Eurybiades Eurybiades
450
BLOG

Jeszcze o Smoleńsku, czyli: „im bardziej wyglądał, tym bardziej

Eurybiades Eurybiades Polityka Obserwuj notkę 0

 

Jeszcze o Smoleńsku, czyli: „im bardziej wyglądał, tym bardziej nikogo nie było”.

Przypomniałem ten fragment z „Kubusia Puchatka”, bo jako żywo pasuje on do sytuacji dotyczącej wyjaśniania tego, co zdarzyło się w Smoleńsku.
 
Rzecz w tym, że im więcej (to i tak wciąż tragicznie mało!) dowiadujemy się – tym bardziej marnieją tezy forsowane od początku przez czynniki oficjalne i przez większość mediów. Chcę w sposób uporządkowany przypomnieć i spróbować ocenić to, co do tej pory podano nam do wierzenia –a co, moim zdaniem, nie ostało się w zestawieniu ze stopniowo pojawiającymi się faktami i sypie się coraz bardziej.
Do tej pory informowanie nas przybierające w wielu wypadkach formę nachalnego i niedopuszczającego sprzeciwu przekonywania i wmawiania skupiło się na takich kwestiach:
-         zamach; był, czy go nie było (oczywiście – nie!)
-         warunki atmosferyczne (mgła – naturalna, czy sztuczna?)
-         presja ze strony Prezydenta (niewątpliwa - wręcz udowodniona! – patrz np. Kuczyński)
-         niedbalstwo kontrolerów (przyjmowane jakby trochę pobłażliwie; wiadomo – ruskie porządki!)
-         złe wyszkolenie i brawura pilotów
 
Co do zamachu – wszyscy dopuszczający taką możliwość zostali wyśmiani i ustawieni w pozycji prymitywnie myślących przy pomocy wyświechtanej formuły: „teoria spiskowa” – tak jakby to sformułowanie samo w sobie stanowiło jakikolwiek argument i cokolwiek wyjaśniało; tymczasem – używanie go świadczy w moim przekonaniu o naiwności. A masowość jego używania – o istnieniu jakiejś instrukcji: tak mówmy – każdy uważający się za inteligenta o otwartym umyśle kupi to.
 
Przypomina się coś takiego: prosiak mówi do prosiaczka – wiesz stary, oni nas tak chyba po to karmią, żeby potem dać nam w łeb i zjeść. Odpowiedź: ech, ty – z twoimi teoriami spiskowymi!
 
      Oczywiście nie tylko „teoria spiskowa” była w użyciu – przekonywano też na inne sposoby.
Ewa Milewicz powiedziała coś mniej więcej takiego: „mgła jest czymś nieprzewidywalnym i nie mogła być użyta jako pomoc w dokonaniu zamachu. Co by było, gdyby zamach przygotowano – a tu mgła się rozwiała?”
Argumentacja na takim poziomie, jakby była adresowana do dzieci. Chyba, że przyjmiemy inne wytłumaczenie: przygotowana przez móżdżek o sprawności dziecka.
Popisał się też w tym samym programie telewizyjnym Adam Szostkiewicz, który nawoływał, żeby dać spokój – „bo co byłoby, gdyby okazało się, że zamach był? Przecież to casus belli, a czy my jesteśmy w stanie wypowiedzieć wojnę?” Siedźmy cicho.
 
      Takie rzeczy serwowali nam znani dziennikarze i publicyści – a przecież to nie wyczerpuje kompletu takich działań; tych akurat sobie zanotowałem.
      Sprawa została ostatnio przypieczętowana stwierdzeniem prokuratury: „zamachu nie było”. Na jakiej podstawie – bez zbadania choćby podstawowych dowodów rzeczowych – to pozostaje tajemnicą prokuratury. Pewnie na podstawie orzeczenia strony rosyjskiej. Moje gratulacje!
 
      Co do mgły nie ma dyskusji. Była. Można co najwyżej dyskutować, czy bardzo gęsta, czy całkowicie naturalna – i czy nie można jej było np. trochę sztucznie podrasować.
Ale to znów zahacza o zamach i wiadomo – „teoria spiskowa”.
 
      Natomiast presja ze strony Prezydenta – o, to była w swoim czasie wersja sztandarowa, właściwie jedyna; nikt prawie z autorytatywnie zabierających głos nie miał wątpliwości. Nie trzeba przywoływać nazwisk – wszyscy pamiętamy tych polityków, dziennikarzy, ludzi sztuki.
 
      Wiadomo już, że argumenty w postaci słów: „wkurzy się”, „zabije mnie jak nie wyląduję” – upadły i że nie udało się udowodnić, że gen. Błasik krzyczał na pilota (a przecież jakoby byli i świadkowie i nagranie) – jednak coś się w mózgach mniej skłonnych do myślenia zagnieździło i trwa: parę dni temu słyszę w telewizorze, jak jakaś kobieta dzwoni do „Szkła kontaktowego” żeby podzielić się swoją wiedzą: „Prezydent zmusił pilotów do lądowania – bali się, że ich zabije. A jak lecieli do Gruzji, to też zmusił pilota do lądowania na zamkniętym lotnisku”. I nic nie pomogło wyjaśnianie i prostowanie przez red. Sianeckiego – kobieta została przy swoim. Tak skuteczne bywa słowo mówione i pisane – to niewątpliwy sukces mediów.
 
      O pracy służb lotniska aż nie chce się mówić - wszystko jak na dłoni: błędne informacje, brak udokumentowania pracy urządzeń wieży kontrolnej, zmiana lipnych zeznań kontrolerów na jeszcze bardziej lipne, fałszowanie nagrań. Takie to wszystko jawne, jakby chodziło o powiedzenie nam: możemy wszystko, a wy – guzik!.
 
      Co do winy pilotów – tu chyba najwięcej jest do powiedzenia, a to dlatego, że i od początku próbowano odpowiedzialnością obciążyć właśnie ich – i nadal, pomimo stopniowego pojawiania się nowych faktów próbuje się to robić.
 
      Wiadomo już, że nie lądowali, a tylko sprawdzali taką możliwość i na przepisowej wysokości postanowili odejść – i że możliwe było odejście na autopilocie (a ileż to było wypowiedzi różnych – pożal się Boże - ekspertów, że takie odejście jest niemożliwe, a piloci tego nie wiedzieli). Swoją drogą nie rozumiem, po co był eksperyment – przecież charakterystyka samolotu i jego możliwości musiała być znana tak pilotom, jak i ich dowódcom – i w ogóle wszystkim zainteresowanym. A co do „ekspertów” – co to za ludzie? Czy możliwe jest wypowiadanie zdecydowanie różnych opini w kwestiach bardzo konkretnych – ściśle technicznych? Nie tak dawno słyszałem w telewizji takiego pana, który powiedział, że być być może błąd pilotów polegał na próbie odejścia na autopilocie – ale on tak na pewno nie wie, bo nie zna TU-154. Jaką wartość poza robieniem szumu informacyjnego ma taka wypowiedź?
 
      Sądzę, że mimo wszystko sprawy będą zmierzały w kierunku udowodnienia winy pilotów; temu służy robienie wokół specpułku atmosfery świadczącej o bałaganie, braku profesjonalizmu, chojractwie, braku odpowiedzialności – o nadużyciach i niemal o wszystkim, co tylko złego możnaby wymyślić. Nie mam podstaw aby twierdzić, że w pułku było wszystko świetnie; mało gdzie tak jest – ale mam wrażenie, że próbuje się powiedzieć coś w rodzaju: skoro wszystko wyglądało tam tak fatalnie – to jasne, że samolot musiał prędzej czy później spaść. A to, jak sądzę, jest nieuprawnione.
 
      Podsumowanie tych moich wywodów może wyglądać następująco:
-         winy pilotów nie daje się (przynajmniej w tej chwili) udowodnić
-         twierdzenie o presji ze strony Prezydenta w świetle znanych faktów nie broni się
Pozostają więc te trzy sprawy: dwie – mgła i kontrolerzy – niewątpliwe, trzecia – zamach – do tej pory nie udowodniona, ale też nie wykluczona. One wcale nie pozostają we wzajemnej sprzeczności. Przeciwnie – doskonale do siebie przystają.
 
      No i jest kłopot – bo według prokuratury zamachu nie było, ale patrząc z jednej strony na to, że takie twierdzenie jest kulawe, bo oparte chyba tylko na tym, co sobie ustaliła strona rosyjska, bez zbadania przez naszych śledczych dowodów rzeczowych – a z drugiej strony mając w świeżej pamięci to, co prokuratura potrafiła zrobić z aferą hazardową – należy chyba powiedzieć, że do kitu z takim ustaleniem. Nie można go traktować serio.
 
      A skoro tak – to zamach pozostaje nadal ewentualnością, którą należy poważnie brać pod uwagę – i to łącznie z pracą kontrolerów i z mgłą. Bo nie sposób wykluczyć mgły jako elementu zamachu – wprawdzie nie całkiem pewnego, ale dającego się z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć na podstawie obserwacji meteo. Szczególnie – w okolicach o specyficznych warunkach klimatycznych i topograficznych. Ja na przykład z całkowitą pewnością mogę powiedzieć, że w sierpniowe poranki na Kaszubach – w okolicach Ostrzyc – mgła w zasadzie jest pewna.
 
      A działania kontrolerów w połączeniu z tą mgłą mogłyby być jednocześnie i skuteczne – i bezpieczne dla organizatora, bo w razie jakiejś skrajnej już konieczności możnaby ostatecznie przyznać się do niedbalstwa lub niezamierzonego błędu ludzkiego – do niczego więcej.
 
      Tak to wszystko wygląda – trzebaby oczywiście zastanawiać się nad innymi jeszcze sprawami; np. nad tym, dlaczego sprzeciw wobec takiej właśnie wersji wydarzeń jest po naszej stronie taki zajadły i czy chodzi tu tylko o to kretyńskie argumentowanie „ociepleniem” i „dobrymi stosunkami”. Czy nie chodzi także o to, aby nie odpowiadać na pytania o możliwy udział polskich rąk.
 
      Tak sobie myślę, że za PRL podobnie podejrzana historia pociągnęłaby za sobą masowe – choć nie artykułowane z oczywistych powodów głośno – przeświadczenie o winie sąsiada. Teraz – przeciwnie. Co się z nami stało – zatraciliśmy instynkt samozachowawczy, nie umiemy dostrzec i zdefiniować zagrożeń? Uniewinniamy na kredyt – i nie wszystko da się tu wytłumaczyć dyspozycyjnością usłużnych piesków prasowych, agentów wpływu i pożytecznych idiotów – zakrzykujących przeciwne zdania. To temat do dociekań, które powinien podjąć ktoś lepiej ode mnie do tego przygotowany.
     
      I jeszcze jedna ważna sprawa. Ktoś po upływie dość długiego czasu od katastrofy uznał, że należy przyłożyć pilotom JAK-a. Wprawdzie wylądowali, ale nie powinni byli tego robić. Narazili pasażerów na niebezpieczeństwo utraty życia i będą mieli za to prokuratora na karku. To jest przecież kolejny element tej akcji, o której już wspomniałem: urabiania pilotom specpułku opinii nieodpowiedzialnych, nieprofesjonalnych ryzykantów, których działania musiały skończyć się źle.
 
      Moim zdaniem 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku sprawy wyglądały tak: JAK wylądował w trudnych , pogarszających się warunkach – być może w ostatniej chwili, kiedy to jeszcze było możliwe. Lądowanie mogło być trudne – ale czy nie ląduje się również w trudnych warunkach? Na tym polega profesjonalizm. Przywoływany jako argument przeciw pilotom okrzyk kontrolera: „Maładcy!” – ja odbieram jako wyraz uznania dla sprawnie przeprowadzonego lądowania w warunkach – przyznaję – trudnych. I tyle!.
 
Poza tym – może po prostu wystarczyło,że kontrolerzy nie przeszkadzali; nie o ten samolot chodziło.
      Rozmowa pilota JAK-a z załogą TU-154 też nie sprawia wrażenia, że mówi człowiek, który dopiero co uciekł śmierci spod kosy. On mówi spokojnie: „tu jest p...a, ale możecie jak najbardziej spróbować”. Nie jest roztrzęsiony i nie uważa, że cudem uniknął śmierci.
 
      W moim najgłębszym przekonaniu – to nie jest człowiek zasługujący na ukaranie. Nie zasługuje na to, aby być ofiarą prokuratury wykonującej polityczne zamówienie. Nie mam pomysłu, co robić – ale próbujmy go jakoś bronić.
 
Eurybiades
O mnie Eurybiades

Konserwatysta

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka