Źródło: Pixabay
Źródło: Pixabay
szych szych
203
BLOG

Granice mediów

szych szych Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Od dobrych kilku tygodni część środowiska dziennikarskiego w naszym kraju konsekwentnie domaga się od rządu udostępnienia możliwości relacjonowania sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. Argumentując to koniecznością informowania społeczeństwa, a także (a może przede wszystkim) faktem, iż brak polskich mediów w obszarze przygranicznym powoduje, że w świat podąża wyłącznie propaganda Łukaszenki, nieskonfrontowana z faktami.

Trzeba dużej dozy śmiałości (podlanej też sporą dawką cynizmu) by założyć, że po wiadrach pomyj wylanych w ostatnich tygodniach z łamów/stron mainstreamowych mediów na funkcjonariuszy Straży Granicznej, nagle te same media staną się najgłębszymi orędownikami działalności polskich służb. Nie zmienia to faktu, iż z podobną narracją mamy do czynienia od początku wprowadzenia stanu wyjątkowego.

Dla jasności: nie uważam, by zupełny brak dziennikarzy na polskiej granicy był czymś właściwym. W normalnych warunkach, ich obecność w zapalnym punkcie powinna być absolutną oczywistością.

Nieprzypadkowo jednak użyłem w tym miejscu sformułowania "w normalnych warunkach", gdyż debata publiczna w Polsce już dawno osiągnęła poziom daleki od, względnej chociażby, normalności. 

Obecność przedstawicieli polskich mediów na granicy w żaden nie gwarantuje bowiem tego, że prezentowany przez nich przekaz będzie prostował kłamstwa propagandy Łukaszenki. Więcej - ich dotychczasowa działalność każe domniemywać, iż byłoby wręcz odwrotnie. Obóz medialnego antypisu (copyright Rafał Woś) nie bierze żadnych jeńców, a każda okazja by uderzyć w rząd jest dla niego dobra. Nawet (a może zwłaszcza), gdy mowa o bezpośrednim zagrożeniu bezpieczeństwa państwa.

Tragedia tego stanu rzeczy polega na tym, że bodaj jedynym (choć, delikatnie mówiąc, karkołomnym) rozwiązaniem, byłoby dopuszczenie do granicy wyselekcjonowanych dziennikarzy, których obecność gwarantowałaby możliwie bezstronną relację. Wydaje się to w oczywisty sposób niemożliwe do realizacji (kto, i na jakiej podstawie stwierdzałby, kogo dopuścić można, a kogo nie?), a jednak, rząd skłania się ku podobnemu rozwiązaniu.

Lepszy rydz niż nic, można by powiedzieć. Wiele zależy oczywiście w największej mierze od kryteriów, na podstawie których rozdawane będą akredytacje. Paradoks polega jednak na tym, że ową protezę dostępu krytykują Ci, przez których de facto dostęp ten został ograniczony. Wprowadzenie stanu wyjątkowego służyło bowiem przede wszystkim do odcięcia części polskich mediów od wydarzeń na granicy, ponieważ media te, chcąc ukazać SG jako bezduszną formację działającą na zlecenie polityczne PiS (nawiasem mówiąc, trudno o większy absurd), zaczęły pełnić rolę "pożytecznych idiotów" Aleksandra Łukaszenki. 

Najsmutniejsze jednak jest w tym wszystkim to, że ww. media, wraz ze swoimi pracownikami, nie widzą żadnej skazy w swoich działaniach. Ci, którzy powinni patrzeć rządowi na ręce, prowadzą z nim otwartą walkę, kosztem bezpieczeństwa swoich rodaków. To mocne słowa, z czego zdaję sobie sprawę. Trudno mi jednak w tym miejscu, i w tej sytuacji zachować zimną krew. 

Pozostaje już chyba tylko modlitwa o opamiętanie.


szych
O mnie szych

Psycholog, niegdyś kierowca, piszący o polityce i nie tylko.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura