z minimalnymi możliwościami wpływu na politykę państwa”.
Starzy, z minimalnymi możliwościami? A różni ministrowie minionych rządów, a ktoś w swoim czasie jeszcze ważniejszy (nie piszę kto – pieniądze wolę przeznaczyć na nowy film Gadowskiego zamiast na adwokata), a różni znani profesorowie – w tym rektorzy, już o biskupach nie wspomnę. A przykład zupełnie już aktualny – Michał Boni, ważny minister. I nie ma tu nic do rzeczy rozważanie, ile razy ktoś doniósł, czy coś ważnego, czy komuś zaszkodził - czy tylko, jak to się teraz chętnia mawia – „prowadził grę z SB”. Nie o to chodzi.
To nie jest niezamierzone minięcie się z prawdą – bo człowiek coś przegapił, w czymś się pogubił, czegoś nie zrozumiał. To jest świadome okłamywanie czytelnika w nadziei, że ten nie wie, nie rozumie – że uwierzy.
Tym się charakteryzuje publicystyka Sadurskiego: kręcenie, obchodzenie prawdy szerokim łukiem – a do tego zajadłość i kompletny brak zahamowań w opiniach.
W opiniach? – raczej w ferowaniu wyroków!
Co może odpowiedzieć człowiek zaliczany do postaci z „galerii paranoidalno-cynicznej”? Jest załatwiony!
Sadurski jest filozofem. Filozof – to słowo kojarzy mi się nad wyraz pozytywnie: przywodzi mi na myśl moją ulubioną krainę i ulubiony czas historyczny, w którym pierwsi „przyjaciele mądrości” zaczynali snuć rozważania nad otaczającym ich światem i wytyczać kierunki myśli ludzkiej. Łaska Boska, że nie znalazł się wśród nich nikt taki, jak Sadurski – ten by dopiero wytyczył kierunki! Zresztą – może się i znalazł, ale na szczęście się nie przebił.
Co to się porobiło; jak tylko się trafi jakaś głupia i chamska wypowiedź – zaraz zza niej wyłazi filozof; a to – Palikot, a to Sadurski. Ot, teraz – pisząc te słowa widzę kątem oka, jak w telewizorze – zapluwając kamerę – Palikot wrzeszczy: „za tragedię smoleńską odpowiada Jarosław Kaczyński”!
Biedna filozofia – ta matka nauk; jej matczynej kiecki trzymają się nie tylko prawowite dzieci, ale i zupełnie nieuprawnione bękarty.
Inne tematy w dziale Polityka